środa, 23 września 2015

mały pies jest mniej kłopotliwy?

Witam serdecznie po kolejnej przerwie w pisaniu spowodowanej rozpoczęciem roku szkolnego, zajęć dodatkowych, układaniem rodzinnego grafiku i wdrażaniem się w powakacyjny rytm.

Dzisiaj chciałabym się zastanowić czy prawdą jest, że mały pies jest mniej kłopotliwy.
Mówi się, że: 
- „mały pies jest łatwiejszy do opanowania” – zawsze da się go w razie kłopotów wziąć na ręce i po sprawie. W razie gdyby nie chciał iść tam, gdzie postanowił pójść człowiek, bez problemu każdy jest w stanie go siłą przeciągnąć na „właściwy” tor. Jeżeli tak do tego podejść, trudno się nie zgodzić. Łatwiej siłą zaciągnąć gdzieś yorka niż rottweilera. Wydaje mi się jednak smutne, jeżeli spacer polega głównie na siłowym przeciąganiu psa trasą zaplanowaną przez człowieka. Pies wychodzi przecież na spacer nie tylko po to żeby się załatwić, ale także żeby spotkać innego psa, a przede wszystkim żeby węszyć, węszyć i węszyć. Szybkie przejście dookoła bloku 3 razy dziennie to namiastką, a nie zaspokojeniem psich potrzeb.
Dodajmy, że opiekunowie mikropiesków często nigdy, lub prawie nigdy nie spuszczają swoich czworonogów ze smyczy. Dlaczego? Bo tak jest łatwiej… Oczywiście oficjalne wyjaśnienie będzie brzmiało: „bo nie wraca, kiedy go wołam”, „bo boję się, że wpadnie pod samochód”, „bo bardzo go kocham i boję się, że jakiś inny pies zrobi mu krzywdę” itp. Wydaje mi się, że tak naprawdę, problem wynika z braku świadomości jak ważnym elementem psiego życia jest spacer i swobodne wąchanie. Drugim powodem jest nasze ludzkie lenistwo. Da się przecież nauczyć yorka czy sznaucera nauczyć powrotu na przywołanie. To bardzo bystre psiaki. Tyle tylko, że wyszkolenie psa wymaga trochę czasu i konsekwencji… Łatwiej go mieć na smyczy i w razie czego mocniej pociągnąć (co w przypadku mikropiesków nie stanowi żadnego wysiłku).
Jeżeli na smyczy ciągnie pies duży lub średni, mamy zazwyczaj motywację, żeby coś z tym zrobić, jakoś rozwiązać ten problem. Kiedy ciągnie nas ciężki pies, jest to mało komfortowe dla CZŁOWIEKA, więc człowiek jest gotów coś z tym zrobić. Póki dyskomfort leży wyłącznie po stronie psa, łatwiej udawać, że problemu nie ma lub znaleźć powód, dla którego nie warto pracować, bo i tak nie będziemy naszego psa spuszczać ze smyczy (np. lęk o naszego pieska),

- „mały pies nie musi tyle biegać, więc spacery mogą być krótsze”.
Jeżeli komuś wydaje się, że to wielkość psa decyduje o jego potrzebie ruchu, to jest w ogromnym błędzie. Np. ogromny bernardyn nie nadaje się ani na długie wędrówki, ani na szalone biegi z kolegami. Po osiągnięciu 2 lat, będzie prawdopodobnie stateczny i powolny, choć od czasu do czasu pewnie będzie miał ochotę pobiegać. Chwilę. Tymczasem Jack Russell terier to nieduży, ale przepełniony energią piesek. Jeżeli nie damy mu możliwości wybiegania się, powęszenia, nie damy możliwości pracy – biada nam! Jack prowadzony całe życie na smyczy prawdopodobnie zacznie nam podkradać różne przedmioty, rozkopywać ogródek, niszczyć mieszkanie kiedy tylko zostanie sam (nie będzie to miało nic wspólnego z lękiem separacyjnym), szczekać na wszystko co się rusza, ganiać rowerzystów, biegaczy, ptaki itp., zjadać wszelkie znalezione śmieci itp. Oczywiście mało prawdopodobne żeby brak porządnych spacerów wywołał wszystkie te zachowania. Prawdopodobnie Jack wybierze sobie jedno czy dwa z nich, ale zapewniam, że to wystarczy żeby skutecznie zmącić spokój opiekunów.

- „mały pies wnosi do domu/mieszkania mniej błota, piasku itp.”
Z całą pewnością to prawda. Chyba, że jest psiakiem z długą szatą… Którą wypadałoby czesać i od czasu do czasu ostrzyc.

- kiedy myślimy o psie agresywnym, pierwsze na myśl przychodzą zazwyczaj duże rasy. Może dlatego mamy przekonanie, że wszystkie małe pieski, to słodkie aniołki? Nie jest prawdą, że małe psy nie wykazują zachowań agresywnych. Tyle tylko, że łatwiej je zbagatelizować. Jeżeli doberman szarpie się na smyczy i szczeka na mijanych ludzi, szybko stanie się postrachem osiedla. Jeżeli dokładnie tak samo będzie się zachowywał york, nikt nie zwróci na to specjalnej uwagi. Jeżeli u znajomych ugryzie Cię jamnik, nie będzie to przyjemne, ale wielka krzywda Ci się raczej nie stanie. Co innego, jeżeli ugryzie Cię większy pies, np. dalmatyńczyk.
Czy to znaczy, że dalmatyńczyki są bardziej agresywne od jamników? Nie. To znaczy tylko tyle, że problem małego psa łatwiej jest nam zbagatelizować.

- "z małym psem łatwiej podróżować".
Z tym zgadzam się bez zastrzeżeń: chętniej w hotelu przyjmą nas z pekińczykiem niż z rottweilerem, mały pies zmieści się w trakcie podróży na kolanach itp.

- "mały pies jest mniej kosztowny" (mniej je, ewentualne leczenie jest tańsze). Z całą pewnością jest to szczera prawda.

- mam nadzieję, że nikt nie zakłada, że mały pies mniej szczeka… Poziom szczekliwości zależy oczywiście częściowo od predyspozycji wynikających z rasy, ale w największym stopniu wynika z zaniedbań socjalizacyjnych lub późniejszych błędów opiekuna.


Słowem: jeżeli niewielki pies jest mniej kłopotliwy, to przede wszystkim dlatego, że człowiekowi łatwiej ignorować problemy i potrzeby małego niż dużego psa.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Kumpel na tropie

Za nami cudowny weekend: 2 dni pracy na śladzie.
Umówiliśmy ze znajomymi (ludzie + psy) i przez 2 dni bawiliśmy się w tropienie użytkowe. Najpierw układałyśmy ślady (my, 4 dziewczyny), a później psy kolejno wchodziły na przeznaczone dla nich ślady.
Wszystkie psy zrobiły ogromne postępy. Początki były trudne, bo chwilę potrwało zanim psy załapały na czym polega ta zabawa. Dodajmy, że warunki miały bardzo trudne: było bardzo sucho, więc trudno było im wyczuć zapach.
Tylko Kumpel od pierwszego śladu poszedł jak burza: zostawiłam go w samochodzie i poszłam na koniec śladu, który dla Niego ułożyłam. Niestety nikt tego nie nagrał, a szkoda, bo wypadł z samochodu i od razu złapał trop. Łatwo nie było, bo żeby dojść do ułożonej ścieżki, musiał do niej dotrzeć, ale poradził sobie idealnie J
Grunt, to motywacja J
Trochę słabiej szedł po śladzie Elizy, ale też sobie pięknie poradził. Kolejne ścieżki szły coraz lepiej. Widać, że kiedy mnie szuka, motywacja jest maksymalna, chłopak daje z siebie wszystko. Niestety za bardzo się spieszy i przez to jest mało uważny – bywa, że przestrzeli (czyli idzie prosto, mimo że ślad skręca), ale szybko się orientuje i wraca na ślad.
Kiedy szedł po śladzie Elizy, nie był aż tak nakręcony. Szedł spokojnie po śladzie, skoncentrowany i dokładny. Widać, że podoba mu się ta zabawa J
Andy też był zadowolony, choć mistrzem tropienia nie jest (na razie). Miał spory problem żeby zrozumieć co właściwie ma robić. Rozpraszały go wszystkie inne zapachy, oraz znalezione w pobliżu śladu śmieci. Kiedy załapał o co chodzi, szło mu coraz lepiej i też miał wyraźną frajdę z zabawy.
Niekwestionowanym mistrzem weekendu okazał się Wesołek – niepozorny, nieduży kundelek. Od razu wiedział bez problemu poszedł po śladzie. Najpierw potrójnym, później pojedynczym, następnie z zakrętami. Na koniec drugiego dnia bezbłędnie przeszedł po bardzo długim (10 minut szybkim krokiem), pojedynczym śladzie z masą zakrętów. Brawo dla Wesołka! J

