wtorek, 30 czerwca 2015

Mity – rasy agresywne

Dzisiaj chciałabym trochę pociągnąć ostatni wątek z poprzedniego wpisu.
Tak jak pisałam, jakiś czas temu zrobiono w USA badania, które miały wykazać co powoduje, że tak wiele psów traci dom i ląduje w schronisku.
Pierwszym powodem było „niedopasowanie” człowieka i psa.
Zbyt często bierzemy psa, który nam się podoba (z wyglądu), nie biorąc pod uwagę ani jego potrzeb, ani predyspozycji.
Pora chyba rozprawić się z niektórymi przesądami.
Rasy agresywne
Moim skromnym zdaniem nie ma czegoś takiego jak „rasa agresywna”. Są tylko rasy, wśród których częściej występują osobniki wykazujące zachowania agresywne. Jaka to różnica?
Otóż taka, że nie ma (prawie) psów, które na pewno będą agresywne. Wyjątek stanowią jednostki wadliwe genetycznie, posiadające tzw. gen agresji (kiedyś, wiele lat temu było sporo agresywnych złotych cocer spanieli. To wtedy powstało określenie „gen agresji”). Poza takimi przypadkami każdy pies może, ale nie musi wykształcić zachowania agresywne.
Pamiętać trzeba koniecznie, że pies, jest nastawiony na unikanie agresji. Dlatego właśnie mowa ciała psów obfituje przede wszystkim w różnorodne sygnały uspokajające, które mają zatrzymać agresję drugiego psa. Są też oczywiście tzw. sygnały grożące, ale one również mają na celu uniknięcie ostatecznego starcia. Zamiast rzucić się drugiemu do gardła, najpierw ostrzegam: nie chcę ci zrobić krzywdy, ale jeżeli się nie wycofasz, będę się bronić. To też jest próba rozwiązania konfliktu bez użycia siły.
Oczywiście zdarzają się psy, które nie stosują, a czasem nawet nie rozumieją sygnałów uspokajających, ale temu zawsze winny jest człowiek, który ograniczył lub uniemożliwił psu nauczenia się języka własnego gatunku. Mam tutaj na myśli przede wszystkim zbyt wczesne (np. w 5 lub 6 tyg. życia) oddzielenie szczeniaka od matki i rodzeństwa. Dodajmy do tego jeszcze kwarantannę związaną ze szczepieniami i nieszczęście gotowe… Umiejętności komunikacji z własnym gatunkiem nie są wrodzone, trzeba się ich nauczyć, a później trenować i doskonalić. Tak jak nasz język. Jeżeli do dziecka nikt by nie mówił, rosłoby w całkowitej ciszy, to przecież nie nauczyłoby się mówić. Czy byłaby to jego wina? Czy oznaczałoby to, że jest głupie? Nie.
Jeżeli szczenię nie nauczy się porozumiewać z innymi przedstawicielami swojego gatunku w pierwszych tygodniach życia i wyjdzie na spacer w wieku np. 4 miesięcy, to albo będzie się bało innych psów (ryzyko agresji ze strachu, jeżeli jakiś inny pies podbiegnie), albo będzie biegło do każdego napotkanego psa (z ciekawości). Tyle, że nie będzie rozumiało, co ten drugi pies do niego „mówi”. Na początku będzie miało taryfę ulgową – rzadko który pies zrobi krzywdę szczeniakowi, ale kiedy podrośnie, może zostać potraktowane nieprzyjemnie. Dorosły pies będzie „mówił”: przesadzasz, wystarczy, zostaw mnie już w spokoju, a kiedy jego komunikat nie zadziała, może dobitniej pokazać, że nie życzy sobie towarzystwa naszego psa. Nasz Azor nie będzie rozumiał dlaczego został tak potraktowany. Przy kolejnych tego typu zdarzeniach może nabrać przekonania, że inne psy są agresywne i może w niektórych sytuacjach atakować jako pierwszy (znowu: ze strachu).
Takie zachowania mogą wystąpić u psa każdej rasy. Tyle, że my-ludzie, zupełnie inaczej odbieramy to samo zachowanie u yorka i u np. rottweilera.
Jeżeli york ugryzie, to uszczerbek na zdrowiu będzie niewielki. Dlatego właśnie gryzący york nie będzie przez nas uznany za psa niebezpiecznego.
Na gryzącego yorka będziemy patrzeć z politowaniem, może niechęcią, ale rzadko kto będzie się go bał.
Tak więc york wykazujący zachowania agresywne zostanie przez nas łagodniej oceniony niż warczący rottweiler…

