środa, 20 sierpnia 2014

Wakacje z Kumplem i oswajanie psa ze świnką morską

Wybaczcie, proszę, że znowu tak długo nie pisałam, ale po pierwsze: kończyłam przygotowania do kursu treser-zoopsycholog (gdyby ktoś był zainteresowany, to zapraszam na stronę: http://szkolabaron.pl/kurs.html), a po drugie, byliśmy na wakacjach J
Spędziliśmy cudowny tydzień na wsi u koleżanki.
Muszę przyznać, że planowałam pojechać bez Kumpla (miał zostać ze swoją ukochaną Agatą, która ostatecznie jednak nie mogła z Nim zostać).
Bałam się tego wyjazdu przede wszystkim ze względu na kury za płotem i towarzystwo sprytnych psów, które potrafią się podkopać i wydostać za ogrodzenie. Bałam się, że Kumpel szybko się nauczy jak dostać się do kur sąsiada i będzie nieprzyjemnie… Pewnym zagrożeniem była też świnka morska.
Na szczęście, okazało się, że martwiłam się na zapas J
Spędziliśmy cudowny tydzień mieszkając w domku z dużym ogrodem. Ekipa wyglądała tak: 3 mamy, 5 dzieci, 4 psy, świnka morska. Fajnie, co?
Kumpel jest psem bardzo stróżującym (niestety). Bardzo szybko zaczyna pilnować swojego nowego terenu. Kiedy przyjechaliśmy, na miejscu była już 1 mama z synkiem, ich suka i świnka morska. Psiaki się przywitały, nie było problemu.
Przedstawienie Kumplowi świnki morskiej zostawiłyśmy na następny dzień, żeby na wejściu chłopak nie miał zbyt wielu wrażeń.
Rano, po spacerze, świnka została wyniesiona w klatce do ogrodu. Kumpel mógł obwąchać klatkę. Jak należało się spodziewać, był bardzo zainteresowany i wyglądał jakby chciał się do świnki dostać i na nią zapolować.

Po chwili zabrałam go, a świnka została umieszczona za podwójnym ogrodzeniem. Puściłam Kumpla. Oczywiście pędem poleciał do świnki. Jak tylko chociaż na chwilę przestawał się interesować świnką – dostawał pyszny smakołyk. Cały dzień krążył przy klatce. Kilka razy był tak podekscytowany, że musiałam go odwołać. Sporo smaczków zeszło na pracę, ale było warto: następnego dnia interesował się już mniej, a po 3 dniach leżał obok świnkowego ogrodzenia z zerowym zainteresowaniem J

sobota, 26 lipca 2014

Zaskoczony Kumpel

Ostatnio nasza sąsiadka była bardzo zajęta i poprosiła żebym wyszła kilka razy na spacer z jej 2 sukami.
W piątek wieczorem (pierwszy spacer, o który poprosiła), wyszłam z domu bez Kumpla, który spodziewał się spaceru i poszłam po 2 suki. Kiedy z nimi zeszłam, mój mąż z Kumplem czekali już na nasz przed klatką schodową. Kumpel ucieszył się na mój widok, ale przede wszystkim był okropnie zdziwiony. Jak tylko wyszliśmy poza blokowisko, odpięłam Kumplowi smycz. Tylko jemu. Suczki nadal były na smyczach.
Wiecie co zrobił Kumpel? Przez cały spacer nie oddalał się ode mnie, nie buszowała po krzakach, tak jak zwykle, tylko szedł tuż przy nodze i co chwila trącał nosem smycz.
Dopiero kiedy wracaliśmy do domu, wyczuł coś bardzo ciekawego (pewnie kota) i pobiegł w krzaki. Jedna z suczek stała i patrzyła za nim. Zawołałam ją i wtedy Kumpel wypadł z krzaków i pędem przybiegł do mnie.

Następnego dnia odchodził już od nas, ale jak tylko zawołałam którąś z suk, natychmiast przybiegał J Oczywiście normalnie też przychodzi, kiedy go zawołam, ale zwykle po chwili – kiedy skończy np. wąchać daną kępkę trawy. Tym razem przerywał wszystko i przybiegał jak torpeda.

środa, 23 lipca 2014

co z Babcią

Bardzo dziękuję za Wasze komentarze J
Czytałam je z ogromną przyjemnością. Tym bardziej, że nikt nie zasugerował eutanazji! Byłoby cudownie, gdyby wszyscy ludzie zdawali sobie sprawę, że winę za podobne wypadki zazwyczaj (jeżeli nie zawsze) ponosi człowiek.
Babcia ma się dobrze, dzisiaj moi synowie zostaną u Niej na noc. Bo Babcia, to moja mama. Całą sytuację pozwoliłam sobie przedstawić tak, żeby Babcia w oczach Czytelników była psem. Dlaczego? Dlatego, że większość ludzi znacznie surowiej ocenia psy niż ludzi. Po drugie dlatego, żeby pokazać, że wypadki się zdarzają. Zarówno w kontaktach pies-człowiek, jak i człowiek-człowiek czy pies-pies.
Chciałabym żeby Rodzice brali pod uwagę taką ewentualność, że dziecko doznało uszczerbku na zdrowiu przez przypadek, a nie dlatego, że pies jest dominujący, złośliwy, agresywny, nieprzewidywalny czy nie wiem jaki jeszcze.
Dziękuję, że nie doradziliście uśpienia mojej Mamy J
Napisałam, że świadkowie nie wiedzieli co się dokładnie stało. Tak było. Wszyscy wspólnie się bawili, ale wypadek, to zwykle ułamek sekundy – trudno później powiedzieć co się dokładnie stało. U mnie w rodzinie wszystkie „wypadki”, którym uległy dzieci, wydarzyły się w momencie, kiedy dorosły był w zasięgu ręki. Niestety nie zawsze mamy szansę zareagować… Jedno z dzieci miało szyty palec. Pomagało w rozpakowywaniu zakupów. Potknęło się i upadło. Niestety ze słoikiem w ręce. Mama była 2 kroki od chłopca. Inny przykład, to wybite 2 jedynki. Na placu zabaw, chłopiec zauważył nadchodzącą koleżankę. Bardzo się ucieszył i ze szczęścia aż podskoczył. Niestety stał na szczycie ślizgawki – przewrócił się i wybił sobie 2 jedynki. Mama stała przy samej ślizgawce. Wszystko niestety stało się zbyt szybko żeby miała szansę złapać syna przed upadkiem. Znam też dziewczynę, która jako dziecko ukruszyła sobie jedynkę przeprowadzając rower przez ulicę. Na krawężniku rower podskoczył i dzwonek uderzył w ząb, który się ukruszył. Cóż, wypadki się zdarzają.
Inną sprawą jest, że zdarzają się dorośli, którzy pozwalają dzieciom na dokuczanie psu. To prawda, że pies z wiekiem staje się bardziej drażliwy. Podobnie zresztą, jak większość ludzi…
Zgadzam się w pełni z tym, co przeczytałam w Waszych komentarzach: trzeba brać odpowiedzialność za psa i mieć na uwadze i stan psychofizyczny. Wziąć poprawkę na to, że pies może któregoś dnia czuć się gorzej niż zwykle i potrzebować spokoju.

Raz jeszcze bardzo dziękuję za komentarze J

środa, 16 lipca 2014

uśpić Babcię???

Dzisiaj zostawiłam moich synków pod opieką mojej siostry. Bawili się w ogrodzie. Byli tam też jej synek i Malina (roboczo nazywana Babcią).
Dzieciaki bawiły się z Babcią. Było miło i wesoło. Babcia nigdy nie wykazywała agresji w stosunku do dzieci. Mimo że nie jest już bardzo młoda, chętnie dotrzymywała dzieciom towarzystwa w trakcie spacerów, bawiła się z nimi piłeczką. Bieganie za rowerami sprawiało problem, ale póki rowerki były małe – dawała z siebie wszystko. Teraz kiedy jeździmy na rowerach – zostaje w domu (podobnie zresztą jak Kumpel). Babcia zawsze lubiła dzieci. Nie tylko moje. Chętnie bawiła się też z koleżankami i kolegami moich dzieci.
Aż tu nagle taka historia…
Super zabawa. Najpierw piłką, później coś jakby zapasy. Później znowu piłeczką i nagle… Nie wiadomo właściwie dlaczego… Babcia skoczyła na jedno z dzieci (świadkowie zdarzenia nie potrafią powiedzieć co się dokładnie stało). Moje młodsze dziecko (4 lata) płacze okropnie. Stoi całe zalane krwią. Rana jest w okolicach czubka głowy, krew trudno zatrzymać. Natychmiastowa akcja ratunkowa, popłoch wszystkich zgromadzonych.
A Babcia? Też wyglądała na przestraszoną.
I co tu zrobić z Babcią? Czy można jej jeszcze zaufać i pozwolić na zabawę z dziećmi?
Odizolować? Oddać do domu bez dzieci? Uśpić?
Babcia nie jest moja, więc nie mam głosu decydującego. Rodzinnie zdecydowaliśmy, że trzeba dać sobie chwilkę czasu i dokładnie sprawę przemyśleć.
Co byście zrobili?
Pozdrawiam

P.S. Lekarz stwierdził, że została uszkodzona tylko skóra na głowie dziecka, czaszka jest w porządku. Mój synek jest troszkę wystraszony, ale na szczęście nic poważnego się nie stało.

sobota, 12 lipca 2014

uruchomić psa

Od jakiegoś czasu Kumpel daje się podpuszczać. Jeżeli jakiś pies pokazuje mu zęby albo szczeka, Kumpel też szczeka i czasem sprawia wrażenie, że chętnie pokazałby temu drugiemu kto tu jest silniejszy.