Gorąco zachęcam wszystkich do układania śladów!
To doskonałe zajęcie dla psów (męczące, uczące koncentracji, wyciszające). Działa terapeutycznie na psy lękowe oraz nadpobudliwe.
Dla przewodników stanowi świetny pretekst do spędzania czasu na świeżym powietrzu w doborowym towarzystwie psio-ludzkim J








poniedziałek, 20 lipca 2015

mity - pies rodzinny

Niestety funkcjonuje w języku coś takiego jak „pies rodzinny”. Piszę „niestety”, ponieważ określenie te odpowiada potrzebom, czy może raczej oczekiwaniom wielu osób. Kiedy myślimy „pies rodzinny”, widzimy psa niekłopotliwego, grzecznego, przyjaźnie nastawionego do wszystkiego co żyje. Decyzja zapada: chcę psa rodzinnego. Najczęściej wybór pada na labradora lub goldena.
Prawdą jest, że są to psy, które pod pewnymi warunkami, mogą sprostać ludzkim oczekiwaniom. POD PEWNYMI WARUNKAMI, z których niestety rzadko zaprzątamy sobie głowę. Zakładamy przecież, że taki labrador JEST mądry (a więc posłuszny i niekłopotliwy) oraz przyjazny. Skoro więc jest taki sam z siebie, to będzie taki bez względu na wszystko. Tutaj właśnie zaczyna się problem…
Tak jak już pisałam, golden czy labrador ma predyspozycje do tego żeby sprostać ludzkim oczekiwaniom, ale pod pewnymi warunkami.
  1. Są to psy inteligentne, a to oznacza, że szybko się uczą (nie tylko tego, czego byśmy sobie życzyli…). Potrzebują też rozrywki umysłowej. Jeżeli człowiek im takich rozrywek nie zaproponuje, pies zorganizuje je sobie we własnym zakresie. Tyle tylko, że opiekun raczej nie będzie nimi zachwycony.
  2. Nuda, brak ruchu i możliwości swobodnej eksploracji są źródłem frustracji, a stąd o krok tylko do problemów (najczęściej będzie to niszczycielstwo, ale może to być też agresja… najczęściej między 2 samcami)
  3. Są to psy bardzo towarzyskie, co oznacza, że kontakty społeczne stanowią ważną do zaspokojenia potrzebę. Niektóre osobniki naprawdę bardzo źle znoszą długą, codzienną samotność. Nudzą się i tęsknią, więc starają się tak jak potrafią załagodzić nieprzyjemne uczucia – np. przeżuwając buty ukochanego człowieka (pięknie pachną panem + żucie ma działanie uspokajające). To nie jest złośliwość – to próba rozładowania napięcia.
  4. Żaden pies, nawet najbardziej inteligentny, potrzebuje pomocy, jeżeli ma być posłuszny. Psa trzeba NAUCZYĆ czego od niego oczekujemy w sposób DLA NIEGO zrozumiały. Nie wystarczy powiedzieć „zostań”, trzeba psu pokazać, nauczyć co to słowo oznacza, co pies ma zrobić, kiedy usłyszy to słowo. Bez szkolenia będzie trudno…
  5. Tzw. psy rodzinne stały się popularne, powstało duże zapotrzebowanie na szczeniaki – hodowle powstawały jak grzyby po deszczu. Niestety nie wszyscy hodowcy dbali o właściwy dobór psów: łączyli w pary osobniki blisko ze sobą spokrewnione, nie zwracali uwagi na właściwy charakter rodziców itp. itd. Efekt? Coraz więcej osobników cierpi na schorzenia typowe dla danej rasy, coraz więcej psów ma skłonności do np. agresji…
  6. Psy rodzinne uwielbiają dzieci. Zazwyczaj.
  7. Psy, które dopiero w dorosłym życiu zetknęły się z nimi, mogą się ich obawiać.
Dodajmy, że każdy pies ma swoją wytrzymałość. Niedopuszczalne jest pozwalanie dziecku na dokuczanie psu. Nawet rodzinnemu psu mogą kiedyś puścić nerwy. On też czuje!

Jeżeli więc decydujemy się na psa rodzinnego, który ma być posłuszny i łagodny, zadbajmy o:
- wybór odpowiedniej hodowli,
- zabierzmy psa na zajęcia psiego przedszkola (w starannie wybranej szkole, a nie pierwszej z brzegu),
- zapewniajmy mu spacery, podczas których będzie mógł realizować swoje potrzeby (nie tylko fizjologiczne),
- od początku przyzwyczajajmy go do samotności (jeżeli nie wiemy jak to zrobić, poprośmy o pomoc specjalistę: zoopsychologa lub behawiorystę). Nie jest to trudne, jeśli wiemy jak działać. Dużo trudniej będzie pomóc psu, kiedy powstanie problem niszczycielstwa, a jeszcze trudniej, jeżeli problem będzie już dobrze utrwalony przez wielokrotne powtórzenia. Nawet jeżeli pies będzie spokojnie zostawał w domu, nie skazujmy go na ciągłą tęsknotę – po powrocie z pracy ograniczmy dodatkowe wyjścia do niezbędnego minimum. Jeżeli chcemy być cały czas poza domem, to nie decydujmy się na psa.
- zapewniajmy psu rozrywkę umysłową (szkolenie, zabawy oparte na pracy węchowej, a nie na aportowaniu!)

- oczywiści potrzebne będzie jeszcze zadbanie o stały dostęp do wody, właściwa dieta, opieka weterynaryjna.