Tak jak już pisałam, psy są nastwione na unikanie agresji.
W książce „Sygnały uspokajające, czyli jak psy unikają konfliktów”, Turid Rugaas opisuje historię suczki, która nie znała psiego języka. Nauczyła się go dopiero jako całkiem dorosła. A więc jest to możliwe.

Jak bardzo pies może się zmienić, udowodniła m.in. Alexa Capra, która brała udział w akcji „psi kombatanci”. Celem akcji była resocjalizacja psów, które brały udział w nielegalnych walkach psów. Praca była ciężka i długa, ale prawie wszystkie psy udało się doprowadzić do poziomu normalnych psów, prawidłowo funkcjonujących w psio-ludzkim świecie.

Kiedy myślimy o rasach agresywnych, na myśl większości z nas przychodzą chyba przede wszystkim amstaffy. Psy hodowane do walk.
Mylne jest przeświadczenie, że są to psy z natury agresywne (takich psów nie ma).
Warto wiedzieć, że psy hodowane do walk, mają bardzo mocno wyhamowaną agresję do ludzi. Przecież sędzia musiał mieć możliwość przerwania starcia w dowolnie wybranym momencie, rozdzielenia psów walczących na śmierć i życie.
Amstaffy przez lata były w USA najchętniej wybieranymi psami do domów z małymi dziećmi. Po pierwsze ze względu na wyhamowaną agresję do ludzi, a po drugie dlatego, że mają podwyższony próg bólu, a to oznacza, że dziecko naprawdę musiałoby się postarać, żeby psa zabolało (zminimalizowane ryzyko gwałtownej reakcji na bodziec bólowy).
Odwrotna sytuacja jest w przypadku małych, delikatnych piesków, którym łatwo zrobić krzywdę. Jeżeli rączka dziecka zaciśnie się na nodze yorka, pies penie będzie się bronił. Być może gwałtownie… Małe dziecko i mini piesek to ryzyko dla dziecka, a przede wszystkim dla psiaka.
Wróćmy jeszcze na chwilę do psów typu bull. Większość z nich gryzie inaczej niż pozostałe psy. To prawda, że ich ugryzienia są bardziej niebezpieczne, a to dlatego, że zaciskają szczęki. Większość psów gryzie i puszcza, po czym ewentualnie ponownie gryzie. Bulle chwytają i trzymają. Takiego psa naprawdę trudno oddzielić od przeciwnika.
Jeszcze jednym zagrożeniem jest to, że niektóre bulle znajdują przyjemność w dręczeniu innych psów. Dlatego bardzo ważny jest wybór hodowli i bardzo staranna socjalizacja.


Z każdego psa da się zrobić psa agresywnego, ale pomijając wady genetyczne i problemy neurologiczne, każdy pies może być łagodnym, pokojowo nastawionym psem.