Raz się zdarzyło, że był bez smyczy, kiedy pies z okolicy zaczął na niego szczekać. Kumpel podbiegł do niego i wyglądało, jakby miał go rozszarpać. Oczywiście było to tylko udawanie. Nic się nie stało – było tylko trochę krzyku (psiego) i kotłowaniny.
Wczoraj spotkaliśmy owczarka niemieckiego bez smyczy (ja swojego zapięłam). Pani zachęcała swojego psa do kontaktu z Kumplem. Jej pies był bardzo nieufny, wyglądał jakby trochę się bał. Psy się obwąchały, ale tamten w pewnym momencie lekko warknął i odsunął się. Kumpel stał i przyjaźnie machał ogonem. Pani tamtego psa chyba się trochę przestraszyła, bo złapała swojego psa za obrożę, objęła rękami i zaczęła tłumaczyć, że nie ma się czego bać. Wtedy jej pies zaczął warczeć.
Dlaczego? Bo poczuł się unieruchomiony – Pani odebrała mu możliwość ucieczki, zdystansowania się od potencjalnego zagrożenia jakim był Kumpel.

Dzisiaj dla odmiany spotkaliśmy na osiedlu labradora. Oba psy były na smyczach. Tamten pies był ostrożny, na sztywnych nogach. Nie wróżyło to nic dobrego. Jego Pani podeszła do nas mówiąc do swojego „nie bój się, zobacz jaki miły piesek, przywitaj się” itp. Psy obwąchały się. Kumpel przyjaźnie, tamten nadal sztywny. Po chwili tamten chciał odejść, Jego Pani nie koniecznie. No i tutaj zachowałam się jak żółtodziób. Widziałam, że tamten pies ma dosyć kontaktu. Poza tym, byłam umówiona z 2 psami w parku na wspólny spacer, więc pociągnęłam lekko smycz… Błąd. W tym momencie Kumpel zaczął szczekać.
Co powinnam była zrobić? Radośnie zawołać mojego psa i zachęcić żeby do mnie podszedł.

W trakcie szkolenia często mówię, że trzeba czasem „włączyć psa” – tzn. przysunąć pod nos smakołyk, żeby go zainteresować, przypomnieć o tym, że teraz pracujemy i można zarobić nagrodę. Wtedy uruchamiamy psa „na plus”.

Napięta smycz też często uruchamia psa. Tyle, że na zachowania odstraszające potencjalnego napastnika… A później dziwimy się, że nasz pies szczeka, czasem boimy się, że robi się agresywny. Często wystarczy poluzować smycz… a kiedy obcy pies nas minie (a nasz zachowa spokój), dać smakołyk.


Macie podobne doświadczenia / obserwacje?

piątek, 4 lipca 2014

Rower i pies - luzem czy na smyczy?

Jeżeli już zdecydujemy, że pies ma nam towarzyszyć w przejażdżkach rowerowych, pojawia się pytanie: powinniśmy mieć go na smyczy, czy puścić luzem?
Jak to zwykle bywa, nie ma jednej dobrej odpowiedzi.

Pamiętajmy, że przepisy obligują nas do prowadzenia psa w kagańcu lub na smyczy. Jeżeli decydujemy się na kaganiec, to KONIECZNIE wybieramy model umożliwiający psu jak najszersze otwarcie pyska. Nylonowe kagańce odpadają – ograniczają wymianę powietrza (nawet kiedy pies może otworzyć pysk, powietrze dostaje się tylko od przodu, boki pozostają osłonięte).

Gorąco odradzam zabieranie ze sobą psa, jeżeli planujemy poruszać się po ścieżkach rowerowych prowadzących wzdłuż ulicy. Pies może zauważyć coś ciekawego i wybiec wprost pod koła, albo – w mniej drastycznym przypadku – wejść pod koła rowerzysty jadącego na wprost nas. Nieszczęście i nieprzyjemne rozmowy gotowe…

Jeżeli planujemy jeździć w lesie lub w parku, obie wersje (luzem i na smyczy) są możliwe, ale każda z nich ma swoje mocne i słabe strony.

Jeżeli pies biegnie na smyczy:
- nie zginie nam gdzieś po drodze – cały czas mamy go na oku,
- musimy mieć świadomość, że może to być dla naszego psa dosyć stresujące przeżycie (wyobraźmy sobie, że ktoś przypnie nas do bieżni i każe biec. Nie możemy zejść, nawet kiedy jesteśmy już bardzo zmęczeni. Ponadto nie mamy żadnej kontroli nad prędkością (zmieniającą się, co dodatkowo utrudnia naszą sytuację). Nie mamy też pojęcia jak długo będziemy musieli biec. Dosyć przerażająca wizja, prawda?),
- jeżeli pies biegnie w okolicach tylnego koła - konieczna jest natychmiastowa przerwa!
- jeżeli mamy psa dużego lub średniego, musimy mieć świadomość, że kiedy nagle pociągnie – prawdopodobnie nas przewróci. Trudno określić jakie będą tego konsekwencje, ale niestety, mogą być bardzo poważne,
- przejażdżka nie może zastąpić spaceru. Biegnąc przy rowerze pies nie ma szans na załatwienie potrzeb fizjologicznych. Nie ma też szans na swobodną eksplorację (wąchanie), ani na spotkania towarzyskie z innymi psami. Tak więc, podstawowe zalety spaceru odpadają.
- przed przejażdżką konieczny jest chociaż 10-15 minutowy spacer na załatwienie potrzeb fizjologicznych. (Pamiętasz bieżnię, z której nie wolno Ci zejść? Jeżeli czujesz, że bardzo potrzebujesz iść do toalety, trening – i tak już stresujący – staje się torturą!)


Jeżeli pies biegnie luzem:
- może gdzieś odbiec i zająć się wąchaniem. Jeżeli nie zauważymy tego i pojedziemy dalej – pies może mieć kłopot ze znalezieniem nas.
- jeżeli pies rezygnuje z oddalania się od roweru i biegnie w okolicach tylnego koła – konieczna jest natychmiastowa przerwa!
- ma możliwość odbiegnięcia gdzieś w krzaki i zrobienia sobie chwili przerwy. Oznacza to, że przejażdżka może pełnić rolę spaceru. Tyle tylko, że pies odbywa dodatkową trasę, a więc będzie potrzebował częstszych przerw.

Bez względu na to, czy pies ma biec luzem, czy na smyczy, pamiętajmy o robieniu jak najczęstszych przerw na odpoczynek dla psa (nie dla nas) i o podawaniu mu wody!


sobota, 28 czerwca 2014

Pies i rower – ogólne zasady

Witajcie ponownie J
Bardzo przepraszam za 4-miesięczną przerwę. Sporo się u mnie działo i nie miałam zupełnie głowy do pisania bloga. Mam nadzieję, że teraz uda mi się znaleźć czas żeby coś napisać przynajmniej raz w tygodniu.

Mamy wiosnę – czas sprzyjający przejażdżkom rowerowym. Pojawia się pytanie co wtedy z psem – ma jechać z nami, czy lepiej zostawić go w domu? Czy powinien biec przy rowerze na smyczy, czy luzem?
Jak to zwykle bywa: nie ma jednej dobrej, prostej odpowiedzi. Są jednak pewne elementy, na które na pewno trzeba zwrócić uwagę.
  1. Na rowerze przemieszczamy się znacznie szybciej niż pieszo. Jesteśmy więc w stanie przebyć znacznie większy dystans. Dla naszego psa nagła zmiana długości trasy spaceru jest zaskoczeniem. Wiele psów nie jest do tej zmiany przygotowana kondycyjnie. Jeżeli dzień po przejażdżce rowerowej nasz pies jest rozdrażniony lub apatyczny, to pewnie są to… zakwasy.
Warto pamiętać, że pierwsze przejażdżki w towarzystwie czworonoga powinny być dopasowane do Jego możliwości. A więc na początku nie przesadzajmy ani z tempem, ani z długością trasy. Jeżeli planujemy dłuższą wycieczkę, to lepiej zabrać psa na porządny spacer, a następnie zostawić go w domu i jechać bez niego.
  1. Pamiętać należy o przerwach i podawaniu psu wody. Co jakiś czas (ZANIM sami będziemy zmęczeni), róbmy przerwy dla pieszego przyjaciela. Jeżeli pies natychmiast padnie na ziemię – może warto skrócić wycieczkę i kierować się w stronę domu. Jeżeli chcemy kontynuować – dajmy psu porządnie odpocząć. Poczekajmy, aż sam wstanie żeby obwąchać okolicę. Koniecznie róbmy też częste przerwy.
  2. Jeżeli widzimy, że pies biegnie przy tylnym kole roweru, lub wręcz za rowerem – natychmiast robimy przerwę! Taki pies goni już resztką sił. Nie jesteśmy w stanie ocenić ile Jego organizm jeszcze wytrzyma. Pies zrobi wszystko, żeby nadążyć za opiekunem. Efektem może być skrajne wyczerpanie organizmu, a nawet zawał. W najlepszym razie – porządne zakwasy, które też nie są niczym przyjemnym, prawda?
  3. Zwracajmy uwagę rowerzystom, że ich psy potrzebują przerwy.
  4. Niektóre psy z definicji nie nadają się na towarzyszy rowerowych przejażdżek.
Do tej grupy zaliczyłabym szczeniaki (zbyt duży wysiłek nie jest wskazany ze względu na stawy psiaka), psich seniorów (ryzyko zawału), psy o krótkich nosach (chyba, że robimy bardzo częste przerwy i nie narzucamy zbyt szybkiego tempa), psiaki w typie basseta – krótkie nogi + stosunkowo duża masa ciała, pieski miniaturowe (pamiętajmy, że jeden krok owczarka niemieckiego, to co najmniej 5 kroków yorka. Nasz jeden obrót pedałami, to ile kroków yorka? Nie wiem, nie liczyłam, ale stawiałabym na coś w okolicach 30 kroków…)

  1. Żadnego psa nie zabierajmy na przebieżkę przy rowerze w upalne dni.
  2. O nylonowych kagańcach już chyba kiedyś pisałam? Zakładanie ich w taki sposób, że pies nie ma jak otworzyć pyska i wymaganie żeby biegł przy rowerze jest barbarzyństwem. My oddajemy ciepło, pocąc się na całej powierzchni ciała. Pies chłodzi się ziajaniem. To tak jakby ktoś nam włożył reklamówkę na głowę, ubrał w strój do nurkowania i wsadził na bieżnię, z której nie mielibyśmy jak zejść! Błagam, reagujcie, jeśli zobaczycie psa w tak założonym kagańcu. Reagować należy bez względu na to, czy pies biegnie przy rowerze, czy nie; bez względu też na to jaka jest pogoda. Wielu ludzi nie wie na jak wielkie ryzyko naraża swoje psy, zakładając im kaganiec uniemożliwiający otwarcie pyska. Tłumaczmy im spokojnie . Tylko wtedy jest szansa, że zmienią swoje zachowanie.