wtorek, 30 czerwca 2015

Mity – rasy agresywne

Dzisiaj chciałabym trochę pociągnąć ostatni wątek z poprzedniego wpisu.
Tak jak pisałam, jakiś czas temu zrobiono w USA badania, które miały wykazać co powoduje, że tak wiele psów traci dom i ląduje w schronisku.
Pierwszym powodem było „niedopasowanie” człowieka i psa.
Zbyt często bierzemy psa, który nam się podoba (z wyglądu), nie biorąc pod uwagę ani jego potrzeb, ani predyspozycji.
Pora chyba rozprawić się z niektórymi przesądami.
Rasy agresywne
Moim skromnym zdaniem nie ma czegoś takiego jak „rasa agresywna”. Są tylko rasy, wśród których częściej występują osobniki wykazujące zachowania agresywne. Jaka to różnica?
Otóż taka, że nie ma (prawie) psów, które na pewno będą agresywne. Wyjątek stanowią jednostki wadliwe genetycznie, posiadające tzw. gen agresji (kiedyś, wiele lat temu było sporo agresywnych złotych cocer spanieli. To wtedy powstało określenie „gen agresji”). Poza takimi przypadkami każdy pies może, ale nie musi wykształcić zachowania agresywne.
Pamiętać trzeba koniecznie, że pies, jest nastawiony na unikanie agresji. Dlatego właśnie mowa ciała psów obfituje przede wszystkim w różnorodne sygnały uspokajające, które mają zatrzymać agresję drugiego psa. Są też oczywiście tzw. sygnały grożące, ale one również mają na celu uniknięcie ostatecznego starcia. Zamiast rzucić się drugiemu do gardła, najpierw ostrzegam: nie chcę ci zrobić krzywdy, ale jeżeli się nie wycofasz, będę się bronić. To też jest próba rozwiązania konfliktu bez użycia siły.
Oczywiście zdarzają się psy, które nie stosują, a czasem nawet nie rozumieją sygnałów uspokajających, ale temu zawsze winny jest człowiek, który ograniczył lub uniemożliwił psu nauczenia się języka własnego gatunku. Mam tutaj na myśli przede wszystkim zbyt wczesne (np. w 5 lub 6 tyg. życia) oddzielenie szczeniaka od matki i rodzeństwa. Dodajmy do tego jeszcze kwarantannę związaną ze szczepieniami i nieszczęście gotowe… Umiejętności komunikacji z własnym gatunkiem nie są wrodzone, trzeba się ich nauczyć, a później trenować i doskonalić. Tak jak nasz język. Jeżeli do dziecka nikt by nie mówił, rosłoby w całkowitej ciszy, to przecież nie nauczyłoby się mówić. Czy byłaby to jego wina? Czy oznaczałoby to, że jest głupie? Nie.
Jeżeli szczenię nie nauczy się porozumiewać z innymi przedstawicielami swojego gatunku w pierwszych tygodniach życia i wyjdzie na spacer w wieku np. 4 miesięcy, to albo będzie się bało innych psów (ryzyko agresji ze strachu, jeżeli jakiś inny pies podbiegnie), albo będzie biegło do każdego napotkanego psa (z ciekawości). Tyle, że nie będzie rozumiało, co ten drugi pies do niego „mówi”. Na początku będzie miało taryfę ulgową – rzadko który pies zrobi krzywdę szczeniakowi, ale kiedy podrośnie, może zostać potraktowane nieprzyjemnie. Dorosły pies będzie „mówił”: przesadzasz, wystarczy, zostaw mnie już w spokoju, a kiedy jego komunikat nie zadziała, może dobitniej pokazać, że nie życzy sobie towarzystwa naszego psa. Nasz Azor nie będzie rozumiał dlaczego został tak potraktowany. Przy kolejnych tego typu zdarzeniach może nabrać przekonania, że inne psy są agresywne i może w niektórych sytuacjach atakować jako pierwszy (znowu: ze strachu).
Takie zachowania mogą wystąpić u psa każdej rasy. Tyle, że my-ludzie, zupełnie inaczej odbieramy to samo zachowanie u yorka i u np. rottweilera.
Jeżeli york ugryzie, to uszczerbek na zdrowiu będzie niewielki. Dlatego właśnie gryzący york nie będzie przez nas uznany za psa niebezpiecznego.
Na gryzącego yorka będziemy patrzeć z politowaniem, może niechęcią, ale rzadko kto będzie się go bał.
Tak więc york wykazujący zachowania agresywne zostanie przez nas łagodniej oceniony niż warczący rottweiler…

Tak jak już pisałam, psy są nastwione na unikanie agresji.
W książce „Sygnały uspokajające, czyli jak psy unikają konfliktów”, Turid Rugaas opisuje historię suczki, która nie znała psiego języka. Nauczyła się go dopiero jako całkiem dorosła. A więc jest to możliwe.

Jak bardzo pies może się zmienić, udowodniła m.in. Alexa Capra, która brała udział w akcji „psi kombatanci”. Celem akcji była resocjalizacja psów, które brały udział w nielegalnych walkach psów. Praca była ciężka i długa, ale prawie wszystkie psy udało się doprowadzić do poziomu normalnych psów, prawidłowo funkcjonujących w psio-ludzkim świecie.

Kiedy myślimy o rasach agresywnych, na myśl większości z nas przychodzą chyba przede wszystkim amstaffy. Psy hodowane do walk.
Mylne jest przeświadczenie, że są to psy z natury agresywne (takich psów nie ma).
Warto wiedzieć, że psy hodowane do walk, mają bardzo mocno wyhamowaną agresję do ludzi. Przecież sędzia musiał mieć możliwość przerwania starcia w dowolnie wybranym momencie, rozdzielenia psów walczących na śmierć i życie.
Amstaffy przez lata były w USA najchętniej wybieranymi psami do domów z małymi dziećmi. Po pierwsze ze względu na wyhamowaną agresję do ludzi, a po drugie dlatego, że mają podwyższony próg bólu, a to oznacza, że dziecko naprawdę musiałoby się postarać, żeby psa zabolało (zminimalizowane ryzyko gwałtownej reakcji na bodziec bólowy).
Odwrotna sytuacja jest w przypadku małych, delikatnych piesków, którym łatwo zrobić krzywdę. Jeżeli rączka dziecka zaciśnie się na nodze yorka, pies penie będzie się bronił. Być może gwałtownie… Małe dziecko i mini piesek to ryzyko dla dziecka, a przede wszystkim dla psiaka.
Wróćmy jeszcze na chwilę do psów typu bull. Większość z nich gryzie inaczej niż pozostałe psy. To prawda, że ich ugryzienia są bardziej niebezpieczne, a to dlatego, że zaciskają szczęki. Większość psów gryzie i puszcza, po czym ewentualnie ponownie gryzie. Bulle chwytają i trzymają. Takiego psa naprawdę trudno oddzielić od przeciwnika.
Jeszcze jednym zagrożeniem jest to, że niektóre bulle znajdują przyjemność w dręczeniu innych psów. Dlatego bardzo ważny jest wybór hodowli i bardzo staranna socjalizacja.


Z każdego psa da się zrobić psa agresywnego, ale pomijając wady genetyczne i problemy neurologiczne, każdy pies może być łagodnym, pokojowo nastawionym psem.

piątek, 12 czerwca 2015

Jaki Pan, taki kram

Gdzieś słyszałam zdanie: „Pokaż mi swojego psa, a powiem Ci kim jesteś”.
Prawdę mówiąc, nie podpisałabym się pod tym stwierdzeniem.
Kiedy adoptowałam Barona, okazał się być psem idealnym. Czy była to moja zasługa? Na pewno nie.
Kiedy trafiam do kogoś z 12-tygodniowym szczeniakiem, który boi się nawet własnego cienia, to czy jest to wina jego obecnych opiekunów? Na pewno nie.
Dodać tutaj należy, że oczywiście mamy ogromny wpływ na naszego psa.
Nie z każdego psa po przejściach da się zrobić psa idealnego, ale każdego psa można „zepsuć”, tzn. wpłynąć na niego tak, żeby zaczął wykazywać zachowania uznawane za problemowe, jak np. zachowania agresywne.
Największy wpływ (najczęściej nieświadomy) mamy na psy ras wyhodowanych do ścisłej współpracy z człowiekiem (a więc np. psy przeznaczone do pasienia czy  aportowania).
Nasze zachowanie bardzo mocno wpływa na zachowanie takich psów.
Pamiętam pewnego Azorka (młodego labradora), do którego zaczęłam jeździć na szkolenie indywidualne. Pies nie wykazywał żadnych niepożądanych zachowań. Chodziło wyłącznie o nauczenie go wybranych komend, mających na celu ułatwienie wspólnego życia. Od początku zaniepokoiła mnie atmosfera panująca w domu. Czuło się nerwy i napięcie między Rodzicami i dziećmi. Kiedy powiedziałam, że np. częste krzyki czy kłótnie mogą negatywnie wpłynąć na zachowanie psa, spotkałam się ze zdziwieniem, niedowierzaniem i natychmiastową odpowiedzią, że nic takiego nie ma miejsca (tutaj wyszło, że dla każdego określenie „krzyki” czy „kłótnie” oznaczają co innego…)
Po kilku tygodniach od pierwszego spotkania zaczęły się problemy z zachowaniem psa: zaczął podgryzać opiekunów…
Dodać należy, że trening posłuszeństwa udał się doskonale: Azor opanował wszystkie komendy. Cóż z tego, skoro życie z Nim było coraz trudniejsze?
Jestem przekonana, że Azor nie był źle traktowany. Przeciwnie: był oczkiem w głowie całej Rodziny. Niestety napięcia między ludźmi bardzo wyraźnie dały o sobie znać…
Często nie zdajemy sobie sprawy, że problemy z zachowaniem naszego psa mogą mieć swoje źródło w napiętej atmosferze. Niestety żaden psi psycholog nic tutaj nie pomoże. W takich sytuacjach bardziej by się przydała terapia rodzinna.