piątek, 12 czerwca 2015

Jaki Pan, taki kram

Gdzieś słyszałam zdanie: „Pokaż mi swojego psa, a powiem Ci kim jesteś”.
Prawdę mówiąc, nie podpisałabym się pod tym stwierdzeniem.
Kiedy adoptowałam Barona, okazał się być psem idealnym. Czy była to moja zasługa? Na pewno nie.
Kiedy trafiam do kogoś z 12-tygodniowym szczeniakiem, który boi się nawet własnego cienia, to czy jest to wina jego obecnych opiekunów? Na pewno nie.
Dodać tutaj należy, że oczywiście mamy ogromny wpływ na naszego psa.
Nie z każdego psa po przejściach da się zrobić psa idealnego, ale każdego psa można „zepsuć”, tzn. wpłynąć na niego tak, żeby zaczął wykazywać zachowania uznawane za problemowe, jak np. zachowania agresywne.
Największy wpływ (najczęściej nieświadomy) mamy na psy ras wyhodowanych do ścisłej współpracy z człowiekiem (a więc np. psy przeznaczone do pasienia czy  aportowania).
Nasze zachowanie bardzo mocno wpływa na zachowanie takich psów.
Pamiętam pewnego Azorka (młodego labradora), do którego zaczęłam jeździć na szkolenie indywidualne. Pies nie wykazywał żadnych niepożądanych zachowań. Chodziło wyłącznie o nauczenie go wybranych komend, mających na celu ułatwienie wspólnego życia. Od początku zaniepokoiła mnie atmosfera panująca w domu. Czuło się nerwy i napięcie między Rodzicami i dziećmi. Kiedy powiedziałam, że np. częste krzyki czy kłótnie mogą negatywnie wpłynąć na zachowanie psa, spotkałam się ze zdziwieniem, niedowierzaniem i natychmiastową odpowiedzią, że nic takiego nie ma miejsca (tutaj wyszło, że dla każdego określenie „krzyki” czy „kłótnie” oznaczają co innego…)
Po kilku tygodniach od pierwszego spotkania zaczęły się problemy z zachowaniem psa: zaczął podgryzać opiekunów…
Dodać należy, że trening posłuszeństwa udał się doskonale: Azor opanował wszystkie komendy. Cóż z tego, skoro życie z Nim było coraz trudniejsze?
Jestem przekonana, że Azor nie był źle traktowany. Przeciwnie: był oczkiem w głowie całej Rodziny. Niestety napięcia między ludźmi bardzo wyraźnie dały o sobie znać…
Często nie zdajemy sobie sprawy, że problemy z zachowaniem naszego psa mogą mieć swoje źródło w napiętej atmosferze. Niestety żaden psi psycholog nic tutaj nie pomoże. W takich sytuacjach bardziej by się przydała terapia rodzinna.

Moja koleżanka pisała pracę magisterską, której tytułu nie jestem niestety w stanie zacytować, która wykazała znaczną zbieżność pomiędzy problemami ludzi i ich czworonogów. Ludzie z depresją mieli smutne, osowiałe psy; ludzie nadpobudliwi mieli nadpobudliwe psy, ludzie sfrustrowani mieli sfrustrowane psy itd.
Być może w pewnym stopniu dzieje się tak dlatego, nie tylko dlatego, że nasze zachowanie wpływa na zachowanie naszego psa, ale również dlatego, że często wybieramy psa na własne podobieństwo.

Ludzie energiczni zwykle szukają psów aktywnych, domatorzy wybierają raczej psy spokojne i zrównoważone.
Jest to oczywiście sensowne podejście. Jeżeli lubię ruch: biegam, jeżdżę na rowerze, uwielbiam długie spacery i chcę żeby pies towarzyszył mi w trakcie tych aktywności, to nie mogę mieć basseta… Jeżeli natomiast szukam psiaka, który będzie leżał na moich kolanach przez cały wieczór i zadowoli się niezbyt długimi spacerami, a do tego nie mam czasu lub ochoty na szkolenie, to zupełnie nie nadaję się na przewodnika np. labradora czy owczarka belgijskiego.
Niestety, jak zawsze, jest tutaj jeszcze druga strona medalu: wpływam na mojego psa. Jeżeli jestem osobą energiczną, ale też nadpobudliwą, nerwową lub hałaśliwą i wezmę pod swój dach np. border collie, to nieszczęście gotowe. Mój pełen energii pies, nakręcany dodatkowo moim zachowaniem stanie się niesamowicie nadpobudliwy. Może szczekać na wszystko i wszystkich lub zacząć demolować mieszkanie.
Jeżeli jestem osobą spokojną i nieco leniwą, to mogę wybrać np. mopsa. Chyba, że cierpię na depresję lub skłonność do obżarstwa. Wtedy prawdopodobnie bardzo szybko unieszczęśliwię mojego psa…