piątek, 21 lutego 2014

znowu o smyczy

Jestem z Kumplem w parku. Mój przyjaciel biega sobie po krzakach, wącha sobie.
1. Widzę, że w naszą stronę zbliża się człowiek ze smyczą w ręce. Psa nie widzę. Pewnie też biega luzem. Bardzo się cieszę. Przez chwilę… Jak tylko człowiek dostrzega mojego psa (lub zawieszoną na mnie smycz?) – przywołuje swojego podopiecznego i przypina mu smycz.
2. W naszą stronę idzie człowiek z psem, który idzie sobie powoli obok pana. Kiedy jesteśmy kilka kroków od siebie, nadbiega Kumpel machający ogonem – wyraźnie idzie się przywitać. Człowiek wpada w panikę – łapie swojego psa i szarpiąc go, przypina smycz, a następnie stara się odciągnąć.
a) pies nie daje za wygraną i machając ogonem, wyciąga głowę do Kumpla żeby się przywitać. Człowiek nie daje za wygraną i stara się odciągnąć psa.
b) pies przyjaźnie i z zainteresowaniem patrzył na Kumpla, ale w chwili szarpnięcia – zaczyna szczekać i rzucać się w kierunku Kumpla.
3. W naszą stronę idzie człowiek z psem na smyczy. Przypinam Kumpla i uważnie obserwuję drugiego psa. Jeżeli się boi – omijam ich łukiem lub schodzę im z drogi. Jeżeli psiak wygląda na zainteresowanego – pozwalam Kumplowi podejść. Kiedy oba psy idą ku sobie (często z merdającymi ogonami), opiekun tamtego szarpie smyczą i odciąga swojego psa.

Słowo daję, nie rozumiem dlaczego ludzie tak postępują… Co dobrego może z tego być? A już najmniej dociera do mnie postępowanie pana, którego spotkałam wczoraj. Szedł ze swoim psem, Kumpel był gdzieś w krzakach. Minęłam pana, Kumpel zauważył ich dopiero po dłuższej chwili. Przybiegł do mnie, ale coś mu do głowy strzeliło i pobiegł przywitać się z tamtym psem, który już się mocno oddalił. Pan musiał zauważyć go kątem oka. Błyskawicznie przypiął smycz i zaczął ciągnąć swojego labradora tak, że mało brakowało, a postawił go na 2 tylnych łapach (labek był spokojny, zaryzykowałabym nawet tezę, że miał ochotę przywitać się z Kumplem). Facet zaczął wrzeszczeć, że jego pies był już 3 razy pogryziony przez owczarka niemieckiego. Oczywiście odwołałam Kumpla.

Skoro ten pan ma takie złe doświadczenia i boi się kolejnego ataku, to tym bardziej nie rozumiem dlaczego stara się unieruchomić swojego psa. Nie dosyć, że uniemożliwia mu przyjazną komunikację, uniemożliwia ewentualną ucieczkę (a więc potęguje ewentualny strach u swojego psa), to jeszcze odbiera mu możliwość obrony (która może okazać się konieczna, przy założeniu, że owczarek zaatakuje). Czy ktoś ma pomysł dlaczego ludzie tak się zachowują? Gdybym bała się, że jakiś pies rzuci się na Kumpla, to wolałabym żeby miał możliwość ucieczki/obrony/poddania się. Napięta smycz uniemożliwia lub przynajmniej bardzo utrudnia wszystkie te 3 reakcje. Czy ludziom się wydaje, że obronią swojego psa przed agresorem? Trudno mi uwierzyć, żeby ktoś był aż tak naiwny. Jedyne wyjaśnienia, jakie przychodzą mi do głowy, to: bezmyślność/brak podstawowej wiedzy oraz ewentualnie myślenie typu: w razie gdyby psy się pogryzły, to ja jestem bez winy, bo mój pies był na smyczy. Fakt, że to mój pies ucierpi, ale ja będę „czysty”.

wtorek, 18 lutego 2014

kupa zwalana na psa

Ciągle słyszymy, że ludzie powinni sprzątać po swoich psach, a nie robią tego.
Osobiście, mam dość mieszane uczucia w tym względzie, bo taka kupa na trawniku rozkłada się dosyć szybko, a kiedy wsadzimy ją w foliowy woreczek – zapewniamy jej baaardzo długi żywot. Poza tym, odczucia ekologiczne mówią mi, że lepiej w jak najmniejszym stopniu korzystać z folii (na szczęście są też woreczki biodegradowalne oraz papierowe). Generalnie rzecz biorąc – sprzątam, ale bez fanatyzmu (kiedy Kumpel wchodzi w celach toaletowych gdzieś głęboko w krzaki, gdzie raczej mała jest szansa żeby w daną kupę ktoś wszedł – zostawiam sprawę naturze).
Ale nie o tym chciałam pisać.
Smutne jest to, że każda kupa jest zwalana na psy. Nawet ta, na której jest chusteczka…
Kupy na klatkach schodowych też są przypisywane psom. Możliwe, że niektóre są psie, ale na pewno nie wszystkie. Podobnie, jak obsikane bramy (przejścia między podwórkami). Ciekawe, że psy z takim upodobaniem wybierają sobie akurat bramy nieopodal sklepów monopolowych… Muszą się też nieźle nagimnastykować żeby sikać na wysokości metra. Skubane bestie, pewnie chcą zrzucić podejrzenia na amatorów piwa, którzy stoją niedaleko.

Jakiś czas temu rozmawiałam z pewną panią weterynarz, która od nastu lat pracuje w tym samym miejscu. Wszystko było w porządku do czasu, kiedy na przeciwko pojawiła się pizzernia i sklep monopolowy… Od tego czasu, między lecznicą a pizzernią i sklepem monopolowym zaczęły się pojawiać kupy. Oczywiście wszyscy uważają, że to psi pacjenci brudzą. Tyle tylko, że z czworonożni pacjenci czekają zwykle w lecznicy… Nikt nie zwrócił uwagi, że przed pojawieniem się pizzerni, kup nie było oraz że śmierdzi od czasu otwarcia sklepu monopolowego… O ile za smród odpowiadają ludzie, to kupy faktycznie pozostawiają po sobie psy. Tyle, że nie te, które przychodzą do lecznicy. Wygląda na to, że osoby mieszkające w okolicy w ramach spaceru, idą z psem po pizzę. Niestety w trakcie oczekiwania nie fatygują się na tyle, żeby przejść z psem kilka kroków dalej na trawnik. Biedne psiaki nie bardzo mają wyjście, bo w biegu między domem a pizzerią raczej trudno się załatwić.
Ludzie powinni trochę pomyśleć i posprzątać, albo przynajmniej iść na trawnik.

Niestety gromy idą na psy, a nie ludzką głupotę i niechlujstwo. Niestety też na biedną panią doktor, czego naprawdę nie jestem w stanie pojąć… 

piątek, 14 lutego 2014

Ostatni post o przywołaniu

  1. Moim zdaniem istotną kwestią jest przyzwyczajenie psa do tego, że to on ma pilnować gdzie jest człowiek. Tymczasem ludzie bardzo często pilnują swojego psa. Wtedy pies nie musi się już przejmować. To człowiek zawsze go przecież znajdzie.
Widzieliście kiedyś bezdomnych z psami? Chodzą za nimi krok w krok. Czy ktoś kiedyś słyszał, żeby bezdomny wołał psa? Chyba nie, bo pies, tak jak i człowiek, jest bezdomny i jakoś tak wyszło, że ich drogi się połączyły. Jeśli pies chce być z człowiekiem – musi za nim podążać.
W każdej parze człowiek-pies jest jeden odpowiedzialny za to, żeby się nie pogubić. Jest to nasz wybór: bierzemy ten obowiązek na siebie, albo zostawiamy go psu. Ja wybieram tę drugą opcję.
Jak pokazać psu, że to on ma nas pilnować? Po pierwsze: nie wołać go co 2-3 minuty. Po drugie: jeśli gdzieś odbiegnie – schować się np. za drzewem i czekać. Kiedy pies się zorientuje, że opiekun zaginął – zapewne zacznie go szukać. Kiedy znajdzie – ucieszmy się bardzo ze spotkania. (Jeśli pies szuka na oślep i biegnie w złym kierunku, oczywiście możemy mu trochę pomóc, wołając, ale bez wychodzenia zza drzewa). W tym ćwiczeniu ważne jest wybranie miejsca ćwiczeń. Absolutnie nie wolno go wykonywać w pobliżu ulicy! Lepiej też na początku zabierać psa w nieznane mu miejsce – wtedy nie będzie miał pewności, że w razie czego sam bez problemu wróci do domu.
Zwykle takie ćwiczenie powtórzone 4-5 razy, daje świetne efekty: pies zaczyna łapać, że to on musi pilnować człowieka, bo moment nieuwagi wystarczy, żeby dwunożny się zgubił…

  1. Zasada „od psa, nie do psa”.
Chodzi o to, żeby nie iść w kierunku psa, kiedy go wołamy. Jeśli wołając psa, odbiegamy od niego, wysyłamy komunikat „goń mnie!” Psy lubią gonić to, co ucieka J Jeśli biegniemy do psa, wysyłamy komunikat: „bawimy się w berka, ja gonię!” Wiele psów uwielbia zabawę w berka. To my wybieramy rolę: gonimy, czy uciekamy.