Moja koleżanka pisała pracę magisterską, której tytułu nie jestem niestety w stanie zacytować, która wykazała znaczną zbieżność pomiędzy problemami ludzi i ich czworonogów. Ludzie z depresją mieli smutne, osowiałe psy; ludzie nadpobudliwi mieli nadpobudliwe psy, ludzie sfrustrowani mieli sfrustrowane psy itd.
Być może w pewnym stopniu dzieje się tak dlatego, nie tylko dlatego, że nasze zachowanie wpływa na zachowanie naszego psa, ale również dlatego, że często wybieramy psa na własne podobieństwo.

Ludzie energiczni zwykle szukają psów aktywnych, domatorzy wybierają raczej psy spokojne i zrównoważone.
Jest to oczywiście sensowne podejście. Jeżeli lubię ruch: biegam, jeżdżę na rowerze, uwielbiam długie spacery i chcę żeby pies towarzyszył mi w trakcie tych aktywności, to nie mogę mieć basseta… Jeżeli natomiast szukam psiaka, który będzie leżał na moich kolanach przez cały wieczór i zadowoli się niezbyt długimi spacerami, a do tego nie mam czasu lub ochoty na szkolenie, to zupełnie nie nadaję się na przewodnika np. labradora czy owczarka belgijskiego.
Niestety, jak zawsze, jest tutaj jeszcze druga strona medalu: wpływam na mojego psa. Jeżeli jestem osobą energiczną, ale też nadpobudliwą, nerwową lub hałaśliwą i wezmę pod swój dach np. border collie, to nieszczęście gotowe. Mój pełen energii pies, nakręcany dodatkowo moim zachowaniem stanie się niesamowicie nadpobudliwy. Może szczekać na wszystko i wszystkich lub zacząć demolować mieszkanie.
Jeżeli jestem osobą spokojną i nieco leniwą, to mogę wybrać np. mopsa. Chyba, że cierpię na depresję lub skłonność do obżarstwa. Wtedy prawdopodobnie bardzo szybko unieszczęśliwię mojego psa…

Zdarzają się też ludzie, którzy dobierają psa jako uzupełnienie własnego image’u.
Niektórzy wybierają do tego np. amstaffy (najczęściej chodzące w obrożach z ćwiekami). Z każdego psa da się zrobić potwora, nawet z amstaffa, który jako pies hodowany do walk ma bardzo mocno wygaszoną agresję do ludzi.
Inni, a raczej inne, wybiorą jako „słodki dodatek” kreacji raczej yorka lub chihuahua. Założą różowy sweterek z brylancikami i będą nosiły w torebkach, całkowicie zapominając, że pies (nawet mały), to nadal pies, który ma swoje potrzeby.
Te biedne psiaki są często traktowane jak porcelanowe laleczki, chronione przed mrozem, deszczem, błotem, innymi psami i wszystkim, co w ocenie Pani mogłoby je przestraszyć. Efekt? Często są przerażone wszystkim co napotkają (najbardziej boimy się tego, czego nie znamy…) Często w związku z tym stają się nadmiernie szczekliwe lub nawet agresywne (ze strachu)…

Na koniec jeszcze jedno: Kilka lat temu zrobiono w USA badania, które miały wykazać co powoduje, że tak wiele psów traci dom i ląduje w schronisku.
Pierwszym powodem było właśnie „niedopasowanie” człowieka i psa.

Zbyt często bierzemy psa, który nam się podoba (z wyglądu), nie biorąc pod uwagę ani jego potrzeb, ani predyspozycji…

środa, 3 czerwca 2015

adopcja: szczeniak czy pies dorosły?

Oglądam dalszy ciąg odcinka pierwszego „Przygarnij mnie”.
Zerknijcie na 18 minutę: Człowiek pochyla się nad psem. Pies siada (sygnał uspokajający), po chwili oblizuje się (drugi sygnał uspokajający), następnie stara się polizać człowieka (trzeci sygnał uspokajający). Jak bardzo nie rozumiemy psiego języka…
O sygnałach uspokajających można przeczytać w książce Turid Rugaas pt. „Sygnały uspokajające, czyli jak psy unikają konfliktów”. Jest to mała książeczka, którą – moim skromnym zdaniem – powinien przeczytać każdy opiekun psa. Książka pomoże lepiej „czytać” i rozumieć psy. Nie tylko w kontaktach psio-ludzkich, ale też psio-psich. Gorąco polecam!

Wracając do programu: o kąpieli już pisałam. Co do suszarki, to pokazano nam tylko migawkę. Myślę, że c.d. nie bardzo nadawał się do pokazania. Psiak wyglądał na przerażonego.

Zwróćcie uwagę na 24 minutę: Sunia skacze na p. Agnieszkę, pada komentarz: „Zobaczcie, ona już mnie kocha”. Czas zerknąć na ogon – wciśnięty pod brzuch.
Co się tutaj dzieje? Sunia jest przerażona, a jednocześnie jakby szukała pomocy, opieki u całkiem obcej osoby.

Pani Agnieszka mówi, że stary pies nie jest w niczym gorszy niż szczeniak.
To dłuższy temat. Oba rozwiązania mają swoje jasne i ciemne strony.
Każdy, kto decyduje się na szczeniaka, myśli, że to dobra decyzja, bo ułoży psa od początku i uniknie wszelkich problemów. Niestety sprawa nie wygląda aż tak różowo.
  1. Dla psiej psychiki bardzo ważne (o ile nie najważniejsze) jest pierwsze 10 tygodni życia. 70-80 procent tego czasu szczenię spędza u hodowcy. Jeżeli hodowla jest bez zarzutu, pies ma świetny start. Na tej bazie rzeczywiście możemy „zbudować” super psa. Niestety nie wszyscy hodowcy należycie dbają o prawidłową socjalizację szczeniąt…
  2. Druga sprawa, to matka. Jeżeli bała się np. mężczyzn, to prawdopodobnie nasz szczeniak też będzie się ich obawiał.
Tak więc to, że weźmiemy szczeniaka, jeszcze niczego nie gwarantuje. Trafia do mnie naprawdę sporo osób ze szczeniakami lękowymi, a nawet takimi, które wykazują zachowania agresywne lub które wręcz gryzą (mocno) swoich nowych opiekunów. Jeżeli takie zachowania występują u 10-tygodniowego szczeniaka, to jest to wina hodowcy, ale problem dotyka nowych opiekunów.
  1. Mało kto myśli o tym, jak bardzo kłopotliwy może być szczeniak. Wiemy, że będzie załatwiał się w domu (ale co innego wiedzieć, a co innego ciągle sprzątać). Wiemy, że może gryźć (ale trudno przewidzieć jak kosztowne będą poczynione przez niego straty). Wychowanie szczeniaka? Sama rozkosz, ale jak bardzo czasochłonna…

Jeżeli natomiast decydujemy się na adopcję dorosłego psa, to:
  1. Oczywiście nigdy do końca nie wiemy jaki ten pies będzie (ale przy szczeniakach też możemy się zdziwić, jeżeli wybierzemy hodowlę tylko „po papierach”).
  2. Myślę, że dobrym adresem są psiaki z domów tymczasowych. Od tymczasowego opiekuna możemy się naprawdę dużo o psie dowiedzieć, a więc nie bierzemy już kota w worku, wiemy na co się decydujemy. Jeżeli poświęcimy trochę czasu na poszukiwania, możemy znaleźć psa swoich marzeń.
  3. Adoptując psa, ratujemy mu życie, dajemy szczęście, dom.