Zdarzają się też ludzie, którzy dobierają psa jako uzupełnienie własnego image’u.
Niektórzy wybierają do tego np. amstaffy (najczęściej chodzące w obrożach z ćwiekami). Z każdego psa da się zrobić potwora, nawet z amstaffa, który jako pies hodowany do walk ma bardzo mocno wygaszoną agresję do ludzi.
Inni, a raczej inne, wybiorą jako „słodki dodatek” kreacji raczej yorka lub chihuahua. Założą różowy sweterek z brylancikami i będą nosiły w torebkach, całkowicie zapominając, że pies (nawet mały), to nadal pies, który ma swoje potrzeby.
Te biedne psiaki są często traktowane jak porcelanowe laleczki, chronione przed mrozem, deszczem, błotem, innymi psami i wszystkim, co w ocenie Pani mogłoby je przestraszyć. Efekt? Często są przerażone wszystkim co napotkają (najbardziej boimy się tego, czego nie znamy…) Często w związku z tym stają się nadmiernie szczekliwe lub nawet agresywne (ze strachu)…

Na koniec jeszcze jedno: Kilka lat temu zrobiono w USA badania, które miały wykazać co powoduje, że tak wiele psów traci dom i ląduje w schronisku.
Pierwszym powodem było właśnie „niedopasowanie” człowieka i psa.

Zbyt często bierzemy psa, który nam się podoba (z wyglądu), nie biorąc pod uwagę ani jego potrzeb, ani predyspozycji…

środa, 3 czerwca 2015

adopcja: szczeniak czy pies dorosły?

Oglądam dalszy ciąg odcinka pierwszego „Przygarnij mnie”.
Zerknijcie na 18 minutę: Człowiek pochyla się nad psem. Pies siada (sygnał uspokajający), po chwili oblizuje się (drugi sygnał uspokajający), następnie stara się polizać człowieka (trzeci sygnał uspokajający). Jak bardzo nie rozumiemy psiego języka…
O sygnałach uspokajających można przeczytać w książce Turid Rugaas pt. „Sygnały uspokajające, czyli jak psy unikają konfliktów”. Jest to mała książeczka, którą – moim skromnym zdaniem – powinien przeczytać każdy opiekun psa. Książka pomoże lepiej „czytać” i rozumieć psy. Nie tylko w kontaktach psio-ludzkich, ale też psio-psich. Gorąco polecam!

Wracając do programu: o kąpieli już pisałam. Co do suszarki, to pokazano nam tylko migawkę. Myślę, że c.d. nie bardzo nadawał się do pokazania. Psiak wyglądał na przerażonego.

Zwróćcie uwagę na 24 minutę: Sunia skacze na p. Agnieszkę, pada komentarz: „Zobaczcie, ona już mnie kocha”. Czas zerknąć na ogon – wciśnięty pod brzuch.
Co się tutaj dzieje? Sunia jest przerażona, a jednocześnie jakby szukała pomocy, opieki u całkiem obcej osoby.

Pani Agnieszka mówi, że stary pies nie jest w niczym gorszy niż szczeniak.
To dłuższy temat. Oba rozwiązania mają swoje jasne i ciemne strony.
Każdy, kto decyduje się na szczeniaka, myśli, że to dobra decyzja, bo ułoży psa od początku i uniknie wszelkich problemów. Niestety sprawa nie wygląda aż tak różowo.
  1. Dla psiej psychiki bardzo ważne (o ile nie najważniejsze) jest pierwsze 10 tygodni życia. 70-80 procent tego czasu szczenię spędza u hodowcy. Jeżeli hodowla jest bez zarzutu, pies ma świetny start. Na tej bazie rzeczywiście możemy „zbudować” super psa. Niestety nie wszyscy hodowcy należycie dbają o prawidłową socjalizację szczeniąt…
  2. Druga sprawa, to matka. Jeżeli bała się np. mężczyzn, to prawdopodobnie nasz szczeniak też będzie się ich obawiał.
Tak więc to, że weźmiemy szczeniaka, jeszcze niczego nie gwarantuje. Trafia do mnie naprawdę sporo osób ze szczeniakami lękowymi, a nawet takimi, które wykazują zachowania agresywne lub które wręcz gryzą (mocno) swoich nowych opiekunów. Jeżeli takie zachowania występują u 10-tygodniowego szczeniaka, to jest to wina hodowcy, ale problem dotyka nowych opiekunów.
  1. Mało kto myśli o tym, jak bardzo kłopotliwy może być szczeniak. Wiemy, że będzie załatwiał się w domu (ale co innego wiedzieć, a co innego ciągle sprzątać). Wiemy, że może gryźć (ale trudno przewidzieć jak kosztowne będą poczynione przez niego straty). Wychowanie szczeniaka? Sama rozkosz, ale jak bardzo czasochłonna…

Jeżeli natomiast decydujemy się na adopcję dorosłego psa, to:
  1. Oczywiście nigdy do końca nie wiemy jaki ten pies będzie (ale przy szczeniakach też możemy się zdziwić, jeżeli wybierzemy hodowlę tylko „po papierach”).
  2. Myślę, że dobrym adresem są psiaki z domów tymczasowych. Od tymczasowego opiekuna możemy się naprawdę dużo o psie dowiedzieć, a więc nie bierzemy już kota w worku, wiemy na co się decydujemy. Jeżeli poświęcimy trochę czasu na poszukiwania, możemy znaleźć psa swoich marzeń.
  3. Adoptując psa, ratujemy mu życie, dajemy szczęście, dom.

Adopcja starego psa:
  1. Wydaje się niektórym bez sensu, bo pies krótko będzie z nami. Oczywiście: nie będzie z nami 10 lat, tylko 2, może 4 lata. Natomiast dzięki adopcji, zazna w swoim życiu szczęścia. Naprawdę nie warto?
  2. Stary pies jest najmniej wymagający na co dzień (choć oczywiście trzeba się liczyć z częstymi wizytami u lekarza weterynarii oraz kosztami leczenia). Stary pies jest zazwyczaj spokojny. Nie wymaga długich spacerów, rzadko wykazuje zachowania agresywne - na starość psy często łagodnieją. Tak jakby już im się nie chciało wchodzić w zbędne konflikty.

Barona adoptowałam, kiedy miał 10 lat. Był z nami 2 lata i 5 dni.
To były naprawdę wspaniałe 2 lata. Niesamowicie dużo się od Barona nauczyłam. Na zawsze pozostanie moim niedoścignionym mistrzem: umiał się cieszyć ze wszystkiego. To naprawdę było po nim widać.
Kiedy przybył do naszego domu, miał zaawansowaną dysplazję. Trudno mu było chodzić, na pewno łapy go bolały, choć oczywiście nigdy się nie dowiem jak bardzo.
Mimo tego uwielbiał spacery, chodził na tyle, na ile był w stanie. Kiedy miał lepszy dzień, nawet trochę biegał.
Uśmiechał się najpiękniej na świecie, kiedy tylko ktoś na niego spojrzał, dotknął, zaproponował spacer.
Ten pies naprawdę umiał się cieszyć życiem. Mimo wszystko.
Te dwa lata na zawsze pozostaną w mojej pamięci i chyba nigdy już nie spotkam tak dobrego nauczyciela życia.
Bo czy nie o to w życiu chodzi, żeby umieć się cieszyć z tego, co nas spotyka?

A czy nie warto dać staremu psu dom? Chociaż na 2 lata?