  1. Od wielu osób słyszałam, że przy nauce przywołania chciały wykorzystać linkę, ale poddały się, bo miały dosyć biegania po krzakach…
Linka może bardzo pomóc w nauce przywołania. Nie chodzi o to żeby traktować ją jak długą smycz i biegać wszędzie za psem. Puszczamy linkę, która ciągnie się za psem. Kiedy chcemy przywołać psa, łapiemy koniec linki i przywołujemy psa. Nie przyciągamy psa linką (jeśli tak będziemy ją stosować – pies będzie wracał, ale tylko wtedy, kiedy linka będzie przypięta. Jeśli puścimy go bez linki – nie przyjdzie). Linka służy tylko do tego, żeby pies nie mógł odbiec nigdzie dalej. Kiedy choć trochę podejdzie – bardzo się cieszymy i chwalimy (chcemy przecież żeby miał ochotę się do nas zbliżyć) i skracamy linkę, ale bez napinania jej. Jak tylko pies podejdzie – bardzo go chwalimy, nagradzamy, puszczamy linkę i pozwalamy żeby pobiegł gdzie chce. Pies ma zrozumieć przekaz „podejdź – będzie nagroda (pochwała i/lub smakołyk), a później biegasz dalej. Jeśli nie podejdziesz, kiedy Cię wołam – nie odejdziesz nigdzie dalej”. Kiedy już pies chętnie przychodzi – odpinamy linkę i sprawdzamy, czy przychodzi (wtedy możemy np. zacząć uciekać, wołając psa). Jeśli pies wraca tylko wtedy, kiedy linka jest przypięta (przychodzi nawet jeśli nie trzymamy linki – nauczył się, że jak jest linka – przyjść trzeba), można wypróbować pewien trick: linka jest przypięta, ale nie łapiemy jej. Pies przychodzi. Po powrocie do domu odcinamy kawałek linki. Stopniowo, codziennie po kawałku skracamy linkę, aż zostanie mały kawałek przy karabińczyku. Później wystarczy pamiętać o przypięciu tego ozdobnika przypominającego o konieczności powrotu na zawołanie J Na niektóre psy to działa.

  1. Pamiętać trzeba o stopniowaniu poziomu trudności. O tym już chyba pisałam… Najpierw ćwiczymy w domu, później na spacerze, kiedy nie ma bodźców rozpraszających. Na końcu dokładamy te trudniejsze przywołania, czyli kiedy gdzieś daleko jest pies, później kiedy pies jest bliżej itd.
  2. Żeby pies przychodził na zawołanie, musi mieć w tym cel. Cele mogą być różne: a) jak nie przyjdę, to mój człowiek znowu zniknie, b) jak nie przyjdę się odmeldować, nie będę miał jak iść do tego psa, który tam biega (przy pracy z linką), c) jak przyjdę – może będzie smaczek, a i tak wolność się nie skończy (dla psów-łasuchów), d) woła-idę! Będzie głaskanie! (po to chyba przede wszystkim wraca Kumpel, bo to straszny pieszczoch J ). Żeby pieszczoch wracał na spacerach, należy wyeliminować, albo znacznie ograniczyć pieszczenie psa w domu. Spragniony miziania – będzie wracał na spacerach, bo to będzie jedyna szansa na uzyskanie głaskania, bo człowiek się zepsuł i w domu już nie głaszcze. Teraz mam szansę! Na spacerze działa! e) dla psów uwielbiających zabawę, nagrodą może być np. krótkie przeciąganie albo 2-3 rzuty piłeczki. Dlaczego nie więcej? Przeczytajcie post o aportowaniu… 
Żeby pies wracał: musi mieć cel.
Jeśli po przyjściu do opiekuna będzie atrakcyjna dla niego nagroda – będzie przychodził (dla niejadka smaczek nie będzie atrakcyjną nagrodą. Wtedy trzeba pomyśleć czym należy zastąpić smakołyk).

Jeśli po powrocie do opiekuna następować będzie kara (wołanie tylko na koniec spaceru, a więc „jak przyjdę – za karę wracam do domu”, po każdym przywołaniu następuje przypięcie smyczy „jak przyjdę, to koniec biegania”, klaps za to, że pies tak długo nie przychodził „jak tylko przyjdę, to mnie biją!”), mamy marne szanse na to, że pies będzie reagował na przywołanie tak jak byśmy sobie tego życzyli…

środa, 12 lutego 2014

na łatwiznę

Wybaczcie, ale dzisiaj nie mam siły pisać, a wiem, że jutro nie znajdę na to czasu...
Tak więc dzisiaj wkleję artykuł, który znalazłam kilka dni temu:

Z perspektywy czterech łap i dwóch nóg - dziwny Maro i skutki uboczne kary

Aneta Awtoniuk

24-12-2011

Mój Pies: 1/2012 (244)

strona: 38

Frodo: Poznałem dziś Maro. Przyjechał, kiedy akurat szaleliśmy z Anecią w śniegu, i – zanim się zorientowałem – bawił się z nami. Przestał, gdy tylko pojawił się jego opiekun – nagle zatrzymał się przed największą zaspą i nie chciał wskoczyć. Nie do uwierzenia, że się powstrzymał!

Dziwny Maro
Frodo: Poznałem dziś Maro. Przyjechał, kiedy akurat szaleliśmy z Anecią w śniegu, i – zanim się zorientowałem – bawił się z nami. Przestał, gdy tylko pojawił się jego opiekun – nagle zatrzymał się przed największą zaspą i nie chciał wskoczyć. Nie do uwierzenia, że się powstrzymał! Jeśli chodzi o mnie, to żeby nawet Anecia mnie wołała, to i tak najpierw bym wskoczył w śnieg, a dopiero potem do niej poleciał. A ten jak latarnia! Potem się napiął, aż mu skóra trzeszczała. Wbił wzrok w swojego dwunożnego i stwardniał jak kamień. Aż powietrze drżało wokół niego od tego spięcia. I zapach mu się zmienił na jakiś taki nieprzyjemny. O co chodzi?! Zacząłem go zaczepiać, żeby znów skakać w zaspy, ale nic z tego. Stał jak pomnik. Widziałem wiele pomników, można było nawet na nie nasikać, a one nic! Maro tak samo na nic nie reagował. Dziwne to było. Pomyślałem, że Maro chyba się boi. Ale bać się swojego pana? To jeszcze dziwniejsze. 
Frodo Awtoniuk – owczarek niemiecki, terapeuta, demodog w szkole dla psów Azorres
 
 
Skutki uboczne kary
Aneta: Maro naprawdę bał się właściciela. A dokładniej – pilota, którego ten trzymał w dłoni. Służył on do wymierzania psu kary za odchodzenie od nogi w trakcie spaceru czy za szczekanie. Maro skojarzył, że gdy pan sięga po pudełko, jego spotyka ból. Był więc normalnym, wesołym psem tylko wtedy, gdy jego właściciel miał puste dłonie albo gdy był daleko. Zawsze, gdy się zbliżał, Maro się spinał i czekał na atak bólu, bo nosił obrożę elektryczną. Właścicielom na skraju załamania nerwowego spowodowanego nieposłuszeństwem psa takie urządzenie wydaje się cudem – obiecuje szybkie rozwiązanie problemów! A tymczasem… 
Pobudzony pies ma kłopoty z koncentracją, dlatego Maro nie równał przy nodze na spacerze, bo wokół było dużo podniecających zapachów. Neuroprzekaźniki aktywne w mózgu w chwili silnego pobudzenia, takie jak dopamina, nie pomagają w uczeniu się nowych zachowań. Pobudzenie powodują także hormony stresu obecne we krwi – kortyzol i noradrenalina. Jeśli więc pies się boi, nie jest w stanie się niczego nauczyć (jak wtedy, gdy jest podekscytowany). Maro tak się właśnie zachowywał – bał się elektrycznego bodźca z obroży, więc gdy tylko właściciel mu ją nakładał, jego mózg zaczynał reagować stresem, co uwalniało hormony pobudzenia do krwi. Kara jest ściśle powiązana ze strachem, bo w jej wyniku zaczynają w organizmie działać te same substancje chemiczne, co w wypadku silnego stresu. 
Maro pobudzał się coraz bardziej i coraz trudniej było mu zapanować m.in. nad nadmiernym szczekaniem. To tak, jakbyś gotował wodę w czajniku bez otworu – jeśli para nie znajdzie ujścia, rozsadzi naczynie. Maro szczekał, aby rozładować napięcie. Ale za to znów spotykała go kara, która dodatkowo go pobudzała ze względu na silniejsze działanie współczulnego układu nerwowego! Zaklęty krąg. Maro zwyczajnie nie miał szans zachowywać się poprawnie, nie mógł też się niczego nauczyć. Według naukowców po 20 minutach od wystąpienia reakcji stresowej poziom kortyzolu w ciele psa spada zaledwie o 50 proc. Zatem po wysłaniu jednego bodźca obrożą elektryczną przez kolejne 20 minut jest on dużo silniej pobudzony niż normalnie i dużo częściej zdarza mu się wpadka ze złym zachowaniem. I wtedy bach! – kolejna kara obrożą. W krótkim czasie mamy maksymalnie zestresowanego psa. Stąd już tylko krok do agresji reaktywnej. Zwierzę sfrustrowane, z obniżonym progiem reakcji, nie ostrzega, tylko gryzie wielokrotnie i to każdego, kto znajdzie się w zasięgu zębów – a najczęściej jest to właściciel. Najsmutniejsze, że pies zaczyna się bać własnego człowieka i unika go. Dlatego zanim uznasz, że ukaranie jest szybkim sposobem poprawy zachowania nieposłusznego psa, skonsultuj się z behawiorystą (dla psa) lub farmaceutą (dla siebie)!
Aneta Awtoniuk – behawiorystka, terapeutka zachowań psów, instruktorka szkolenia psów, szkoła dla psów Azorres, www.azorres.pl

poniedziałek, 10 lutego 2014

przywołanie - na co jeszcze warto zwrócić uwagę


  1. Kiedy rano spieszymy się do pracy, zależy nam często (niektórym z nas), żeby pies jak najszybciej zrobił swoje. Wtedy mamy tendencję do spaceru w stylu „szybkie siku i do domu”. Taki super krótki spacer to kiepski pomysł (pisałam o tym wiele razy), ale czasem nie ma wyjścia. Jeżeli ktoś zaczyna pracę o 6 rano, to trudno żeby wstawał o 4 żeby iść rano na godzinny spacer z psem… Jeśli więc nie ma wyjścia i pierwszy spacer musi być ekspresowy, należy koniecznie pamiętać żeby nie kończyć go natychmiast po tym, jak pies zrobi to, czego oczekujemy. Jeżeli tak właśnie będziemy postępować, pies może to zauważyć. Wtedy zrobi wszystko co się da, żeby przedłużyć spacer. Tzn. będzie wstrzymywał swoje potrzeby tak długo, jak tylko da radę. Jest to kiepskie rozwiązanie, bo: pies się męczy (zupełnie niepotrzebnie), a człowieka szlag trafia, bo strasznie mu się spieszy, a ten drań (pies) jest złośliwy (!) Rada na to jest bardzo prosta i wymagająca 3 minut, które naprawdę rzadko kiedy nas zbawią. Otóż, jak już pies zrobi co trzeba, zostajemy z nim na dworze jeszcze 3 minuty. To wystarczy żeby pies nie połączył załatwienia potrzeb z natychmiastowym powrotem do domu. Dzięki temu on się nie męczy, my się nie wściekamy i oszczędzamy czas! Bo często psy potrafią się wstrzymywać naprawdę długo…
  2. Żeby przywołanie było skuteczne, nie może kończyć się każdorazowo przypięciem smyczy, a tym bardziej powrotem do domu. Jeżeli wołamy psa tylko na koniec spaceru, to nic dziwnego, że psiak nie ma ochoty wracać. Dobrze wie, czym się to skończy. Rozsądniej jest więc przedłużyć spacer, nie wracając na zawołanie. Logiczne, prawda? Warto więc na spacerze przywoływać psa po to żeby: go pochwalić i pogłaskać / czasem pochwalić i dać smakołyk / chwilę z nim popracować ćwicząc komendy i nagradzając – pochwałą i/lub smakołykiem. Wtedy pies będzie chętnie przychodził, bo przywołanie będzie oznaczało nagrodę, a nie karę (smycz/koniec spaceru). Nagradzamy przynajmniej 4 przywołania na 5.
  3. Jeżeli na poważnie zabieramy się za naukę przywołania mamy czasem tendencje do przywoływania psa co chwileczkę, co momencik. Nie jest to szczęśliwy pomysł. Nas też by drażniło gdyby ktoś co moment przeszkadzał nam w czytaniu ciekawej książki. Nawet gdyby to była ukochana osoba, która co 2-3 minuty proponuje nam coś miłego: kanapkę, ciastko, kawę. Super, że o nas pomyślała, ale teraz chcemy czytać i nie mamy ochoty co chwilę przerywać lektury. Jest to irytujące. Dla psa też! Dlatego warto wybierać właściwy moment (kiedy pies nie jest akurat bardzo zajęty – oczywiście czasem trzeba ćwiczyć przywołanie też w trudnych sytuacjach, ale ćwiczymy nie tylko w takich). Warto też znać umiar i nie przywoływać psa co 2 minuty.
_______________________________________________
www.szkolabaron.pl

sobota, 8 lutego 2014

Przywołanie – na co warto zwrócić uwagę







Przy nauce przywołania warto od początku zwrócić uwagę na kilka kwestii.


  1. Wołamy psa w miły sposób, żeby miał ochotę do nas przyjść (o tym już szerzej pisałam).
  2. Jeżeli mamy świadomość, że nieświadomie nauczyliśmy psa żeby na przywołanie nie przychodził (tylko np. rozglądał się, gdzie jest ten pies, o którym go uprzejmie informujemy, wołając) lub nie jesteśmy w stanie powstrzymać się żeby psa nie przywoływać (choć wiemy, że i tak nie przyjdzie), czasem przydaje się zmiana imienia. Wtedy wołamy „po staremu”, kiedy czujemy taką potrzebę, a równocześnie uczymy dobrego przywołania, używając nowego imienia. (Uwaga: jeżeli pies ma na imię Azor, a zaczniemy go wołać Fazor lub Ezor, nic to nie da… Imię musi się znacząco różnić od dotychczasowego).
  3. Kiedy przywołany pies do nas podejdzie, najpierw łapiemy go za obrożę, następnie dajemy nagrodę, a później puszczamy. Jeśli pominiemy chwyt za obrożę, pies może zacząć robić „żurawia”, czyli wyciągać szyję, szybko łapać smakołyk i uciekać, zanim zdążymy go złapać. Dlatego warto pamiętać o złapaniu za obrożę – niech wie, że to nie musi oznaczać przypięcia smyczy i końca biegania luzem.
  4. Wabienie smakołykiem bywa często skuteczną metodą przywołania. Aż do czasu, kiedy a) nie skończą nam się smaczki, b) pies nie uzna za atrakcyjniejsze bieganie z kolegą. Jeżeli wabimy psa smaczkiem, to w porządku. Musimy mieć tylko świadomość, że gest podawania smakołyka staje się sygnałem optycznym komendy przywołania. Czemu nie? Warto tylko żebyśmy mieli tego świadomość i nie dziwili się, że pies nie przychodzi, kiedy wołamy go w pozycji wyprostowanej. Trzeba też pamiętać, żeby nie dawać smakołyka za każdym razem,bo…
  5. Psy to hazardziści, podobnie jak ludzie. Nikt nie uzależnia się od automatu z coca-colą, a od jednorękiego bandyty, już tak. Dlaczego nie uzależniamy się od automatu, który wydaje nam nagrodę za każdym razem kiedy wrzucamy monetę? Chyba dlatego, że to nudne i przewidywalne. Grając w jednorękiego bandytę ludzie gotowi są przegrać fortunę dla dreszczyku emocji i złudnej nadziei ogromnej wygranej. Z psami jest podobnie. Nagroda wydawana 100 na 100 jest nudna (wskazana jest do momentu, aż pies zrozumie czego od niego oczekujemy, bez względu na to, czy uczymy komendy „siad” czy przywołania. Uwaga: przywołanie w domu i przywołanie na dworze, to dwie różne sprawy, a więc zaczynając naukę przywołania na zewnątrz, zachowujemy się jak przy nauce nowej komendy. A więc: początkowo nagradzamy za każdym razem). Ciekawiej się robi, kiedy nagroda nie pojawia się za każdym razem, a od czasu do czasu jest bonus (np. 2 nagrody, wydawane jedna po drugiej albo coś super pysznego. Bonus przyznajemy po udanym przywołaniu w trudnych warunkach i oczywiście bardzo się cieszymy!)
_______________________________________________
www.szkolabaron.pl

środa, 5 lutego 2014

mea culpa

Dostałam wiadomość, która uświadomiła mi jak wiele stosuję uogólnień i skrótów myślowych. Z ich powodu przekaz jest inny niż bym sobie tego życzyła. Rzeczywiście, czytany dosłownie, nie jest adekwatny do moich prawdziwych opinii.
Pani, która do mnie napisała, przedstawia swoją opinię. Wiecie co? Zgadzam się z nią w 100% i głupio mi, że napisałam (niechcący) takie bzdury. Bardzo serdecznie dziękuję za tę wiadomość i obiecuję, że postaram się wyeliminować skróty myślowe i doprecyzowywać pewne kwestie. Moje błędy wynikały z tego, że posty i tak są bardzo długie, więc starałam się pisać jak najzwięźlej. Niestety w związku z tym, powstały głupoty, które Pani, która do mnie napisała – świetnie wypunktowała, za co – raz jeszcze – ogromnie dziękuję.
Jeśli Wy również macie jakieś wątpliwości, albo z czymś się nie zgadzacie – piszcie, proszę.

Jako że, jak już napisałam, zgadzam się z otrzymaną wiadomością w 100%, zacytuję ją (za uzyskanym pozwoleniem Autorki). Kursywą wstawiam swoje wyjaśnienia:


Pani Natalio, własnie zobaczyłam na fb Szkoły Baron posta o błędach w przywołaniu. Z zaciekawieniem go przeczytałam! Śledzik jest moim pierwszym psem, przed kupieniem go byłam zupełnie zielona w kwestii psów. Starałam się posiąść jak największą wiedzę przed momentem przyjazdu szczeniaczka, przez ponad rok oglądałam głównie amerykańskie szkolenia na youtube, spędziłam mnóstwo czasu na dogomanii, rozmawiałam z wieloma "psiarzami" i solidnie rozważałam wybór rasy, potem hodowli. Jestem amatorem, popełniłam całą masę błędów z psem, nadal to robię, nadużywam jego imienia, pozwalam mu samemu się nagradzać, spalam komendy, z powodu mojej głupoty doprowadziłam do sytuacji zagrażającej jego życiu (połknięta puszka). Dzięki temu, że mam tego świadomość, udaje mi się wypracowywać całą masę innych rzeczy i okiełznać trochę terrierową naturę, co daje niesamowitą satysfakcję

Napisałam to wszystko, dlatego, że nie chciałabym by potraktowała Pani moje słowa jako tzw. "mądrzenie się". Bardzo szanuję Pani podejście do zwierząt i właśnie dlatego chciałabym opisać mój punkt widzenia - jestem ciekawa Pani zdania na ten temat.

Wskazała Pani wybór psa danej rasy jako drugi z częstych błędów przy nauce przywołania. Według mnie nie jest to prawda. Nie zgodzę się z tym, że niewłaściwym dla posiadacza beagle'a jest oczekiwanie od niego "że nasz pupil będzie w nas wpatrzony jak w obrazek i będzie tylko czekał kiedy zechcemy zaproponować mu wspólną pracę" (tutaj miałam na myśli, że nie wystarczy nasza obecność i zwrócenie uwagi na psa, żeby ten był gotów na współpracę z nami i chętny do wykonywania wszelkich naszych komend). Uważam, że właśnie tego powinniśmy od beagle'a oczekiwać! (Oczywiście w sytuacji, gdy tego sobie życzymy - bo jeśli ktoś np. nie przywiązuje do tego wagi i odpowiada mu pozostawienie jego relacji z psem w rękach przypadku - wg mnie to jego sprawa).

Moim zdaniem beagle, foksterrier, airedale czy jack lub parson, bezwzględnie koniecznie potrzebuje tego rodzaju oczekiwań, oraz egzekwowania ich. Inną sprawą jest fakt, że egzekwowanie ich nie jest proste. Ale stwierdzenie, że "i tak nie będzie posłuszny, bo..." (to terrier/to pies myśliwski, to... coś innego) nie zaprowadzi do niczego dobrego. (całkowicie się zgadzam. Napisałam tak, ponieważ jest naprawdę niewielka ilość osób, które są w stanie zainwestować odpowiednią ilość czasu i pracy koniecznej do uzyskania pełnego posłuszeństwa. Nie chciałam dawać złudzeń, że dużo pracy wystarczy. Potrzeba ogromu pracy, konsekwencji i zaangażowania). W Pani tekście padło stwierdzenie "rasy wyhodowane do samodzielnej pracy". Jakie to rasy? Mi przychodzi na myśl, hmm... może tylko kaukaz. (potocznie mówi się, że psy pracujące samodzielnie, to te, które w trakcie wykonywanej pracy muszą podejmować samodzielne decyzje, bez czekania na znak przewodnika. Tak np. terier, który walczył w norze, był skazany tylko na siebie. Przeciwieństwem będzie tutaj retriever, który czeka na sygnał zanim pobiegnie po ustrzelonego ptaka. Retriever nie musi sam podejmować ważnych decyzji. Słucha myśliwego i wykonuje swoje zadania wyłącznie na polecenie. Border zagania stado zgodnie z poleceniami pasterza itp.) Żaden pies myśliwego nie jest uczony "samodzielnej pracy". Bo jest to pies myśliwego, a nie siebie samego, bo żaden "głuchy pies na śladzie sarny" nie wyjdzie na polowanie. Myśliwi mają bardzo posłuszne psy. To, że popędy rozsadzają je od środka jest prawdą. Ale zadaniem człowieka jest przejęcie dowodzenia nad takim psem, zapanowanie nad jego emocjami i zapędami gończymi tak, by nakierowane we właściwy sposób służyły konkretnemu celowi (wywabieniu zwierzyny z nory, pomoc w pracy policji, polowanie na wydrę). Poza tym uważam, że każdy pies - sportowy border, Kumpel, Śledzik czy Azorek, potrzebuje, by człowiek podejmował za niego decyzje, gdyż często przerasta go to, gdy zostaje postawiony w sytuacji konieczności wyboru i to jest zupełnie naturalne.

Kupiłam świadomie psa z bardzo silnymi popędami, po polujących rodzicach i uwielbiam styl jego pracy. Pomimo tego, że dziesiątki razy pozbawiałam go cuchnącej zdobyczy z pyska i dziesiątki razy próbowałam oderwać go od wąchania czy przywołać z pogoni... Wiele razy pies zjadł odchody, wiele razy nie mogłam go na sobie skoncentrować. Ale nie uznałam tego jako argument za tym, by porzucić nadzieje, bo "to taki pies". (jest Pani chwalebnym wyjątkiem. Większość osób rezygnuje, mówiąc „cóż, ten tym tak ma”, nawet jeśli chodzi o ważniejsze sprawy – np. kiedy pies gryzie domowników. To się naprawdę zdarza! Ludzie – w znakomitej większości – nie chcą pracować z psem, a jeśli pracują, to naprawdę w niewielkim wymiarze. Oczywiście jest sporo wyjątków, ale są to jedynie wyjątki. Z moich obserwacji wynika, że ludzie, którzy tak jak Autorka tekstu, są gotowi zainwestować naprawdę dużo czasu i energii w psa, najczęściej wybierają „trudną rasę”, np. wilczaka. Gdyby tą samą ilość pracy włożyli w bordera – wygrywaliby pewnie zawody obedience). Jest bardzo ciężko, ale coraz lepiej - udało mi się odwołać go od dzika, z pogoni za suką w cieczce (pobiegł razem z beaglem i na komendę natychmiast zawrócił, choć tamten popędził dalej), uratowałam przed nim 2 wiewiórki, zazwyczaj jestem w stanie powstrzymać przed podbieganiem do innych bez pozwolenia, przestał zaganiać rowery, zbiłam w nim totalną obojętność na dyski, z aportem też jest coraz lepiej. I proszę mi wierzyć, że to nie są przypadki. Znam osobiście całą masę "psów ras wykluczających niemalże posłuszeństwo" które w kwestii wychowania biją na głowę wszystkie parkowe podbiegające onki, startują we flyballu (foks), 3 klasie obi (beagle!!!, humorzasty sznaucerek), pracują w grupach ratowniczych (jack russell terrier). (Jasne, wszystko zależy od człowieka. Znam rewelacyjną sznaucerkę miniaturową, która jest super posłuszna i w grupie biła na głowę owczarki niemieckie i labradory, a najlepiej wyszkolonym psem, jakiego miałam pod opieką jest chihuahua. Oczywiście wszystko za sprawą przewodników).

Na bazie doświadczeń innych i obserwacji ich psów, od pierwszych dni oczekuję by "mój pies był we mnie wpatrzony i czeka aż zaproponuję mu wspólną pracę", parafrazując Pani wypowiedź. I te oczekiwania się krok po kroku spełniają i to nie dlatego, że pies sam na to wpadł. (No właśnie… To są różnice między przedstawicielami różnych ras. Żeby nie popełnić kolejnego niedopatrzenia od razu napiszę, że rasy chętne do pracy wymagają zaangażowania przewodnika. Znudzone – zaczynają sprawiać problemy. Nie jest to tylko brak posłuszeństwa, ale np. niszczycielstwo, agresja i inne).To ja mu je przedstawiłam i - choć pewnie wymagało to więcej konsekwencji i cierpliwości, niż np. z psem "posłusznej" rasy - on to powoli akceptuje. Jasne, że na spacerach nie jest idealnie, ale jest lepiej. Na razie idealnie ogarniam go w domu, ćwiczę szarpanie w najwyższym pobudzeniu psa przerywane nagle skupieniem go, robię mnóstwo innych rzeczy, wszystko by skłonić go do wysiłku umysłowego i zapanowania nad własnymi emocjami. (To dowód, że się da. Tak, da się i jestem tego świadoma. Niestety jest naprawdę bardzo niewiele osób, które mają wystarczająco dużo czasu i chęci, żeby tak pracować) I to się dzieje. Wczoraj tylko w domu, dziś w ogrodzie, a pojutrze, mam nadzieję, że i poza nim.

Nie zgadzam się więc z twierdzeniem, że taka czy inna rasa determinuje określone zachowania które nie są do skorygowania. Ile jest wokół niewychowanych owczarków, znudzonych wszystkim, grubych labladorów czy wiecznie ciągnących na flexi yorków? Podsumowując, wg mnie różnice rasowe, o których możemy mówić w kontekście szkolenia odnosić mogą się jedynie do reakcji psa w przypadku, gdy pozostawimy go samemu sobie, czego czynić nie powinniśmy. (Dokładnie tak!) Codzienność psa pozbawiona klarownych zasad współpracy nie ma wiele wspólnego z poczuciem bezpieczeństwa, spokojem, zdrowiem psychicznym i satysfakcją. A tego - przynajmniej ja - chcę dla mojego psa. Śledzik pozostawiony sobie samemu zje wszystkie niesprzątnięte kupy i zagryzie wiewiórkę, Golden zobojętnieje na świat i ludzi, inny pies stanie się agresorem, tchórzem, miłośnikiem innych patologicznych zajęć. Śledzik prowadzony przeze mnie, z całym swoim terierowym serduszkiem robi sztuczki, bawi się, prowadzony Golden odwdzięczy się wspaniałym kontaktem, border zagoni owce a nie samochody, a owczarek niemiecki pozwoli wzbudzić w sobie agresję i poprzestanie na komendę przewodnika, lub będzie po prostu wiernym przyjacielem dzieci.

Taki jest mój punkt widzenia - jako zwykłej dziewczyny nie zajmującej się profesjonalnie psami, oparty na doświadczeniach innych i obserwacji i wniosków wyciągniętych dzięki posiadaniu własnego, młodego i niełatwego psa.

Dziękuję, że zechciała Pani przeczytać to, co napisałam. Jestem ciekawa Pani opinii i - mam nadzieję - do zobaczenia na spacerze! Pozdrawiam, M.

Cóż… Nic dodać, nic ująć. Głupio mi, że napisałam post, który wymagał tak ogromnej korekty. Wszystko co napisała M. jest prawdą, podpisuję się pod tym rękami i nogami.
Przepraszam za niedokładne wyrażanie myśli, przez które zostałam – pewnie przez wiele osób – zrozumiana inaczej niż bym sobie tego życzyła.

Obiecuję, że postaram się być bardziej precyzyjna. W razie czego – piszcie, proszę, z wątpliwościami.

poniedziałek, 3 lutego 2014

nauka przywołania

Naukę przywołania najlepiej zacząć od razu, od pierwszych chwil, kiedy pies jest u nas w domu. Ze szczeniakiem zwykle nie ma problemów – chętnie przychodzi. Jeżeli natomiast przegapiliśmy ten moment lub staliśmy się opiekunami psa dorosłego, sprawa nieco się komplikuje.
Warto pamiętać, że zawsze (bez względu na to, czego psa uczymy), powinniśmy stawiać przed nim zadania możliwe do wykonania, a więc najpierw prosimy o coś łatwego do wykonania, a dopiero później, stopniowo, zwiększamy wymagania.
Zgodnie z tą zasadą, naukę przywołania zaczynamy w domu. Na tym etapie zwykle nie ma problemów, bo pies nie ma nic ciekawego do roboty. Jeżeli jeszcze zorientuje się, że wystarczy podejść żeby dostać coś pysznego – będzie chętnie przychodził. Można umówić się, że domownicy będą kolejno wołali psa. Najpierw woła jedna osoba. Kiedy pies przyjdzie – nagradza. Później woła druga – nagradza, później trzecia – nagradza. Następnego dnia wycofujemy smakołyki (nie chodzi nam przecież o to żeby na spacerze pies wracał tylko wtedy, kiedy mamy przy sobie coś pysznego. Jeśli kiedyś zapomnimy o smakołykach – nie będzie jak przywołać psa…). Jedna osoba woła – nagradza, druga osoba woła – tylko chwali psa (bez smaczka). Stopniowo przez kolejne 2 dni pies coraz częściej jest chwalony, a coraz rzadziej dostaje smakołyki.
Pora na coś trudniejszego: przywołanie na spacerze.
Na dworze pies nie będzie tak bardzo skoncentrowany na człowieku, jak w domu. Tutaj jest pełno zapachów, ludzi, psów, wszystko jest bardzo ciekawe.
Ważna sprawa: jeżeli wiem, że mój pies nie przyjdzie (bo np. bawi się z innym psem) – nie wołam go. Skoro wiem, że nie przyjdzie, to po co mam go wołać? To tylko osłabia komendę. Zastanów się, co robisz, kiedy wołasz psa, a on nie przychodzi. Jeżeli odbiegasz i chowasz się – zrób to (zawołaj raz, a potem schowaj się i po dłuższej chwili zawołaj ponownie). Jeżeli idziesz do psa, łapiesz go i zapinasz na smycz – zrób to, ale bez wołania! Jeżeli łapiąc psa będziesz go wołać, to jaka jest to informacja dla psa? Że jak człowiek woła „Azor! Do mnie!”, to znaczy „idę do ciebie”. To po co pies ma przychodzić? (Gorzej, jeżeli wołanie będzie dla niego oznaczało „jak tylko uda mi się ciebie złapać – koniec zabawy”. Wtedy wołanie może powodować ucieczki i uniki, bo pies przecież chce się dalej bawić!)
Wołanie psa, kiedy wiemy, że nie przyjdzie, nie ma żadnego sensu i naprawdę lepiej z niego zrezygnować. Właśnie po to żeby nie osłabiać komendy. Chcemy przecież żeby po zawołaniu, pies wracał, prawda? Jaki jest więc sens uczenia go, że po zawołaniu to my idziemy do niego? Mało logiczne, prawda?
No dobrze, ale jak to zrobić żeby pies wracał na zawołanie? To łatwe: dać mu szansę żeby przyszedł J Na początku wołamy go pod koniec spaceru, kiedy jest już trochę zmęczony i dużo już wąchał. Uważnie obserwujemy psa i kiedy stoi niezdecydowany gdzie pójść – wołamy go radośnie (można zacząć uciekać – jak przy zabawie w berka. Psy chętnie gonią poruszające się obiekty. Warto to wykorzystać), a kiedy przyjdzie – chwalimy, nagradzamy i pozwalamy dalej biegać.
Stopniowo zaczynamy wołać psa na coraz wcześniejszym etapie spaceru, ale zawsze upewniamy się, czy nie mamy konkurencji w postaci np. innego psa (który jest znacznie bardziej atrakcyjny niż my). Jeżeli nasz pies nie ma nic lepszego do roboty – przyjdzie na wołanie. Wtedy bardzo go chwalimy, a nagradzamy już nie za każdym razem. Jedna ważna sprawa: pies dobrze pochwalony uśmiecha się i macha ogonem. Jeżeli powiem „brawo, dobry pies”, a Azor nie zareaguje, to znaczy, że muszę włożyć w pochwałę znacznie więcej zaangażowania. Mój pies musi czuć, że jestem bardzo szczęśliwa, kiedy wrócił na zawołanie. Na Kumpla bardzo dobrze działa głaskanie – przytula się do mnie i chce żeby go głaskać. Czasem też uciekam, a jak mnie dogoni – gadam do niego i chwilę biegnę z nim. Trzeba sprawdzić co nasz podopieczny lubi i wykorzystać to do przywołania. Pies po powrocie do opiekuna ma czuć się szczęśliwy, ogon ma machać! Wtedy będzie przychodził. Więcej zaangażowania, drodzy przewodnicy!
Kiedy już Azor wie, że po powrocie do opiekuna jest super, możemy zacząć go wołać w nieco trudniejszych okolicznościach: na horyzoncie widać psa / biegacza / znajomą osobę. Przywołujemy psa i bardzo chwalimy. Następnie dobrze by było pozwolić Azorowi na podejście do psa czy znajomej osoby. Dobrze wprowadzić komendę. Ja mówię wtedy „idź się przywitaj”. Dzięki temu jestem w stanie zatrzymać Kumpla, kiedy ma ochotę pobiec do psa i zdecydować czy możemy podejść, czy nie. Mam wtedy możliwość zapięcia smyczy (jeśli spotkany piesek jest mały lub idzie z panikującym człowiekiem).
Ważna rzecz: przywołanie prawdopodobnie przestanie działać, jeżeli po nim nasz pies nigdy nie będzie mógł podejść do innego psa. Stanie się wtedy informacją „Azor, rozejrzyj się, gdzieś w pobliżu jest inny pies!”
Po przywołaniu, czasem podchodzimy do spotkanego psa, a czasem idziemy w przeciwnym kierunku.
Kiedy ten etap jest już opanowany, możemy podnieść poprzeczkę i postarać się odwołać Azora od innego psa. Na początku bardzo starannie wybieramy odpowiedni moment. Nie jestem w stanie napisać jaki będzie najlepszy, bo to zależy od psów – zarówno naszego, jak i spotkanego. Dobrym momentem będzie na pewno ten, kiedy widzimy, że nasz pies nie ma specjalnej ochoty na dalszy kontakt. Może to nastąpić zaraz po przywitaniu się albo po dłuższej lub krótszej zabawie.

Pamiętać należy o entuzjastycznym chwaleniu psa J i podaniu smakołyka, ale tylko od czasu do czasu.

sobota, 1 lutego 2014

Przywołanie – najczęstsze błędy i błędne koło


Obiecałam ostatnio, że wyjaśnię dlaczego denerwowanie się na psa opóźni jego powrót do nas. Wróćmy na chwilę do czasów dzieciństwa, a więc i pełnej zależności od naszych rodziców oraz ich chwilowych humorów, które bardzo silnie wpływały na jakość naszego życia. Wyobraźmy sobie 2 sytuacje. Postarajmy się poczuć emocje towarzyszące tym sytuacjom:
1.   Bawimy się w najlepsze z kolegami i koleżankami. Na horyzoncie pojawia się uśmiechnięta mama, pochyla się rozkłada ręce w powitalnym geście i z szerokim uśmiechem woła nas radośnie.
2.   Bawimy się w najlepsze z kolegami i koleżankami. Na horyzoncie pojawia się
mama. Jest wyraźnie wściekła. Woła nas groźnym, nieprzyjemnym tonem.
       
I jak? Za pierwszym razem mamy ochotę rzucić wszystko i rzucić się w objęcia mamy, prawda? Za drugim razem wiemy, że powinniśmy iść, ale wszystko w nas krzyczy „nie chcę, boję się, nie mam ochoty!” Podobnie jest z psami.
Różnica polega na tym, że my podchodzimy do tego myślowo: jeżeli mama jest w dobrym humorze, to jak jeszcze chwilę się pobawię, pewnie nie będzie źle. Jeśli już jest wściekła – lepiej jej nie drażnić, bo będzie jeszcze gorzej. Psy nie są w stanie przeprowadzić takiego toku rozumowania. Są na poziomie młodszego dziecka, które reaguje emocjonalnie. Niestety, jako ludzie dorośli, nie potrafimy już wrócić do tak wczesnego etapu naszego rozwoju. Dlatego poprosiłam żebyście postarali się poczuć emocje, bo to na nie w znacznym stopniu reagują nasze psy.
Kiedy wołamy Azora i on nie przyjdzie od razu (bo chce dokończyć czytanie wiadomości), wołamy go po raz drugi – już mniej przyjemny. Azor słyszy groźbę w tonie i targają nim sprzeczne emocje: wie, że ma przyjść, ale trochę się boi, bo człowiek jest zdenerwowany. Jest psem, więc reaguje po psiemu: stara się uspokoić człowieka, a więc wącha dalej (jest to jeden z sygnałów uspokajających). Człowiek robi się już naprawdę zły, bo pies udaje, że nie słyszy. Woła już wyraźnie grożąco. Pies ma problem: sygnał uspokajający nie zadziałał, próbuje więc innego: nieruchomieje. Człowieka krew zalewa. Pies próbuje dalej: idzie do człowieka, ale po łuku, starając się mu powiedzieć „idę, ale nie denerwuj się i nie rób mi krzywdy”. Wściekły opiekun ryczy: „No chodź tu wreszcie!” Pies idzie, ale powoli, zatrzymuje się i odwraca głowę. A to złośliwa bestia – myśli opiekun. Kiedy wreszcie pies dociera do opiekuna, człowiek jest wyprowadzony z równowagi do granic możliwości. Jeżeli jeszcze uderzy psa – wbija gwóźdź do trumny. W swoim przekonaniu ukarał psa za to, że nie przyszedł od razu. Dla Azora, kara jest niezrozumiała. Mało tego: zrobił wszystko, co w jego mocy, żeby człowieka uspokoić, przekazać mu, że ma dobre zamiary i prosił, żeby nie robić mu nic złego, a dostał w tyłek.
Jeżeli taka sytuacja powtórzy się kilka razy, to jak myślicie, czego Azor się nauczy? „Nigdy nie wracaj do człowieka, kiedy jest zły – jest wtedy niebezpieczny i nieprzewidywalny!”

Jaki będzie ciąg dalszy tej historii?
Coraz trudniej będzie przywołać psa. Wreszcie człowiek dojdzie do wniosku, że Azor jest zbyt głupi/złośliwy żeby go puszczać luzem. Pies będzie więc chodził wyłącznie na smyczy. Niewybiegany, sfrustrowany, może sprawiać innego rodzaju problemy.
A wszystko to przez ludzką głupotę, za którą – jak zawsze – obrywa pies… Może jeszcze trochę przez brak myślenia, niechęć wczucia się w drugą stronę, ale też - a po cichu liczę, że przede wszystkim przez to - że jesteśmy ludźmi, myślimy po ludzku, działamy według schematów i po prosu nie przyszło nam do głowy, że można inaczej.


Jeżeli zaskoczyło Was, że wąchanie, odwracanie głowy, czy zatrzymanie, to sygnały uspokajające, to przeczytajcie koniecznie książkę Turid Rugaas pt. „Sygnały uspokajające, czyli jak psy unikają konfliktów”. Jest to mała książeczka, którą – moim skromnym zdaniem – powinien przeczytać każdy opiekun psa. Książka pomoże lepiej „czytać” i rozumieć psy. Nie tylko w kontaktach psio-ludzkich, ale też psio-psich. Gorąco polecam! 

czwartek, 30 stycznia 2014

Problemy z przywołaniem – najczęstsze błędy

Bardzo przepraszam za tak długą ciszę, ale słowo daję: nie miałam kiedy pisać…
Dzisiaj chciałam napisać o najczęstszych błędach przy nauce przywołania.
Jest tego sporo, więc dzisiaj nie dam rady napisać o wszystkim. Zacznę od spraw ogólnych, a następnym razem przejdę do bardziej konkretnych zagadnień.

  1. Brak zaufania do szczeniaka. Tak jak pisałam ostatnio: ludzie boją się odpiąć smycz, kiedy psiak jest mały. Jest to duży błąd, bo w początkowym okresie szczeniak bardzo pilnuje człowieka. Wtedy jest właśnie najlepszy moment na naukę, a może raczej: na utrwalanie zachowania, które szczenię wykazuje samo z siebie… Później wystarczy nie stracić zaufania do psa, kiedy przechodzi młodzieńczą głupawkę i z grubsza jest po problemie. Chyba, że...
  2. Wybraliśmy psa rasy, która wyklucza niemalże posłuszeństwo w popularnym rozumieniu tego słowa. Jeśli zdecydowaliśmy się na psa w typie „nos na czterech łapach” (czyli np. popularny beagle), to nie powinniśmy oczekiwać, że nasz pupil będzie w nas wpatrzony jak w obrazek i będzie tylko czekał kiedy zechcemy zaproponować mu wspólną pracę. Przedstawiciele ras wyhodowanych do samodzielnej pracy, są znacznie bardziej niezależne niż psy przeznaczone do pracy z człowiekiem. Przez wieki człowiek wymagał od terierów odwagi, samodzielnie podejmowanych decyzji, zadziorności i uporu. Nie możemy wiec wymagać od nich całkowitego posłuszeństwa. To wbrew ich naturze i musimy się z tym pogodzić. Beagle, który wszedł na trop sarny naprawdę nie słyszy wołania – całkowicie przełącza się na węch, a nosem przecież nie słyszy…
  3. Założenie typu „nie puszczę psa ze smyczy, bo jeszcze jest za młody/ jeszcze nic nie umie/ jest za głupi/ nie wróci, kiedy go puszczę bez smyczy”. Powrót na zawołanie jest umiejętnością, taką samą jak „siad”, czy „leżeć”. Trzeba tego psa nauczyć. Czekanie, aż samo przyjdzie, nic nie da. To tak, jakbyśmy co wieczór liczyli, że następnego dnia rano wstaniemy z biegłą znajomością języka chińskiego. Bez pracy nie ma kołaczy. Im później zabierzemy się za naukę, tym więcej czasu i pracy będzie trzeba włożyć w to, żeby pies wracał, kiedy go zawołamy. Warto wspomnieć o tym, że im rzadziej pies jest puszczany luzem, tym trudniej go odwołać.
  4. Założenie, że kiedy zawołam – pies ma wrócić tylko dlatego, że go wołam. Często się to udaje, ale tylko dlatego, że psy są bardzo, bardzo wyjątkowymi, cudownymi stworzeniami. Nie udaje się to z każdym psem, bo są to istoty myślące. Wiedzą, że kiedy wrócą na zawołanie, zabawa/spacer, skończą się. Dlaczego więc mają wracać? Takie zachowanie trzeba wypracować. Musimy być atrakcyjni dla naszego psa, żeby się to udało.
  5. Przekonanie, że mój pies jest głupi/złośliwy, bo nie wraca, kiedy go wołam.
  6. Założenie, że pies musi wrócić natychmiast. Niby dlaczego? Wiecie, codziennie wołam moją rodzinę na obiad. Co zwykle słyszą? „Zaraz / za chwilę / już idę / jeszcze tylko skończę…”. Słyszę to nie tylko od dzieci, ale też od męża. Są głupi, złośliwi albo nie rozumieją, czego od nich oczekuję? Nie, po prostu nie są maszynami. Podobnie jak psy. Cała różnica polega na tym, że od ludzi – paradoksalnie – często wymagamy mniej niż od psów. Jest to o tyle dziwne, że przecież należą do tego samego gatunku co my, rozumieją nasz język, wiedzą dlaczego powinni przyjść (bo obiad wystygnie/ bo musimy już wyjść, żeby się nie spóźnić itp.), a jednak każą na siebie czekać… Dajmy psom trochę luzu i pozwólmy doczytać wiadomość zapisaną w trawie, zamiast od razu wpadać w złość. To niczego nie przyspieszy, a wręcz przeciwnie – opóźni. A dlaczego? O tym już następnym razem J

poniedziałek, 27 stycznia 2014

przywołanie psa - część 1

Dzisiaj pierwszy post na temat przywołania psa. Problem z powrotem do przewodnika spędza sen z powiek wielu osobom. Zacznijmy od początku.
Wiele osób trafiających do mnie na zajęcia psiego przedszkola jest dumna, bo ich szczeniak „pilnuje się”, nie odchodzi daleko i w ogóle zawsze jest blisko opiekunów. Zwykle mówię od razu, że to minie kiedy psiak podrośnie. Ludzie nie są zachwyceni, ale wychodzę z założenia, że powinni wiedzieć, co ich czeka.
To, że szczenię się pilnuje, należy wykorzystać. Jeżeli chętnie przychodzi na zawołanie – warto to wzmacniać (pochwałą, a czasem smakołykiem).
Druga grupa to ludzie, którzy boją się spuścić psa ze smyczy. (Rekordzista w tej dziedzinie bał się puścić psa luzem na placu treningowym (ogrodzonym!) Czego się bał – nie umiał powiedzieć. Odważył się dopiero na trzecim spotkaniu). Niektórzy liczą na to, że jak pies dorośnie – będzie wracał na zawołanie. Niestety. Pies puszczony ze smyczy dopiero jako dorosły – będzie cieszył się chwilą wolności jak wariat i na pewno nie wróci na zawołanie. Niby dlaczego miałby to zrobić? Żeby znowu zapięli mu smycz?
Przywołania trzeba psa nauczyć. Podobnie, jak wszystkiego innego. Z tą tylko różnicą, że nie bardzo mam pomysł jak można tego nauczyć tzw. metodami tradycyjnymi (czytaj: opartymi na przymusie i kolczatce).
Może dlatego niektórzy szkoleniowcy lansują pogląd, że psom nie powinno się pozwalać na wspólną zabawę? Spotkałam się już z takim poglądem i muszę powiedzieć, że mnie zmroziło. Szkoleniowiec argumentował, że psom taka zabawa nie jest do niczego potrzebna. Jego stado, to ludzka rodzina, a w naturze nie ma czegoś takiego, że przedstawiciele 2 konkurencyjnych grup bawią się razem…
Ciekawa jestem gdzie w naturze 2 różne gatunki tworzą wspólnie jedno stado… Chyba tylko w „Epoce lodowcowej”…
Jak to „po co” psy mają się bawić? Dla rozrywki! Nam też jazda na nartach, gra w siatkówkę czy koszykówkę, jazda konna czy gra w kręgle nie są do niczego potrzebne, a jednak robimy to.

Faktem jest, że jeśli nasz pies nigdy nie bawi się z innymi psami, to zaczyna się ich bać, jeżeli jeszcze dołożymy do tego szarpanie smyczą przy każdym spotkaniu z obcym czworonogiem – widać będzie, że nie pragnie kontaktu z innymi psami. Wtedy „wystarczy” nie spuszczać go ze smyczy i omijać inne psy, a w zamian oferować mu trening i ewentualnie aport. Super. Mamy psa posłusznego, uzależnionego od piłki i super znerwicowanego. Musimy tylko mieć oczy dookoła głowy, żeby przypadkiem nie dopuścić do spotkania z jakimś psem. Dziękuję, to nie dla mnie. Znacznie bardziej zależy mi na tym, żeby mieć łagodnego, szczęśliwego psa. Nawet jeżeli nie będzie w 100% posłuszny.

sobota, 25 stycznia 2014

Smakołyki w szkoleniu

Smakołyki świetnie sprawdzają się przy nauce różnych komend.
Osobiście, najbardziej lubię pracować właśnie korzystając ze smaczków. Z ich pomocą mogę naprowadzić psa na pozycję „siad”, „leżeć”, „stój”, mogę zachęcić do podążania za mną. Służą mi jako nagroda przy nauce zostawania, przywołania. Z ich pomocą uczę komendy „nie rusz”, „puść”, „przybij piątkę” itp.
Bardzo lubię smakołyki, bo dają ogromne możliwości pracy z psem, są wygodne i łatwe w użyciu, a co najważniejsze: praca z ich pomocą jest przyjemnością zarówno dla mnie, jak i dla psa J (w przeciwieństwie do pracy przy użyciu kolczatki).
Kiedy proponuję wykorzystanie nagród w szkoleniu, zdarza się, że słyszę głosy oburzenia. Karmienie psa to przekupstwo! Powinien być posłuszny z wdzięczności, za miejsce do spania i pełną miskę.
Tyle, że w szkoleniu smakołyki są wygodną formą zakomunikowania psu, że właśnie zrobił coś, czego od niego oczekuje człowiek. Oczywiście zamiast karmienia, można chwalić. Tyle, że niewiele znam osób, które byłyby w stanie szczerze gruchać pochwały przez godzinę szkolenia. Smakołyk jest praktyczniejszy. Jest to sposób na powiedzenie psu „tak, o to mi właśnie chodziło!” Bez nagrody, skąd pies ma wiedzieć czego od niego chcemy, kiedy robi to, czego oczekujemy? Druga sprawa: dlaczego miałby to robić? Czy ktoś z nas chciałby pracować za uścisk dłoni prezesa? Nie, my też pracujemy dla pewnych korzyści, prawda? Czy zapłata za wykonaną pracę jest przekupstwem?
Jeszcze jedno: trudno byłoby wytłumaczyć psu: słuchaj, karmię cię, więc masz mnie słuchać. A tak z ręką na sercu, to zastanówcie się, czy u ludzi tak to działa? Kiedy mieliście po kilkanaście lat, wiedzieliście, że rodzice Was utrzymują: dają dach nad głową, karmią, ubierają, dają na kino i wyjazdy wakacyjne, a w zamian oczekują posłuszeństwa. Mówili to wyraźnie, w znanym Wam języku. Byliście całkowicie posłuszni? No więc jak można tego oczekiwać od psów, którym nie jesteśmy w stanie w zrozumiały dla nich sposób przekazać: „daję ci jeść, więc masz mnie słuchać?”


www.szkolabaron.pl