Adopcja starego psa:
  1. Wydaje się niektórym bez sensu, bo pies krótko będzie z nami. Oczywiście: nie będzie z nami 10 lat, tylko 2, może 4 lata. Natomiast dzięki adopcji, zazna w swoim życiu szczęścia. Naprawdę nie warto?
  2. Stary pies jest najmniej wymagający na co dzień (choć oczywiście trzeba się liczyć z częstymi wizytami u lekarza weterynarii oraz kosztami leczenia). Stary pies jest zazwyczaj spokojny. Nie wymaga długich spacerów, rzadko wykazuje zachowania agresywne - na starość psy często łagodnieją. Tak jakby już im się nie chciało wchodzić w zbędne konflikty.

Barona adoptowałam, kiedy miał 10 lat. Był z nami 2 lata i 5 dni.
To były naprawdę wspaniałe 2 lata. Niesamowicie dużo się od Barona nauczyłam. Na zawsze pozostanie moim niedoścignionym mistrzem: umiał się cieszyć ze wszystkiego. To naprawdę było po nim widać.
Kiedy przybył do naszego domu, miał zaawansowaną dysplazję. Trudno mu było chodzić, na pewno łapy go bolały, choć oczywiście nigdy się nie dowiem jak bardzo.
Mimo tego uwielbiał spacery, chodził na tyle, na ile był w stanie. Kiedy miał lepszy dzień, nawet trochę biegał.
Uśmiechał się najpiękniej na świecie, kiedy tylko ktoś na niego spojrzał, dotknął, zaproponował spacer.
Ten pies naprawdę umiał się cieszyć życiem. Mimo wszystko.
Te dwa lata na zawsze pozostaną w mojej pamięci i chyba nigdy już nie spotkam tak dobrego nauczyciela życia.
Bo czy nie o to w życiu chodzi, żeby umieć się cieszyć z tego, co nas spotyka?

A czy nie warto dać staremu psu dom? Chociaż na 2 lata?

poniedziałek, 25 maja 2015

branie psa na ręce

Szczotkujecie swoim psom zęby?
Pani doktor z programu „Przygarnij mnie”, powiedziała (odc.1), że zęby Nony-Lejli są w świetnym stanie, a dalej:
„Trzeba pamiętać o ich szczotkowaniu, stosowaniu przekąsek stomatologicznych, czy podawaniu suchej karmy, które to trzy czynniki będą bardzo pozytywnie wpływały na ich stan w przyszłości i zapobiegną jakimkolwiek problemom”.
Wiem, że się czepiam; czepiam się okropnie, ale absolutnie nie mogę się zgodzić, że jakiekolwiek działanie może „zapobiec jakimkolwiek problemom”, o co by nota bene nie chodziło. Niestety karmi się nas takimi stwierdzeniami na śniadanie, obiad i kolację. Zawsze mi się wydawało, że odbiorcy w jakiś sposób to filtrują i we własnych głowach zmieniają reklamowy przekaz typu „skuteczny w 100%” na „przyczynia się / ułatwia” itp. Niestety tak nie jest. Sama się na tym łapię, że taki filtr zakładam zawsze przy wszelkiego rodzaju reklamach, ale już jeżeli chodzi o informacje różnego typu – nie zawsze. Jeżeli mam o czymś jakie-takie pojęcie, jestem w stanie ocenić na ile przekaz jest wiarygodny, często też myślę „na chłopski rozum”, że coś nie może być aż tak skuteczne, ale jeżeli mowa jest o sprawach, o których nie mam pojęcia, po prostu przyjmuję to, co mówią specjaliści. Niestety kilka razy się na tym przejechałam…

Dalej w odcinku pada hasło „to ona dominuje w domu” (mowa o kotce).
O teorii dominacji dużo by można było pisać. Kiedyś już o niej pisałam (bardzo skrótowo). Gdyby ktoś miał ochotę, wpis znajdzie tutaj: http://pieskumpel.blogspot.com/2013/10/teoria-dominacji.html

Czepiania się ciąg dalszy: w 15tej minucie odcinka Lejla jest brana na ręce. Zwróćcie uwagę jaką ma minę. Nie wygląda na zadowoloną, prawda?
Większość psów nie lubi być brana na ręce. Serio. Ja też bym nie chciała żeby ktoś bez żadnego ostrzeżenia nagle podnosił mnie do góry. Nawet, gdyby był to mój najukochańszy mąż. Dlaczego? Bo nie koniecznie chciałabym być zaskakiwana w ten sposób; dlatego że mogłoby to być zrobione w złym momencie (kiedy np. robię coś ciekawego); dlatego, że mogłabym się przestraszyć. Pies ma podobnie.
Dodajmy jeszcze, że mały piesek (a takie właśnie najczęściej są brane na ręce), leci w górę na ok. 10-20-krotną wysokość własnego ciała. To tak, jakby nagle ktoś nas wyciągną na wysokość przynajmniej 3-4 piętra. Z prędkością bardzo szybkiej windy. Fajnie? Chyba nie bardzo. Tym bardziej, jeżeli zrobione by to było przez zaskoczenie.
Jeżeli już koniecznie trzeba wziąć psa na ręce, warto:
  1. Wprowadzić jakieś słowo zapowiadające to, co zaraz nastąpi, np. „w górę”
  2. Podnosić psa powoli, a nie gwałtownie
  3. Chwytać delikatnie i koniecznie wkładać rękę pod psią pupę w chwili kiedy psa podnosimy, a nie dopiero kiedy mamy go na rękach. Wiem, że to niezbyt wygodne, ale warto wyrobić w sobie taki nawyk (w trosce o kręgosłup psa)
  4. Nigdy, przenigdy nie brać psa „pod pachy”! To jest bardzo nieprzyjemne, może być bolesne i nie jest dobre dla kręgosłupa.

Pies nie jest lalką, jest psem, a jego miejsce jest na ziemi, na własnych 4 łapach.

wtorek, 19 maja 2015

wprowadzenie do domu nowego psa

Muszę powiedzieć, że zachwyciła mnie pani Małgorzata Ostrowska-Królikowska (w programie "Przygarnij mnie", odc.1). Zauważyła, że Nona nie czuje się pewnie na spacerze, a kiedy przywołała ją, nie pochyliła się nad nią (wiele psów czuje się niepewnie, kiedy się nad nimi pochylamy) i głaskała ją najpierw po klatce piersiowej, a nie po głowie i grzbiecie. Super!

Kiedy adoptujecie psa, zmieniacie imię, czy zostawiacie dotychczasowe?
Ja Kumplowi zostawiłam. Reagował na imię Kumpel, więc tak już zostało, bo nie widziałam powodu żeby wprowadzać kolejną zmianę do Jego życia.
Dodam, że w zmianie imienia nie widzę zupełnie nic złego. Psy błyskawicznie uczą się nowego imienia i nie stanowi to dla nich żadnego problemu.

Pytam tak z ciekawości, jak to było u Was.

„Przygarnij mnie” dostarczyło mi kolejnego pomysłu na temat J
Jeżeli mamy zamiar wprowadzić do domu nowego psa (bez względu na to czy na stałe, czy tylko „w gości”), warto zabrać najpierw oba psy na spacer.
Jeżeli chcemy chuchać na zimne, to zaczynamy od zapoznania zapachowego. Pierwsza osoba idzie z psem (Azorem) jakąś ścieżką, a po kilku minutach tą samą drogą idzie druga osoba z drugim psem (Pikusiem). Następnie Azor robi koło i ponownie idzie tą samą drogą. Do tego momentu psy się nie widziały, ale już coś o sobie wiedzą.
Następnie idziemy do siebie równolegle, powoli się do siebie zbliżając. (Podchodzenie „na wprost” jest sygnałem grożącym). Zakładam, że żaden pies nie wykazuje agresji, więc dobrze, żeby były bez smyczy. Jeżeli spotkanie przebiega pokojowo, „nowy” pies idzie do domu. Pozwalamy mu obwąchać teren i po kilku minutach wprowadzamy drugiego psa. Oczywiście miski i zabawki powinny być pochowane, żeby zmniejszyć ryzyko utarczki.
Zazwyczaj najlepiej dogadują się pies i suka. Największe ryzyko, że coś „nie zagra” jest przy wprowadzaniu suki do suki, choć oczywiście nie znaczy to, że na pewno się nie uda.
Nie najlepszym pomysłem jest też fundowanie staremu psu szczeniaka. Staruszek potrzebuje ciszy i spokoju.
Problematyczne bywa też wprowadzenie niekastrowanego samca do kastrata lub niesterylizowanej suki do suki wysterylizowanej. W tych wypadkach problem pojawia się zwykle dopiero po jakimś czasie.

Kiedy dochodzi do starć, między dwoma psami mieszkającymi pod jednym dachem, najczęściej najlepszą rzeczą jaką możemy zrobić, to nie wtrącać się. W większości przypadków psy dogadają się szybciej, jeżeli nie będziemy ingerować.
Warto też pamiętać, że odruch wspierania tego mniejszego i słabszego jest typowo ludzki. Jeżeli będziemy stawać w obronie słabszego i karcić silniejszego za „ustawianie” małego, możemy znacznie przedłużyć czas „docierania się” psów.
U zwierząt rządzi silniejszy. To on ma rację, do niego należą przywileje. Stając po stronie słabszego, udzielając mu wsparcia, wprowadzamy zamęt. Mały czuje się pewnie, bo ma silnego obrońcę i zamiast się poddać, „stawia się” większemu psu. Może za to oberwać, kiedy ludzi nie będzie w domu…
Tak więc, zazwyczaj najlepiej jest się nie mieszać, a jeżeli już, to stanąć po stronie silniejszego psa (np. witać się najpierw z psem mającym przewagę) i uważnie obserwować psy.
Na początku zwykle poddaje się „nowy” pies. Kiedy poczuje, że jest już „u siebie” (zazwyczaj po ok.3 miesiącach), może starać się przejąć w jakimś stopniu kontrolę nad drugim psem (może, ale nie musi). Może się to zdarzyć też w chwili kiedy „nowy” pies, wzięty jako szczeniak, osiągnie dojrzałość płciową.
Oczywiście piszę bardzo ogólnie. Każdy przypadek jest inny, więc proszę nie brać tego, co tutaj napisałam jako pewnik. Jeżeli mamy wątpliwości jak należy postępować, warto zastanowić się nad konsultacją u zoopscychologa.

www.szkolabaron.pl

środa, 13 maja 2015

Program "Przygarnij mnie"

Oglądaliście?
Moim zdaniem, to wspaniała inicjatywa J
Szczerze mówiąc, rok temu rozmawiałam z kuzynką o stworzeniu takiego programu. Nie zabrałam się za to, bo to ogromne wyzwanie, a z racji posiadania 2 małych dzieci, nie mogłabym tyle czasu spędzać poza domem. Cieszę się, że ktoś miał podobny pomysł i poszedł dalej, realizując go J

Jestem właśnie w trakcie oglądania pierwszego odcinka.
Wiem, że będę się okropnie czepiać, ale zachwalanie wszystkiego byłoby pewnie nie do czytania…

Pierwsza sprawa: kąpiel.
Każdy (lub prawie każdy) pies zabrany ze schroniska śmierdzi. Bardziej lub mniej. Sporo zależy od warunków, w jakich przebywał, od tego jak duży miał boks, jak często miał sprzątane, od tego jak się zachowywał, czy był w boksie sam.
Kiedy brałam ze schroniska Barona (był w schronisku 2 dni), śmierdział tak, że jadąc z nim samochodem, bałam się, że zwymiotuję. Serio. Zabrałam go od razu do weterynarza, a później zabrałam na spacer i nakarmiłam (bez wchodzenia do domu; mama wyniosła mi miskę z jedzeniem). Następnie porządnie go wyczesałam (szczotką, nie trymerem, nie grzebieniem). Chodziło mi o zdjęcie „najgorszego” brudu. Oczywiście nie usunęło to nieprzyjemnego zapachu, ale dało się już wytrzymać. Takie wyczesanie naprawdę sporo daje. Przez kolejne dni starałam się być z Baronem jak najwięcej na dworze, żeby się „wywietrzył”. Po trzech dniach było już całkiem znośnie, a po 10 dniach już całkiem w porządku. Obyło się zupełnie bez kąpieli.
Dlaczego chciałam jej uniknąć? Bo to duży stres dla większości psów.
Taka kąpiel na „dzień dobry” może (nie musi) osłabić zaufanie do nowego opiekuna. Oczywiście to minie, ale może przedłużyć proces nawiązania właściwej relacji.
Jeżeli ktoś już koniecznie musi psa wykąpać, to dobrze jest wybrać jest gabinet, w którym nie trzeba wkładać psa do wanny, która wygodna jest dla człowieka, a nie dla psa. Szukałabym raczej w gabinetach psich fryzjerów, gdzie zdarzają się stanowiska kąpielowe na podłodze. Oczywiście wtedy pies też stara się uciekać, a ludzie są bardziej mokrzy, ale unikamy podnoszenia psa i wkładania go do wanny, która jest swojego rodzaju klatką. Miejscem, w którym pies czuje się osaczony.
Zamiast wycierania, czy suszenia psa (o ile na dworze nie jest bardzo zimno) lepiej pozwolić mu się otrzepać. Oczywiście więcej jest do sprzątania (jeżeli nie zdążymy wyprowadzić psa na zewnątrz) i sami będziemy mokrzy, ale dla psa jest to znacznie lepsze. Jeżeli wycieramy już psa, to zawsze „z włosem”, nie „pod włos”.
Suszenie dla psów, które nie są do tego przyzwyczajone (czyli dla niemalże wszystkich psów schroniskowych), jest kolejnym przerażającym przeżyciem.
Jeżeli tylko pogoda jest znośna, lepiej poczekać, aż pies sam wyschnie.

Kiedy adoptowałam Kumpla, nie było mowy o kąpaniu go. Mieszkał w sporym boksie (chodził po trawie), miał budę. Nie był brudny. Miał tylko zapach psa mieszkającego na zewnątrz. Niezbyt przyjemny, ale do wytrzymania. Podszerstek też miał psa podwórzowego, więc przez pierwsze dni wyczesywałam z niego po 2 reklamówki kłaków dziennie…

Tak na koniec: jeżeli wydaje się Wam, że dla Lizaka (psa adoptowanego przez pana Mroczka), kąpiel nie stanowiła większego problemu, to przyjrzyjcie się uważnie jakie CSy wysyłał… Spanikowany nie był (chyba, że te sceny usunięto), ale z całą pewnością kąpiel nie sprawiła mu przyjemności.
Dlatego zachęcam, żeby – jeżeli tylko jest to możliwe – oszczędzić psu kąpieli. Przynajmniej „na dzień dobry”.

www.szkolabaron.pl



niedziela, 10 maja 2015

zabawa w polowanie

Jesteś myśliwym. Uwielbiasz polowania. Z niecierpliwością czekasz na każdą kolejną sobotę. W końcu nadchodzi ten upragniony dzień. Wstajesz o świcie. Jesz śniadanie (z podniecenia niewiele możesz przełknąć), zakładasz swój piękny strój, zabierasz cały sprzęt (kilka razy sprawdzasz czy o niczym nie zapomniałeś), wychodzisz z domu i czekasz. Po pięciu minutach podjeżdża samochód. Wsiadasz. Znajomi już są. Wszyscy wyglądają równie dobrze jak Ty. Stanowicie piękny widok: myśliwi, bohaterowie, zdobywcy trofeów. Po drodze do lasu śmiejecie się, żartujecie, opowiadacie sobie o największych zdobyczach, najciekawszych przygodach, zabawnych wydarzeniach.
Jest cudowna atmosfera. Wszyscy są weseli, szczęśliwi, podnieceni.
W wyśmienitym nastroju docieracie do lasu. Czekają tam już na Was inni myśliwi, równie uśmiechnięci jak Wy. Kolejno wchodzicie do małej chatki, gdzie najstarszy z myśliwych wręcza Wam strzelbę. Jak zawsze (na rozgrzewkę) strzelacie do ogromnej tarczy. Zawsze Cię to zastanawiało: co to za rozgrzewka? Przecież do tarczy tej wielkości nie da się nie trafić. Po oddaniu 3 strzałów, mistrz gratuluje Ci i wchodzisz drzwiami po lewej stronie, gdzie czekają na Ciebie koledzy, którzy się już rozgrzali.
Idziecie do ambony. Las o świcie jest piękny: spokojny, rozśpiewany, powietrze świeże i rześkie. I ta nasycona, cudowna zieleń. Widać już ambonę. Wspinacie się po drabince, jesteście na miejscu. Nareszcie! Nareszcie! Nareszcie! Zajmujecie pozycje, przygotowujecie się. Pełne napięcia oczekiwania. Kto dzisiaj trafi? Kto zwycięży? Kto stanie się bohaterem dzisiejszego dnia?
Słychać strzał. To Mistrz polowania oznajmia początek starcia. Widzisz pięknego, wielkiego dzika, który nagle wypada z zarośli i pędzi przez polanę. Oddajesz strzał, słyszysz strzały kolegów. Zwierzę biegnie dalej. Oddajesz kolejny strzał. Niestety nikt jeszcze nie trafił. Och nie, dzik zaraz zniknie w krzakach. Szybko, szybko! Mierzysz, ale zwierz pada jeszcze przed Twoim strzałem. Tym razem to nie Ty będziesz zwycięzcą. Nie szkodzi. I tak było wspaniale. Rozglądasz się. Okazuje się, że trafił jeden z Twoich najlepszych kolegów. Idziesz i gratulujesz mu. Patrzysz na jego rozradowaną twarz, trochę zazdrościsz i masz nadzieję, że następnym razem to Tobie się poszczęści.
Zabawa była przednia. Teraz jeszcze opowieści przy ognisku, pyszna wspólna kolacja, oblewanie zdrowia kolegi – bohatera.
Jak to? Już? Pora już wracać? Dobrze, że za tydzień znowu będzie sobota.
Tydzień dłuży Ci się niemiłosiernie. Każdy dzień ciągnie się w nieskończoność.
Jakby 5 lat już upłynęło, a to dopiero czwartek… Wszystko już gotowe, czeka na ten wielki dzień. W końcu jest piątkowy wieczór. Rozemocjonowany, kładziesz się spać.
Wstajesz w sobotę o świcie i znów czujesz ten dreszczyk emocji, którego nie zastąpi nic na świecie. Tym razem to ja trafię – obiecujesz sobie. Zwyciężę, będę bohaterem dnia.
Wychodzisz z domu, nadjeżdżają koledzy. Rozmawiacie o poprzednim polowaniu. Zastanawiacie się jaki to zwierz dzisiaj wyskoczy z krzaków na polanę.
Jesteście na miejscu. Kolejno wchodzicie do chatki na rozgrzewkę. Pierwszy strzał, drugi i trzeci. O! Ostatni strzał jest zielony. Chyba dostałeś jakiś dziwny nabój. Mistrz podchodzi do Ciebie i mówi, że to Twój wielki dzień. Masz wrażenie jakbyś już wygrał. Widocznie miałeś szczęście. Mistrz idzie z Tobą, ale prowadzi Cię tym razem do drzwi po prawej stronie. Wchodzicie do jakiegoś pomieszczenia, w którym jeszcze nigdy nie byłeś. Mistrz zakłada na Ciebie jakieś ubranie. To kożuch? Przecież będzie Ci za ciepło. „To kolory maskujące – tłumaczy mistrz – dzisiaj polowanie odbędziesz na ziemi, a nie w ambonie”. Mam strzelać z ziemi? Myślisz. To może być trochę niebezpieczne, ale z drugiej strony… Może tak będzie łatwiej trafić? Rogi? Po co mi rogi? „Żebyś wyglądał jak prawdziwy jeleń. To dla niepoznaki” – wyjaśnia mistrz i prowadzi Cię do wyjścia. Idziecie przez las w kierunku polanki. Po drodze dostajesz coś do wypicia. Dobre. „Dodaje siły – mówi Mistrz – teraz będziesz szybki jak prawdziwy jeleń”. Faktycznie czujesz, jak sił Ci przybywa. Już się nie martwisz. Teraz wszystko już będzie dobrze. Dochodzicie do polanki. Zaraz! Moja strzelba – wołasz – gdzie moja strzelba? Została w chatce do rozgrzewki. „Spokojnie, nie będzie Ci dzisiaj potrzebna”. Jak to? To jak mam strzelać? „Dzisiaj nie będziesz strzelać. Poczekaj tutaj. Kiedy usłyszysz pierwszy strzał, biegniesz do mnie, rozumiesz?” Nie! Nie rozumiem! O co tutaj chodzi? Ale Mistrza już nie ma, odszedł. Ty stoisz jak zamurowany. Co się tutaj dzieje?! To Ty masz przebiec przez polanę? Przecież Twoi koledzy będą strzelać. To NIESPRAWIEDLIWE! Masz rodzinę, dzieci! Dlaczego JA? Nic z tego, nie ruszysz się stąd, nie wyjdziesz na polanę. Niech sobie polują na kogoś innego. Nigdzie nie idziesz. Przecież do tej pory to Ty byłeś wielkim myśliwym! Chcesz iść na ambonę. Nagle słyszysz strzał. Za tobą rozlega się szczekanie. Pędzi w twoim kierunku gromada psów. „Uciekaj! – słyszysz - są głodne! Rozszarpią cię! Uciekając, masz szansę!” Rzucasz się do ucieczki. Pędzisz ile tylko masz sił, byle szybciej, byle jak najdalej od psów! Przedzierasz się przez krzaki, wypadasz na polanę. Nie zatrzymujesz się, pędzisz dalej. Nagle słyszysz strzał. Nie strzelać! To ja! Krzyczysz, ale nikt Cię nie słyszy. Padają kolejne strzały. Po przeciwnej stronie polany, w krzakach, widzisz mistrza. Uda Ci się! Byle zdążyć do niego, do krzaków. Pędzisz jak oszalały. Słyszysz kolejne strzały. Jeden trafia Cię w ramię. Na szczęście adrenalina robi swoje – nie czujesz bólu i gnasz przed siebie. Kolejny strzał zwala Cię z nóg. Jak to? Więc to już koniec? Przegrałeś? A co z Twoimi dziećmi? Co z resztą Twojego życia? To nie może być prawda…
Słyszysz krzyki, wiwaty, śmiechy. Ktoś wygrał. Ktoś został bohaterem dzisiejszego polowania.
Będzie radość, opowieści przy ognisku. Zapłaciłeś za tą przyjemność kolegów życiem.
Dlaczego Ty?
       A dlaczego jeleń, sarna, zając czy dzik?...

sobota, 14 marca 2015

Jeszcze o psach rasowych

Ludzie często zastanawiają się nad wyborem rasy. Oglądają zdjęcia, często czytają o danej rasie. Niestety trudno dowiedzieć się, jakie są „wady” typowanego przez nas psa. Hodowcy i miłośnicy rasy przedstawiają swoich ulubieńców w samych superlatywach, z rzadka tylko przebąkując coś o pewnych niedogodnościach. Np. o tym, że labradory kochają wodę, wiedzą prawie wszyscy. Mniej osób ma świadomość, że oznacza to, że znaczna część labradorów w trakcie spaceru wejdzie do każdego napotkanego bajora. Prawie nikt nie wie, że nie spotyka się już prawie labradorów bez dysplazji…
Większość przewodników, których pytałam dlaczego zdecydowali się na zakupienie psa z rodowodem odpowiedziała, że chcieli mieć pewność, że pies będzie zdrowy i z nie wypaczonym charakterem… Jakże błędne jest to rozumowanie…
To bardzo, bardzo smutne, ale dla większości hodowców ważny jest przede wszystkim WYGLĄD, a nie zdrowie, czy charakter psa.
To właśnie hodowle (niestety w większości) doprowadzają do tak niewyobrażalnej ilości powtarzających się schorzeń wszelkiego rodzaju. Hodowla nakierowana na wygląd oznacza, że psy są krzyżowane w obrębie bardzo wąskiej puli genowej, co musi doprowadzić do katastrofy!
Psy, które mają nienaturalnie skrócone kufy (boksery, mopsy, pekińczyki, buldogi i wiele innych) mają problemy z oddychaniem i termoregulacją. Wszystkie.
Psy duże i ciężkie, oraz te, które mają nienaturalnie krótkie nogi mają chore stawy.
Białe psy są bardziej narażone na głuchotę oraz alergie.
Itd. itd.
Im bardziej pies jest „rasowy”, tym większe ryzyko schorzenia. Jeżeli wybrane przez nas szczenię ma w rodzinie championa, radziłabym przemyśleć, czy na pewno jesteśmy gotowi przyjąć je pod swój dach i zmagać się jego dolegliwościami, ponosić koszty leczenia, a przede wszystkim czy będziemy w stanie obserwować jego cierpienie.
O pomstę do nieba woła fakt, że hodowcy chore psy dopuszczają do krycia, że patrzą nam w oczy i mówią: mój pekińczyk jest całkowicie zdrowy, sprawny i szczęśliwy. Zatraciliśmy zdolność obiektywnej oceny czym jest zdrowy, sprawny pies. Obecne psy rasowe często są karykaturą swoich przodków, niezdolne do większego wysiłku (np. te o krótkich kufach potrafią zemdleć w trakcie bardziej ekscytującej zabawy… U mopsów zdarza się, że wypadają gałki oczne - przez zbyt płytkie oczodoły). Czy można powiedzieć, że te psy są zdrowe??? Moim zdaniem nie… Całe rasy są chore. Przez ludzkie chore fanaberie.

Jeżeli ktoś chce mieć zdrowego, sprawnego psa, sugerowałabym żeby adoptował kundelka. Matka natura, w przeciwieństwie do ludzi, naprawdę wie, co robi.

czwartek, 5 marca 2015

rasy psów

W trakcie pierwszego zjazdu kursu treser/zoopsycholog opowiadałam o udomowieniu psa. Ostatnie kilka zdań było o tym jak powstały poszczególne typy ras psów; że ludzie przez stulecia selekcjonowali psy pod kątem ich zdolności do wykonywania konkretnej pracy; że około 100 lat temu zmieniło się podejście i ludzie zaczęli w hodowli zwracać uwagę przede wszystkim na wygląd. Tutaj trochę się rozgadaliśmy na temat niektórych ras, o tym jak bardzo ludzkie fanaberie krzywdzą kolejne pokolenia psów. Jeden z kursantów podesłał mi link do świetnego reportażu:
Gorąco zachęcam do zobaczenia.
Ponieważ grupa była zainteresowana tematem, postanowiłam na następny zjazd jeszcze raz poruszyć ten temat. Szukając zdjęć psów sprzed stu lat, znalazłam ciekawy artykuł, który również gorąco polecam. Nie ma chyba sensu żebym pisała tutaj skrót – kto będzie ciekawy, przeczyta w całości. Link podam poniżej, ale zanim zabierzecie się do lektury, zabawmy się w zgadywankę. Czy wiecie, co to za psy?















I jak? Wiecie co to za psy?
Zachęcam do przeczytania:


Smutne jest to, że zmieniliśmy sprawne, zdrowe psy w ich własne, schorowane karykatury…

sobota, 28 lutego 2015

Zabawy Kumpla – c.d.

Dzisiaj chciałabym Wam zaprezentować jeszcze coś z tematu zabaw.
O tym dlaczego aportowanie nie jest dobrym pomysłem, już kiedyś pisałam.
Dlatego stawiam przede wszystkim na zabawy wymagające myślenia i węszenia, jak szukanie zabawki i rozwiązywanie problemów.
Propozycja pierwsza jest rozwinięciem zabawy z poprzedniego wpisu. Różnica polega na tym, że pies musi wybrać odpowiedni „pakunek”, bo tylko w niektórych jest jedzenie:






Propozycja druga i trzecia to wariacje na ten sam temat.
Tutaj zobaczycie smakołyki ukryte pod przykrywką słoika:



Tutaj dla odmiany wykorzystałam nadgryzioną zabawkę – do środka wrzuciłam kilka smaczków i dałam Kumplowi żeby je wydobył. Jeżeli się dobrze przyjrzycie, zobaczycie, że językiem udało mu się dosięgnąć przysmaków.



Zachęcam do kreatywnych zabaw z psem J

niedziela, 22 lutego 2015

po przerwie

Witajcie J
Bardzo przepraszam za tak długą przerwę i dziękuję Oli za motywowanie mnie do wznowienia bloga J
Nie obiecuję, że będę często pisać, bo od września brakuje mi czasu na wszystko.
Jesienią odbyła się druga edycja kursu treser / zoopsycholog. Bardzo się cieszę, bo 2 osoby z kursu już prowadzą działalność, trzecia prawdopodobnie zaraz rozpocznie zawodową przygodę z psami. Dziewczyny! Jestem z Was dumna!
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to „tylko 3 osoby”. Dodam więc, że na kursie treser / zoopsycholog – jak zawsze – stawiam na małe grupy: w kursie uczestniczyło 5 osób :), a więc ponad połowa zdecydowała się na podjęcie pracy w tym zawodzie.
Dzisiaj zakończył się pierwszy zjazd kolejnej edycji kursu. To kolejna fantastyczna grupa (tym razem 6 osób). Większość przyszła żeby dowiedzieć się więcej o psach. Chcą pomóc swoim psom i / lub psom szukającym domów - fundacyjnym i schroniskowym.
Uwielbiam moją pracę J Na swojej drodze spotykam niemal wyłącznie cudownych ludzi o wielkich sercach. Umówmy się szczerze, że nie każdy szuka pomocy u psiego psychologa (dla wielu nadal jest to coś dziwnego, bo jak można aż tak przejmować się psem…), dlatego trafia do mnie wyselekcjonowana grupa ludzi – właśnie takich, których miło spotkać w swoim życiu J

To tak tytułem wyjaśnienia co robiłam, kiedy nie pisałam. Do tego jeszcze Boże Narodzenie, Sylwester (o którym napiszę innym razem), ferie i jakoś tak zeszło bez chwili na bloga.

Dzisiaj chciałam Wam zaprezentować zabawę, o której być może już kiedyś pisałam.
Polega ona na zdobyciu smakołyka. Pies musi trochę się natrudzić żeby dobrać się do jedzenia – musi ruszyć głową. Jest to doskonała zabawa dla psów nadaktywnych (wymaga pracy nie mięśni, a szarych komórek oraz chwili skupienia), lękowych (sukces wzmacnia psychicznie psa, dodaje mu pewności siebie) oraz wszystkich pozostałych, które problemów nie mają. W końcu każdemu należy się od czasu do czasu trochę rozrywki J

Do tej zabawy użyłam rolki po papierze toaletowym oraz kilku smakołyków.
Pierwsze zadanie musi być łatwe, żeby pies się nie zniechęcił. Zaginamy rolkę po papierze z jednej strony i pokazujemy psu, że do środka wkładamy smaczki. Teraz kładziemy rolkę przed psem żeby dobrał się do jedzenia. Można dodać komendę. Dla mnie jest to „kombinuj”.


Kiedy pies poradzi sobie z tym zadaniem, możemy nieco podnieść poprzeczkę. Zaginamy rolkę z jednej strony, pokazujemy psu, że wkładamy do środka jedzenie i zaginamy rolkę z drugiej strony. Możemy to zrobić na 2 sposoby:
 

Dajemy psu kolejny problem do rozwiązania.
Tak właśnie nazywa się ta zabawa: „rozwiązywanie problemów”. Może ona mieć wiele wariantów, ale o tym już następnym razem J

Oto jak Kumpel dzisiaj poradził sobie ze swoim „problemem”: