czwartek, 30 stycznia 2014

Problemy z przywołaniem – najczęstsze błędy

Bardzo przepraszam za tak długą ciszę, ale słowo daję: nie miałam kiedy pisać…
Dzisiaj chciałam napisać o najczęstszych błędach przy nauce przywołania.
Jest tego sporo, więc dzisiaj nie dam rady napisać o wszystkim. Zacznę od spraw ogólnych, a następnym razem przejdę do bardziej konkretnych zagadnień.

  1. Brak zaufania do szczeniaka. Tak jak pisałam ostatnio: ludzie boją się odpiąć smycz, kiedy psiak jest mały. Jest to duży błąd, bo w początkowym okresie szczeniak bardzo pilnuje człowieka. Wtedy jest właśnie najlepszy moment na naukę, a może raczej: na utrwalanie zachowania, które szczenię wykazuje samo z siebie… Później wystarczy nie stracić zaufania do psa, kiedy przechodzi młodzieńczą głupawkę i z grubsza jest po problemie. Chyba, że...
  2. Wybraliśmy psa rasy, która wyklucza niemalże posłuszeństwo w popularnym rozumieniu tego słowa. Jeśli zdecydowaliśmy się na psa w typie „nos na czterech łapach” (czyli np. popularny beagle), to nie powinniśmy oczekiwać, że nasz pupil będzie w nas wpatrzony jak w obrazek i będzie tylko czekał kiedy zechcemy zaproponować mu wspólną pracę. Przedstawiciele ras wyhodowanych do samodzielnej pracy, są znacznie bardziej niezależne niż psy przeznaczone do pracy z człowiekiem. Przez wieki człowiek wymagał od terierów odwagi, samodzielnie podejmowanych decyzji, zadziorności i uporu. Nie możemy wiec wymagać od nich całkowitego posłuszeństwa. To wbrew ich naturze i musimy się z tym pogodzić. Beagle, który wszedł na trop sarny naprawdę nie słyszy wołania – całkowicie przełącza się na węch, a nosem przecież nie słyszy…
  3. Założenie typu „nie puszczę psa ze smyczy, bo jeszcze jest za młody/ jeszcze nic nie umie/ jest za głupi/ nie wróci, kiedy go puszczę bez smyczy”. Powrót na zawołanie jest umiejętnością, taką samą jak „siad”, czy „leżeć”. Trzeba tego psa nauczyć. Czekanie, aż samo przyjdzie, nic nie da. To tak, jakbyśmy co wieczór liczyli, że następnego dnia rano wstaniemy z biegłą znajomością języka chińskiego. Bez pracy nie ma kołaczy. Im później zabierzemy się za naukę, tym więcej czasu i pracy będzie trzeba włożyć w to, żeby pies wracał, kiedy go zawołamy. Warto wspomnieć o tym, że im rzadziej pies jest puszczany luzem, tym trudniej go odwołać.
  4. Założenie, że kiedy zawołam – pies ma wrócić tylko dlatego, że go wołam. Często się to udaje, ale tylko dlatego, że psy są bardzo, bardzo wyjątkowymi, cudownymi stworzeniami. Nie udaje się to z każdym psem, bo są to istoty myślące. Wiedzą, że kiedy wrócą na zawołanie, zabawa/spacer, skończą się. Dlaczego więc mają wracać? Takie zachowanie trzeba wypracować. Musimy być atrakcyjni dla naszego psa, żeby się to udało.
  5. Przekonanie, że mój pies jest głupi/złośliwy, bo nie wraca, kiedy go wołam.
  6. Założenie, że pies musi wrócić natychmiast. Niby dlaczego? Wiecie, codziennie wołam moją rodzinę na obiad. Co zwykle słyszą? „Zaraz / za chwilę / już idę / jeszcze tylko skończę…”. Słyszę to nie tylko od dzieci, ale też od męża. Są głupi, złośliwi albo nie rozumieją, czego od nich oczekuję? Nie, po prostu nie są maszynami. Podobnie jak psy. Cała różnica polega na tym, że od ludzi – paradoksalnie – często wymagamy mniej niż od psów. Jest to o tyle dziwne, że przecież należą do tego samego gatunku co my, rozumieją nasz język, wiedzą dlaczego powinni przyjść (bo obiad wystygnie/ bo musimy już wyjść, żeby się nie spóźnić itp.), a jednak każą na siebie czekać… Dajmy psom trochę luzu i pozwólmy doczytać wiadomość zapisaną w trawie, zamiast od razu wpadać w złość. To niczego nie przyspieszy, a wręcz przeciwnie – opóźni. A dlaczego? O tym już następnym razem J

poniedziałek, 27 stycznia 2014

przywołanie psa - część 1

Dzisiaj pierwszy post na temat przywołania psa. Problem z powrotem do przewodnika spędza sen z powiek wielu osobom. Zacznijmy od początku.
Wiele osób trafiających do mnie na zajęcia psiego przedszkola jest dumna, bo ich szczeniak „pilnuje się”, nie odchodzi daleko i w ogóle zawsze jest blisko opiekunów. Zwykle mówię od razu, że to minie kiedy psiak podrośnie. Ludzie nie są zachwyceni, ale wychodzę z założenia, że powinni wiedzieć, co ich czeka.
To, że szczenię się pilnuje, należy wykorzystać. Jeżeli chętnie przychodzi na zawołanie – warto to wzmacniać (pochwałą, a czasem smakołykiem).
Druga grupa to ludzie, którzy boją się spuścić psa ze smyczy. (Rekordzista w tej dziedzinie bał się puścić psa luzem na placu treningowym (ogrodzonym!) Czego się bał – nie umiał powiedzieć. Odważył się dopiero na trzecim spotkaniu). Niektórzy liczą na to, że jak pies dorośnie – będzie wracał na zawołanie. Niestety. Pies puszczony ze smyczy dopiero jako dorosły – będzie cieszył się chwilą wolności jak wariat i na pewno nie wróci na zawołanie. Niby dlaczego miałby to zrobić? Żeby znowu zapięli mu smycz?
Przywołania trzeba psa nauczyć. Podobnie, jak wszystkiego innego. Z tą tylko różnicą, że nie bardzo mam pomysł jak można tego nauczyć tzw. metodami tradycyjnymi (czytaj: opartymi na przymusie i kolczatce).
Może dlatego niektórzy szkoleniowcy lansują pogląd, że psom nie powinno się pozwalać na wspólną zabawę? Spotkałam się już z takim poglądem i muszę powiedzieć, że mnie zmroziło. Szkoleniowiec argumentował, że psom taka zabawa nie jest do niczego potrzebna. Jego stado, to ludzka rodzina, a w naturze nie ma czegoś takiego, że przedstawiciele 2 konkurencyjnych grup bawią się razem…
Ciekawa jestem gdzie w naturze 2 różne gatunki tworzą wspólnie jedno stado… Chyba tylko w „Epoce lodowcowej”…
Jak to „po co” psy mają się bawić? Dla rozrywki! Nam też jazda na nartach, gra w siatkówkę czy koszykówkę, jazda konna czy gra w kręgle nie są do niczego potrzebne, a jednak robimy to.

Faktem jest, że jeśli nasz pies nigdy nie bawi się z innymi psami, to zaczyna się ich bać, jeżeli jeszcze dołożymy do tego szarpanie smyczą przy każdym spotkaniu z obcym czworonogiem – widać będzie, że nie pragnie kontaktu z innymi psami. Wtedy „wystarczy” nie spuszczać go ze smyczy i omijać inne psy, a w zamian oferować mu trening i ewentualnie aport. Super. Mamy psa posłusznego, uzależnionego od piłki i super znerwicowanego. Musimy tylko mieć oczy dookoła głowy, żeby przypadkiem nie dopuścić do spotkania z jakimś psem. Dziękuję, to nie dla mnie. Znacznie bardziej zależy mi na tym, żeby mieć łagodnego, szczęśliwego psa. Nawet jeżeli nie będzie w 100% posłuszny.

sobota, 25 stycznia 2014

Smakołyki w szkoleniu

Smakołyki świetnie sprawdzają się przy nauce różnych komend.
Osobiście, najbardziej lubię pracować właśnie korzystając ze smaczków. Z ich pomocą mogę naprowadzić psa na pozycję „siad”, „leżeć”, „stój”, mogę zachęcić do podążania za mną. Służą mi jako nagroda przy nauce zostawania, przywołania. Z ich pomocą uczę komendy „nie rusz”, „puść”, „przybij piątkę” itp.
Bardzo lubię smakołyki, bo dają ogromne możliwości pracy z psem, są wygodne i łatwe w użyciu, a co najważniejsze: praca z ich pomocą jest przyjemnością zarówno dla mnie, jak i dla psa J (w przeciwieństwie do pracy przy użyciu kolczatki).
Kiedy proponuję wykorzystanie nagród w szkoleniu, zdarza się, że słyszę głosy oburzenia. Karmienie psa to przekupstwo! Powinien być posłuszny z wdzięczności, za miejsce do spania i pełną miskę.
Tyle, że w szkoleniu smakołyki są wygodną formą zakomunikowania psu, że właśnie zrobił coś, czego od niego oczekuje człowiek. Oczywiście zamiast karmienia, można chwalić. Tyle, że niewiele znam osób, które byłyby w stanie szczerze gruchać pochwały przez godzinę szkolenia. Smakołyk jest praktyczniejszy. Jest to sposób na powiedzenie psu „tak, o to mi właśnie chodziło!” Bez nagrody, skąd pies ma wiedzieć czego od niego chcemy, kiedy robi to, czego oczekujemy? Druga sprawa: dlaczego miałby to robić? Czy ktoś z nas chciałby pracować za uścisk dłoni prezesa? Nie, my też pracujemy dla pewnych korzyści, prawda? Czy zapłata za wykonaną pracę jest przekupstwem?
Jeszcze jedno: trudno byłoby wytłumaczyć psu: słuchaj, karmię cię, więc masz mnie słuchać. A tak z ręką na sercu, to zastanówcie się, czy u ludzi tak to działa? Kiedy mieliście po kilkanaście lat, wiedzieliście, że rodzice Was utrzymują: dają dach nad głową, karmią, ubierają, dają na kino i wyjazdy wakacyjne, a w zamian oczekują posłuszeństwa. Mówili to wyraźnie, w znanym Wam języku. Byliście całkowicie posłuszni? No więc jak można tego oczekiwać od psów, którym nie jesteśmy w stanie w zrozumiały dla nich sposób przekazać: „daję ci jeść, więc masz mnie słuchać?”


www.szkolabaron.pl


czwartek, 23 stycznia 2014

jak powinien wyglądać spacer

Po pierwsze powinniśmy obserwować naszego psa: podpowie nam jak długich spacerów potrzebuje (potrzeby młodego owczarka niemieckiego znacznie różnią się od potrzeb starego mopsa, trudno więc powiedzieć, że każdy pies musi być na spacerze minimum ….. godzin dziennie i ma w tym czasie pokonać odcinek …… km).
Na każdym spacerze pies powinien mieć możliwość swobodnej eksploracji (wąchania).
Dobrze by było, żeby miał też kontakt z innymi psami. Jeżeli z jakiś przyczyn nie może się pobawić z czworonożnymi kolegami (brak odpowiedniego kompana do zabawy, problemy zdrowotne itp.), to dobrze dać mu możliwość żeby chociaż się przywitał z innym psem (jeśli musi być na smyczy – koniecznie musi być ona luźna). Bardzo proszę, pozwalajcie psom obwąchiwać się tam gdzie chcą. To dla nas wkładanie nosa pod ogon kolegi jest obrzydliwe. Dla psów, jest to jak wymiana wizytówek, nie ma w tym nic złego (zdarzają się psy, które tego nie lubią, ale one same powiedzą o tym naszemu pupilowi).
Warto wykorzystać spacer na pracę z własnym psem. Kiedy już pies trochę pobiega, obwącha okolicę i załatwi swoje potrzeby toaletowe, przywołajmy go i popracujmy z nim kilka minut. 3 do 5 minut wystarczy. Pamiętajmy o chwaleniu psa i nagrodach smakowych – trening ma być dla niego przyjemnością – wtedy będzie pracował z zapałem, chętnie będzie do nas wracał, kiedy go zawołamy.
Ważne, żeby prosić psa o komendy, które jest w stanie wykonać. Jeżeli dopiero zaczynamy pracę z naszym psem (który uwielbia zabawy z psimi przyjaciółmi), nie możemy wymagać od niego długiej pracy, kiedy tuż obok widzimy zaprzyjaźnionego psa! Zaczynamy pracę wtedy, kiedy nasz pies jest już lekko zmęczony i kiedy nie ma bodźców rozpraszających jego uwagę. Kiedy już pokocha pracę z nami, możemy poprosić o wykonanie 1-2 komend, kiedy na horyzoncie widać innego psa. Stopniowo podnosimy poprzeczkę, ale powoli, żeby pies był w stanie podołać naszym oczekiwaniom!
Na każdym spacerze warto też ćwiczyć przywołanie (o tym następnym razem).
Gdyby każdy opiekun na każdym spacerze poświęcał 2 razy po 5 minut na szkolenie swojego psa, to po świecie chodziłyby prawie same grzeczne psy.
Dodam jeszcze, że sama nie na wszystkich spacerach pracuję z Kumplem.
Ćwiczymy od niedawna (przez pierwsze 3 miesiące pobytu u mnie miał prawie wolne – chciałam żeby najpierw się wyluzował i poczuł, że jest u siebie (pies w stresie ma problem z uczeniem się). Postawiłam też w pierwszej kolejności nie na typowe komendy, ale na naukę przydatnych zachowań: przez ulicę pies nie przechodzi sam, nie wolno wskakiwać bez polecenia do samochodu, nie witamy się ze wszystkimi napotkanymi ludźmi itp.) Później Sylwester pokrzyżował mi plany, bo Kumpel bardzo boi się wystrzałów.
Teraz w końcu od kilku dni ćwiczymy trochę chodzenie przy nodze. Gorzej z siadaniem i leżeniem, bo ma problem ze stawami – te komendy wydaję 2-3 razy w trakcie spaceru. Na razie ćwiczymy, kiedy w pobliżu nie ma innych psów.
Zachęcam Was do poświęcenia 5 minut dziennie (w trakcie spaceru) na szkolenie psa. Efekty będą na pewno!



www.szkolabaron.pl 

wtorek, 21 stycznia 2014

grzechy spacerowe

Od dawna chodzi mi po głowie żeby poruszyć ten temat.
Niestety w dalszym ciągu zdarzają się ludzie, którzy uważają, że spacer dla psa jest tym samym, co dla nas wizyta w toalecie…
Jeżeli ktoś o takiej opinii czyta ten tekst, to uprzejmie donoszę, że jest w ogromnym błędzie.
Spacer jest zwykle najciekawszym elementem psiego życia. To jak nasza impreza, ulubiony sport, ploty z przyjaciółmi, gazety, telewizja i Internet w jednym!
Jakość spaceru w znacznym stopniu przekłada się na jakość psiego życia. Ma bezpośredni wpływ na zdrowie fizyczne i psychiczne psa.
Jeżeli spacery są krótkie, rzadkie i na smyczy – mogą powodować powstawanie problemów zarówno z zachowaniem, jak i ze zdrowiem psa. Najbardziej oczywiste, to problemy z nerkami (wyobraź sobie, że wolno Ci skorzystać z toalety 2-3 razy na dobę!) oraz konieczność przycinania pazurów. Jeżeli są za długie – warto je przyciąć, bo kiedy urosną za bardzo – zaczynają się zawijać i utrudniają chodzenie. Uwaga! Nie wolno ich przycinać tak, żeby leciała krew!!! Wiem, że to wydaje się oczywiste, ale jeden z klientów zapytał mnie kiedyś o to w czasie konsultacji. Psia fryzjerka, do której chodził ze swoim psem twierdziła, że warto przycinać pazury do krwi, to wtedy można to robić rzadziej. Tak, my też zamiast opiłować czy przyciąć paznokcie, możemy je sobie wyrwać – też na dłużej starczy. Ból jest taki sam! Tylko jakoś nie znam nikogo, kto by wyrywał dziecku paznokcie, tylko dlatego, że nie lubi obcinania ich!
Jeżeli chodzi o zdrowie psychiczne, to kiepskie/za krótkie spacery mogą prowadzić do nadmiernej aktywności psa w domu i do różnych zachowań nieakceptowanych przez opiekunów, jak nadmierna szczekliwość, niszczycielstwo, ciągłe domaganie się uwagi. Nie wynika to ze złośliwości psa ani z wrodzonego ADHD, jak twierdzą niektórzy. Przyczyną jest nadmiar energii, z którą pies nie ma co zrobić!
Może się też zdarzyć, że pies, który chodzi na krótkie, nudne spacery jest trzymany tzw. silną ręką, karany za wszelkie przewinienia. Taki pies boi się domagać uwagi człowieka. Będzie niszczył mieszkanie, kiedy zostanie sam, albo… wpadnie w depresję. Będzie cichy, spokojny, bardzo grzeczny, ale… nieszczęśliwy. Tego niestety ludzie zwykle nie widzą i cieszą się, że mają tak dobrze ułożonego psa. Uczą też innych jak uzyskać taki efekt (najczęściej powołując się na teorię dominacji: kiedyś mój pies bez przerwy domagał się żeby się z nim bawić, ale kilka razy pokazałem mu kto tu rządzi, przewracając go na plecy i teraz już wie, że to ja jestem Alfa). Takim ludziom nie da się wytłumaczyć, że mają nieszczęśliwego psa, któremu nie chce się żyć. Nie dociera do nich, że zastraszyli swojego podopiecznego L


Jest też pewna grupa opiekunów, która bardzo się stara, żeby ich pies się wybiegał. Rzucają mu więc piłki/ patyki. Ich psy uzależniają się od tej zabawy i – jak mówią ich opiekunowie – uwielbiają tą zabawę i nigdy nie mają jej dosyć. Cóż… alkoholik w ciągu też nie odmówi kolejnego kieliszka… Niestety aportowanie na każdym spacerze ma wady, o których już pisałam (http://pieskumpel.blogspot.com/2013/10/znane-i-lubiane-rozrywki-ale-czy.html) Taki pies, nawet po intensywnym spacerze, będzie ciągle silnie pobudzony. Nie jest to dobre dla jego zdrowia: jego sen jest płytki i czujny, nie następuje pełna regeneracja, co osłabia organizm zwierzęcia.

_________________________________________________________________
www.szkolabaron.pl

niedziela, 19 stycznia 2014

Pies, który bardzo chce się bawić z innymi psami


Może najpierw zacytuję:
„Mam taki problem z Azorkiem: szczeka, ale jest to wyraz frustracji, że nie pozwalam mu podejść do psa. Nie każdy jest łagodny i nie chciałabym też, żeby do każdego podchodził, bo nie każdy właściciel sobie tego życzy. Jeśli pies jest w miarę daleko i widzę, że mu się przygląda, odwołuję go i chwalę. Ale nie zawsze zdążę zauważyć innego psa i znienacka wyrasta koło nas, to kompletnie nie wiem co robić. W przypadku obszczekiwania ludzi sprawdziło się barowanie, ale psy są dla Azora atrakcyjniejsze niż jedzenie (zwłaszcza duże psy), Masz dla nas jakieś rady? Pies mojej koleżanki np na widok każdego psa kładzie się na płasko i czołgiem go nie przesuniesz ;) A może post "krok po kroku"? Myślę, że jest więcej osób, które chętnie poczytają na ten temat :) Pozdrawiamy”*

* imię psa zmieniłam

Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem co napisać. Wszystko zależy od konkretnego przypadku oraz oczekiwań przewodnika. Dlatego radziłabym konsultację indywidualną z behawiorystą lub zoopsychologiem.
Jeżeli Azor ma dużą potrzebę kontaktów społecznych, to należy mu tego dostarczyć.
Jakiś czas temu miałam w ofercie zajęcia pt. „zabawa z przywołaniem”. Spotkania polegały na tym, że psy (najpierw poznawały się, najczęściej po 2), a następnie mogły się bawić (na ogrodzonym terenie). Raz na jakiś czas, w odpowiednio wybranym momencie, były przywoływane, nagradzane i puszczane do dalszej zabawy. Wydaje mi się, że tego typu zajęcia byłyby najlepszym sposobem na rozwiązanie problemu z Azorkiem. Niestety byłam chyba jedyną osobą, która miała w ofercie takie zajęcia. Teraz ja również z nich zrezygnowałam. Z braku chętnych.
Na zajęcia miały wstęp wyłącznie psy, które znałam – nie chciałam żeby dochodziło do nieprzyjemnych sytuacji. Po kilku spotkaniach grupa się rozsypała – przede wszystkim dlatego, że problem z przywołaniem został rozwiązany J Dlatego uważam, że była to dobra metoda. Dodam, że w trakcie zajęć proponowałam różne metody wspomagające przywołanie. Dobierane były w zależności od psów, które pojawiały się na zajęciach. W tym, od sposobu ich zabawy.

Jeżeli pies bardzo potrzebuje kontaktów społecznych, to powinniśmy mu je zapewnić. Niestety nie jest to prostą sprawą, bo… potrzebujemy innych, chętnych do zabawy, psów.
Gdyby się takie znalazły, można postępować tak:
Oba psy idą na długiej, luźnej smyczy. Widzą się z daleka (w parku, z dala od ulic). Azorek ciągnie do psa i szczeka. Przewodnik przywołuje do siebie Azorka, a drugi pies oddala się. Kiedy Azor straci zainteresowanie psem i podejdzie – dostaje przepyszną nagrodę i jest odpięty ze smyczy. Zabawa/szkolenie/pieszczoty. Przypinamy smycz. Po umówionym czasie, drugi pies ponownie się pojawia.
Tutaj nie wiem jak postąpić, bo nie widziałam Azorka i nie wiem jak by się zachował.
Zakładam, że na widok psa, który jest daleko, nie szczeka. Zakładam też, że przewodnik wie mniej więcej, kiedy Azor zacznie szczekać. Kiedy Azor zaczyna się niepokoić i widać, że zaraz zacznie szczekać – przewodnik daje znak (np. podnosi rękę do góry). Wtedy drugi pies zatrzymuje się. Przywołanie Azorka (może to trochę potrwać, zanim podejdzie). Bardzo szybko podana nagroda, błyskawicznie odpięta smycz i przewodnik biegnie do drugiego psa (Azor oczywiście za nim). Wtedy zostaje odpięta smycz u drugiego psa. Psiaki się bawią.
Dobrze na towarzysza zabaw wybrać psa, który wraca na zawołanie (albo przynajmniej jest przedstawicielem rasy, która dość szybko się męczy i wtedy sam kończy zabawę). Wtedy przewodnik Azora przywołuje swojego psa.
Tutaj znowu nie wiem co doradzić, bo nie znam Azora…
Można np. odbiec wołając psa i schować się. Kiedy Azor przyjdzie – łapiemy za obrożę, bardzo chwalimy (ale krótko!), puszczamy obrożę i ponownie biegniemy do psa.
Dzięki tej metodzie Azor ma się nauczyć, że jeżeli zachowuje się spokojnie i podejdzie do przewodnika – w nagrodę będzie mógł się pobawić z psem. Jeżeli szczeka – drugi pies odchodzi i z zabawy nic nie będzie. Drugi element, to odwołanie od zabawy: powrót do przewodnika nie oznacza, że spotkanie z psem jest zakończone. Jest to bonus – nagroda, po której można wrócić do zabawy.
Nie wiem, czy to, co napisałam, jest dla przewodniczki Azorka możliwe do wykonania.
Nie znam też Azorka, więc wcale też nie jestem pewna, że ta metoda okaże się skuteczna w tym konkretnym przypadku.
Naprawdę, bardzo trudno jest pomóc, nie widząc psa. Możliwości pracy jest naprawdę bardzo dużo i na odległość nie da się wybrać tej właściwej.
Dlatego potrzebne jest indywidualne spotkanie z behawiorystą lub zoopsychologiem, który pomoże w dobraniu metody do tego konkretnego psa.

Dodam jeszcze, że po Kumplu bardzo wyraźnie widzę taką zasadę:
jeżeli pozwalam mu podchodzić do spotkanych psów - nie mam większych problemów z przywołaniem lub zatrzymaniem go zanim podejdzie do kolejnego psa.
Jeżeli mamy pecha i spotykamy same małe pieski z panikującymi przewodnikami, po jakimś czasie przywołanie jest znacznie trudniejsze - chęć podejścia do psa jest zbyt silna.
Ostatnio coraz mniej się przejmuję ludzkimi lękami i jeżeli widzę, że drugi pies też ma ochotę na kontakt, zapinam smycz (ale bardzo pilnuję żeby cały czas była luźna) i podchodzę do drugiego psa, uspokajając jego opiekuna. Oczywiście, jeżeli ten wpada w histerię - odchodzę, ale zwykle dostaję (często milczące) pozwolenie na podejście. Dzięki temu Kumpel wie, że przypięcie smyczy zwykle oznacza możliwość podejścia do psa - to też może się okazać dobrym sposobem dla Azorka.
Dzisiaj spotkaliśmy panią, która bardzo się Kumpla przestraszyła. Przypięłam smycz i podeszłam, mówiąc, że Kumpel jest łagodny i tak dalej. Po chwili psiaki się obwąchały, a następnie bawiły się bez smyczy :)
Ludzie boją się kontaktów psio-psich, ale często udaje się ich przekonać, że nic złego się nie stanie i wtedy psy mogą się spokojnie pobawić, albo chociaż przywitać.
Zawsze trzeba pamiętać, że spotkany pies może bać się spotkania z naszym, może być chory. Dlatego trzeba bardzo uważnie przyglądać się spotkanemu psu i nie podchodzić do każdego na siłę i za wszelką cenę!



www.szkolabaron.pl 

piątek, 17 stycznia 2014

ludzie są dziwni

Wiem, że obiecałam napisać, o różnych sprawach, ale wczoraj wydarzyło się coś, co zwaliło mnie z nóg…
Prosto ze spaceru z Kumplem pojechałam odebrać dzieci z przedszkola. Okazało się, że nie wróciły jeszcze z wycieczki. Nie wiedziałam czy będę czekać 5 czy 35 minut, więc nie chciałam żeby Kumpel czekał w samochodzie. Wysiedliśmy i weszliśmy na teren przedszkolnego ogródka. Od Pań pracujących w przedszkolu mam pozwolenie na wchodzenie z psem (kilka razy prowadziłam też zajęcia z dziećmi i zaprzyjaźnionym psem). Najpierw puściłam Kumpla ze smyczy żeby sprawdził teren, ale później przypięłam smycz, bo wiedziałam, że lada moment zaczną się zjeżdżać inni rodzice, a nie każdy lubi być witany przez psa.
W pewnym momencie zobaczyłam starszego pana idącego ulicą, który podniósł patyk i zaczął wyrzucać z trawnika na chodnik psie kupy. Zatkało mnie. Po co ludzie robią coś takiego??? Żeby była większa szansa, że jakiś przedszkolak w nie wdepnie? Żeby móc później narzekać, że ludzie nie sprzątają po swoich psach?
Pan wszedł do przedszkolnego ogródka (zeszłam mu z Kumplem z drogi żeby miał jak wygodnie przejść) i zwrócił się do mnie: „Wy to z tymi psami już przesadzacie”.
Zapytałam co ma na myśli, a od odpowiedział, że wszystko jest obsrane.
„Wie pan, ja akurat sprzątam”
„Tak??? Nigdy jeszcze nie widziałem”
„A widział pan kiedyś żebym JA nie sprzątnęła?”
„To jest teren prywatny, dzieci się pozarażają od tych zarazków”.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo wszedł do przedszkola (minął się z jednym dzieckiem w wejściu i nie przytrzymał drzwi, które wpadły w chłopca. Na szczęście się nie przewrócił).
Wkurza mnie, jak ktoś mi mówi takie rzeczy. Rozumiem, gdyby ktoś zwrócił mi uwagę, że właśnie nie sprzątnęłam po swoim psie, ale takie hasła rzucane pod moim adresem tak po prostu, jako narzekanie na wszystkich psiarzy, denerwuje mnie.
Właściwie, to na jego zaczepkę może trzeba było odpowiedzieć: „Wy, faceci, to już przesadzacie” (gwałty, bójki, pijani kierowcy, napady – to przecież przede wszystkim faceci za to odpowiadają).
Was też denerwują takie uogólnienia i pretensje kierowane pod Waszym adresem?
Niby wiem, że nie ma sensu wdawać się w głupie dyskusje, ale jednak mam cichą nadzieję, że może do kogoś dotrze, że nie można czepiać się wszystkich. Niektórzy sprzątają po psach, inni nie. Tak samo jak jedni prowadzą po pijaku, a inni nie. Niektórzy faceci mają na koncie gwałt/pobicie/rozbój, a inni nie.
To, że gwałcą tylko mężczyźni, nie oznacza jeszcze, że wszyscy mężczyźni gwałcą.
W związku z tym, nie w porządku byłoby gdybym do każdego faceta startowała z pretensjami, że kogoś zgwałcił. To dlaczego jest w porządku zgłaszanie pretensji do każdego opiekuna psa, że nie sprząta po swoim zwierzaku???
Rozmowa z panem była dziwna, ale najbardziej zszokowało mnie wygarnianie kup na chodnik...
Dodam, że dziś w parku znowu widziałam 2 chusteczki, które użyte były w charakterze papieru toaletowego… Bynajmniej nie przez psy…


www.szkolabaron.pl 

środa, 15 stycznia 2014

Ludzka bezmyślność – raz jeszcze o wyuczonej agresji

Dzisiaj na spacerze spotkaliśmy panią z yorkiem na smyczy. Przytrzymałam Kumpla, bo takie maluchy zwykle się go boją. Yorczek spokojnie szedł w naszym kierunku. Powiedziałam więc, że do mojego psa można śmiało podchodzić, bo to wcielona łagodność. Pani chyba dopiero w tej chwili nas zauważyła, szarpnięciem przyciągnęła do siebie yorka. Żal było patrzeć jak psina za wszelką cenę stara się utrzymać równowagę. Pani histerycznym tonem oznajmiła: „ale to moja jest awanturnica”. Jak tylko yorczek został dociągnięty do jej nóg – zaczął przeraźliwie szczekać.
Ręce opadają…
Pani sama ładuje swojego psa w problemy i jeszcze na niego zwala całą winę. Jak taki pies ma być normalny?

Na drugim spacerze naprzeciwko nas szedł pan z młodym owczarkiem niemieckim na smyczy. Kiedy nas zobaczył, ściągnął smycz, zatrzymał się i stał tak z psem na krótkiej smyczy. Kumpel chciał podejść się przywitać, ale ja już wiedziałam, co będzie, więc dobiegłam do niego i przytrzymałam. Kiedy mijaliśmy ich (Kumpel grzecznie szedł machając ogonem i wyciągając uśmiechnięty pysk do drugiego psa), tamten – oczywiście – zaczął szczekać, na co pan – oczywiście – zaczął szarpać smyczą i krzyczeć, że pies ma się uspokoić.
Na moim osiedlu mieszka miła sunia w typie owczarka niemieckiego. Ze 2 lata temu widziałam w jaki sposób opiekunowie starają się ją odzwyczaić szczekania na mijanych ludzi: skracanie smyczy, szarpanie, krzyk. Psina była przerażona i kompletnie zdezorientowana. Przy którymś z kolei spotkaniu kiedy akurat szłam bez dzieci, zatrzymałam się, powiedziałam, że zawodowo zajmuję się psami i czy mogę zająć pani chwilę. Wyjaśniłam co i jak: że nie tędy droga i co ma robić żeby było lepiej. Pani wysłuchała mnie z dużym zainteresowaniem, podziękowała i poszła. Niestety nie zastosowała moich rad. Mają przemiłą sukę. Szczeka bardzo rzadko, ale na widok przechodniów spina się i widać przerażenie w całej jej postawie.
Żal mi tych psów. Mają naprawdę ciężkie życie ze swoimi opiekunami. I to my mówimy o sobie, że tacy inteligentni jesteśmy, tylko psy mamy głupie…

Gdybyśmy włożyli połowę tego wysiłku co psy w zrozumienie drugiej strony, nie mielibyśmy żadnych problemów z naszymi podopiecznymi.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Co lepsze dla psa: dom z ogrodem, czy mieszkanie w bloku?

Co jest
lepsze dla psa: dom z ogrodem, czy mieszkanie w bloku?
„Jasne, że dom z ogrodem”, odpowie prawie każdy.
A ja jak zwykle w kontrze. Możliwe, że mam spaczone podejście, ze względu na zawód, jaki wykonuję, ale muszę powiedzieć, że z moich obserwacji wynika, że lepiej jest psom mieszkającym w blokach.
Choć, oczywiście, szczęście psa zależy przede wszystkim od opiekuna, a miejsce zamieszkania ma drugorzędne znaczenie.
Dom z ogrodem niesie ze sobą kilka zagrożeń:
Kiedy jest brzydka pogoda, nie chce nam się wychodzić na spacer i moknąć. Otwarcie drzwi do ogrodu jest takie proste… Kiedy już raz sobie odpuścimy spacer, pokusa jest silna za każdym razem, kiedy pada. Na następny ogień idą poranne spacery. Wiadomo, każdy się spieszy: do szkoły, do pracy. Jeśli mamy ogródek, możemy pospać trochę dłużej, obiecując sobie, że weźmiemy psa na długi spacer po powrocie do domu. Tyle, że… wracamy tacy okropnie zmęczeni. Poza tym, trzeba jeszcze posprzątać, zrobić obiad. Na spacer pójdziemy później. Eeee, już ciemno, zimno, nie chce mi się wstać od telewizora. Nic mu się nie stanie jak jeden dzień nie pójdzie na spacer. Myślę, że tak to się zaczyna. Znam naprawdę niewiele osób mieszkających w domkach, które regularnie chodziłyby na spacery z psem, bez względu na pogodę.
Większość psów mieszkających w domach z ogrodem, wychodzi na spacery sporadycznie. Wtedy zwykle sprawiają problemy (biegają jak szalone, jest problem z przywołaniem ich – doskonale wiedzą, że taka gratka jak wyjście poza własny teren zdarza się rzadko, więc chcą to wykorzystać). Efekt? Opiekunowie jeszcze rzadziej je wyprowadzają, bo boją się, że pies do nich nie wróci/ bo pies ciągnie na smyczy, co wcale nie jest przyjemne.
Mieszkanie w bloku wymusza spacery. Poranne zwykle są krótkie, to prawda, ale kiedy po pracy wychodzimy z psem, to czasem zmęczenie i nawał obowiązków przegrywa z uśmiechniętą mordą i przyjemnością czerpaną ze wspólnej przechadzki, która trwa znacznie dłużej niż było to planowane J
Poza tym, mamy świadomość, że pies po całym dniu w mieszkaniu jest wynudzony. Czujemy się w obowiązku dostarczyć mu rozrywki.
Posiadacze ogrodów często uważają, że skoro teren jest duży, to pies sam się wybiega. Niestety, nic z tych rzeczy. Psy żyją w świecie zapachów, a w ogrodzie zapachy są ciągle takie same. Psy potrzebują nowych bodźców (tak samo jak my), spotkań z innymi osobnikami (tak samo jak my).
Pies, który nie wychodzi poza teren ogrodu, jest więźniem skazanym na areszt domowy. Czy człowiek żyjący w domku z ogrodem (bez spotkań ze znajomymi, bez prasy, Internetu, telewizji i z ciągle tymi samymi 10 książkami) byłby szczęśliwy? Jasne, że lepiej być więźniem w domu z ogrodem, niż w małym mieszkanku, ale więzienie, to więzienie, bez względu na to jakie jest duże.

Dlatego uważam (oczywiście generalizując), że lepiej jest psom blokowym: mają do dyspozycji mniejszy metraż, ale za to wychodzą na spacery. Codziennie.

niedziela, 12 stycznia 2014

Pies to zwierzę, po którym nigdy nie wiadomo czego się spodziewać.

Pies to zwierzę, po którym nigdy nie wiadomo czego się spodziewać – wiele osób powtarza to jak mantrę.
Jak zwykle – mam odmienne zdanie…
Czepiamy się psów, ale może warto najpierw zacząć od siebie? (czytaj: od własnego gatunku).
Dam kilka przykładów z mojego najbliższego otoczenia:
Pan X, lat 40 został pobity do nieprzytomności w centrum miasta (koło południa, więc ulice były pełne). Wiecie dlaczego? Chłopak około 13-14 lat poprosił o pieniądze na wino. Pan X odpowiedział, że chłopak jest chyba trochę za młody na picie alkoholu. Wtedy z bramy wyszło 4 starszych kolegów…
Pan Y (wtedy lat 17), stał sobie na przystanku autobusowym. Nagle pojawiła się gromada kiboli idących na mecz. Pan Y dostał pałą po głowie.
Pan Z był na rewii na lodzie z bratanicą. Po imprezie odwiózł dziewczynkę do domu i wracał do domu tramwajem. W pewnej chwili podeszło do niego kilku facetów i poprosiło o portfel. Pan Z wyjął portfel i kiedy go podawał, dostał kastetem w nos. Złamanie. Nikt w tramwaju nie zareagował…
Czy któryś z opisanych tu Panów prowokował? Zrobił coś nie tak? Moim zdaniem nie…
Bardziej błahe przykłady z życia każdego chyba człowieka: lubimy kogoś i ufamy mu. Nagle dowiadujemy się, że nas obgaduje za plecami. Inny nas oszuka, nie odda pożyczonych pieniędzy. Może jeszcze umowy z małym druczkiem na dole… Powiecie, że tutaj nie ma uszkodzenia ciała. A jak pies podejdzie i kogoś powącha, to jest?
Wspomnieć należy jeszcze żony i dzieci maltretowane przez męża/ojca. Pedofilia? Najczęściej dokonywana przez ojca, wujka, dziadka, przyjaciela rodziny. Gwałty?
Też raczej nie są sprowokowane przez ofiary. Rabunki i pobicia? To samo. Nikt ich przecież nie zapowiada. Moim zdaniem, to po ludziach nie wiadomo czego się spodziewać!
Absolutnie nie wierzę w psią agresję „bez powodu”. Powodem może być choroba typu guz mózgu lub okaleczenie psychiczne psa wynikające z braku socjalizacji i/lub złego traktowania. Ewentualnie prowokacja: gdyby ktoś mnie zaatakował, Kumpel pewnie by mnie bronił, ale prawdę mówiąc, nie miałabym mu tego za złe! Mogę sobie jeszcze wyobrazić sytuację, że pies atakuje włamywacza.
Czasem możemy przeczytać, że pies zagryzł dziecko „bez powodu”. Nie wierzę w to „bez powodu”. Albo dziecko mu dokuczało (być może nie tego dnia, ale wielokrotnie wcześniej, albo też inne dzieci mu dokuczały), albo był trzymany na łańcuchu (o tym już kiedyś pisałam). Pewnie można wymyślić też inne sytuacje, ale powód pogryzienia jest zawsze. Oczywiście można powiedzieć: „no właśnie! Przecież nie wiem jaką pies miał przeszłość, a więc nie wiem czego się mogę po nim spodziewać!” Otóż, wystarczy psa nie zaczepiać. Nie znasz psa – nie podchodź do niego! Nie pozwalaj dziecku głaskać nieznajomych psów, czy podchodzić do tych trzymanych na łańcuchu. To w 99% wystarczy. Gorzej z ludźmi. Nie wystarczy nie zaczepiać kieszonkowca czy gwałciciela…
Można powiedzieć, że jak już taki skrzywdzony przez los pies zaatakuje, to człowiek nie ma się jak obronić. A drobna kobieta przed zbirem ma się jak obronić? Wychowanie psa na dobrego, psiego obywatela, zwierzę łagodne i przyjazne nie jest trudne. Trzymanie ich na smyczach przyniesie efekt odwrotny do zamierzonego – przez takie traktowanie psy będą coraz bardziej, a nie coraz mniej agresywne.
Dodam jeszcze, że psy zdrowe psychicznie zwykle unikają agresji za wszelką cenę. Nawet w sytuacjach, kiedy można by było spodziewać się ataku z ich strony… Od wielu osób słyszałam, że ich pies radośnie przywitałby złodzieja…
Z mojej historii: kiedy miałam jakieś 14 lat, byłam z mamą, siostrą i naszą suką Karą (mieszaniec boksera) na wakacjach. Mieszkałyśmy w domku letniskowym. Któregoś wieczoru (my już byłyśmy w łóżkach), mama gdzieś na chwilę wyszła. Wtedy do naszego domku wtoczył się kompletnie pijany facet. Kara ruszyła w jego stronę warcząc i szczekając. Koleś był tak pijany, że chyba nawet tego nie zarejestrował…

Kara nic mu nie zrobiła. Byłam przerażona i muszę powiedzieć, że wtedy dużo bym dała żeby suka aktywniej nas broniła…

Dzisiaj na FB zobaczyłam takie ogłoszenie (przeczytajcie, proszę):
Zdjęcie użytkownika Pomóż zmienić Schronisko dla Zwierząt w Łodzi.

Zdjęcie użytkownika Pomóż zmienić Schronisko dla Zwierząt w Łodzi.

"Azy historia taka.... Aza (432) trafiła do schroniska 27 grudnia 2013 roku. Załączone zdjęcia zostaly zrobione podczas przyjęcia do schroniska. To ostatnie zdjęcia spokojnej, w miarę spokojnej, "wyluzowanej" Azy... Po przyjęciu do schroniska, po dokonaniu formalności w gabinecie, Aza trafiła do zimnego, betonowego boksu i zniknęła dla świata... Sunia stała się niewidoczną z zewnątrz, zwiniętą w kłębuszek kulką, niewychodzącą z budy, pełną strachu i przerażenia. Historia Azy jest taka jakich wiele : drzewo, drut, boks, inne psy, strach, głód..... Jednak w naszej kilkuletniej praktyce w wolontariacie - rzadko widzieliśmy psy, które reagują na takie pasmo nieszczęść takim wycofaniem jak Aza. Tą łagodna, przemiłą sunię w typie owczarka niemieckiego, trzy miesiące temu w jednym z łodzkich parków znaleźli mlodzi ludzie. Aza była przywiązana do drzewa drutem. Tak prawdopodobnie zakończył się spacer ufnej, niczego nie podejrzewającej suni, która wyszła ze swymi "opiekunami" z domu. Spacer bez powrotu.... Trudno sobie wyobrazić co czuje zwierzę, które wychodzi na spacer, potem przywiązywane jest do drzewa... Taki żart? Może zabawa w chowanego? Ale na pewno przekonanie, że wszystko dobrze się skończy, że będzie wspólny powrot do domu. Że "to" tylko na chwilę.... Ale z czasem okazuje się, że to nie żart, to nie zabawa. Pojawia się niepokój, strach, głód, potem ból, bo drut coraz bardziej uwiera.... I pytanie: dlaczego? za co? To było pierwsze porzucenie Azy. Jednak nie ostatnie. Znalazcy dali Azie nadzieję na zamieszkanie w ich domu. Jednak ta historia nie kończy się szczęśliwie. Na skutek przeżytej traumy, Aza pozostawiona sama w domu bardzo tęskniła i wyła. Nie mogła niestety pozostać u znalazców, którzy przyprowadzili ją do schroniska. Psinka jest delikatna i kontaktowa, akceptuje inne psy, dla ludzi jest przeurocza. Nie ukrywamy, że silna trauma podwójnego porzucenia w krótkim czasie odbiła się na jej delikatnej psychice, ale lęk separacyjny to naturalna reakcja, którą da się zwalczyć i wyeliminować. Ale nie w schronisku.... Tu, pośród zapachu i gwaru przerażenia, który unosi się w powietrzu, Aza nie ma szans zwalczyć swoje stany lękowe. Buda jest jej kryjówką. Ale w tej kryjówce nie sposób skryc się przed stresem, zimnem... Psy w takim stanie psychicznym jak Aza nie przeżywają w schroniskach długo. Oby jej się to nie przytrafiło... Aza - za młoda by umierać, za stara by zwrócić na siebie czyjąś uwagę i zasłużyć na kolejną szansę.... A moze jednak jest szansa? Czy ktoś dostrzeże niewidzialną Azę? W domu, u boku cierpliwych opiekunów, którzy zechcą poświecić jej trochę czasu, wyprowadzić ze stresu, wzmocnić poczucie bezpieczeństwa, pokazać, że ma swoje miejsce i swoich ludzi, którzy jej nie opuszczą i na których może pewnie i ufnie czekać - na pewno przezwycięży swój stres i stanie się wspaniałą, kochającą towarzyszką.... Wskazana byłaby też lecznicza obecność drugiego psa, który złagodzi skutki lęku separacyjnego. Sunia bardzo pilnie potrzebuje mądrego domu. Dla niej to "być albo nie być"..... ______________ Więcej informacji o suni chętnie udzielą: Kasia 503 652 679 i Ania 505 105 026"

Czy to naprawdę po psach nie wiadomo czego się spodziewać???
Nie wiem ile osób zawiodło się na swoich psach, ale z pewnością tysiące psów zawiodło się na ludziach, o czym dobitnie świadczą przepełnione schroniska...

_________________________________________________________________
www.szkolabaron.pl

sobota, 11 stycznia 2014

Choinka + Sylwester = (?)

Cóż… mówiłam, że choinkę wyrzuca się na 3 króli…
Jak wiecie, Kumpel od Sylwestra bał się wychodzić na dwór po ciemku (od czwartku wychodzi, chociaż niechętnie).
W czwartek nad ranem (koło 5.30.) obudziło mnie popiskiwanie Kumpla. Zerwałam się na nogi i pobiegłam do przedpokoju. Już miałam w ręce buty, kiedy coś mnie podkusiło żeby zapytać: „co byś chciał, piesku?” Ku mojemu zdziwieniu, Kumpel pokazał drzwi, ale nie wejściowe, tylko do dużego pokoju… Jako że byłam zaspana – otworzyłam i stałam osłupiała: Kumpel w radosnym tańcu biegał po pokoju, chwilkę tarzał się na dywanie, a później… obsikał choinkę.
Tak to jest, jak się psi kibelek do domu przynosi i z tych, czy innych przyczyn, pies nie wychodzi na wieczorny spacer…
Cóż było robić? Wróciłam do łóżka z przekonaniem, że w piątek znowu wstanę koło piątej, ale tym razem otworzę jedynie drzwi wejściowe i pójdziemy na dwór.
Tymczasem Kumpel zrobił mi niespodziankę i w czwartkowy wieczór poszedł ze mną na spacer J Nie uwierzycie co pomogło: smycz! Nie wiem, czy dodała mu odwagi, czy dobitnie pokazała, że ma iść ze mną, ale pomogła, a o to chodziło J
Dla rozwiania ewentualnych wątpliwości: nie musiałam ciągnąć Kumpla. Smycz była luźna. Schodziliśmy dosyć długo, bo mój przyjaciel miał spore obawy i co półpiętro potrzebował chwili żeby ponownie przemyśleć całą sprawę. Smycz zapięłam po to, żeby nie mógł mi z powrotem zwiać na drugie piętro (nie bardzo miałam ochotę na ganianie w górę i w dół), a tu proszę – taka miła niespodzianka J
Człowiek uczy się całe życie...


www.szkolabaron.pl

piątek, 10 stycznia 2014

psie kupy na trawnikach

Po wczorajszym wpisie pomyślałam, że zabrakło ilustracji do postu.
Na dzisiejszy spacer zabrałam aparat.
Psie kupy przeszkadzają wszystkim, strasznie dużo się ostatnio o nich mówi.
Z jednej strony, to oczywiste, że nie jest przyjemnie w takową wdepnąć, ale szczerze mówiąc, bardziej przeszkadza mi syf, jaki po sobie zostawiają ludzie.


Psia kupa ma kilka "przewag":
- jest ekologiczna, a to ostatnio w modzie ;)
- szybko się rozkłada, w przeciwieństwie do puszek, torebek foliowych czy butelek
- jest znacznie mniej widoczna, a więc nie godzi tak w ludzkie oko
- niektórzy mówią, że kupę trzeba sprzątać, bo śmierdzi. Na pewno, ale w nagrzanym letnim słońcem śmietniku będzie śmierdziała raczej bardziej, niż mniej...

Jakiś czas temu mój syn oglądał jakiś program przyrodniczy o tygrysach. Badacz tygrysów starał się wytropić te zwierzęta. Jednym ze znaków, że koty te są w okolicy, były ich odchody. Żeby sprawdzić jak dawno temu osobnik był w danym miejscu, przyrodnik sprawdzał odchody przy użyciu patyka.
Mój syn zapragnął wypróbować tę metodę. Chodziliśmy więc po parku i przez godzinę szukaliśmy odchodów żeby młody mógł poczuć się jak prawdziwy badacz przyrody. Przez godzinę udało nam się znaleźć "aż" 3 kupy. Nie jest chyba aż tak źle...

Zastanawiałam się dzisiaj jak to jest możliwe, że ludziom bardziej przeszkadzają psie kupy niż tony śmieci walające się na trawnikach, chodnikach, w parkach i lasach. Nie wiem, czy mam rację, ale przyszło mi do głowy, że przemawia przez nas nie ugodzony zmysł estetyczny (śmieci znacznie bardziej widać), ale zwykły egoizm (nie najlepiej dobrane słowo, ale nie przychodzi mi do głowy lepsze określenie).
Śmieci leżą, to trudno - nic mi do tego.
Kupa, to co innego, bo jak w nią wdepnę, to JA będę musiał(a) umyć buta, JA poczuję się niekomfortowo, MNIE będzie przez chwilę przeszkadzał nieprzyjemny zapach, na bucie zaniosę to świństwo do MOJEGO domu.
To chyba jest podstawowy problem. O walającą się puszkę czy butelkę się nie pobrudzę. Co mnie obchodzi, że jest brzydko, że Matka Natura ma problem żeby sobie z tym poradzić, że śmieci zanieczyszczają środowisko, wodę, glebę? W tej chwili, mnie osobiście, to nie dotyka, a więc nie ma o czym mówić. Kupa, to co innego - niesie ze sobą realne ryzyko...

___________________________________________________
www.szkolabaron.pl

czwartek, 9 stycznia 2014

Po co ludziom psy? Pies w mieszkaniu się męczy

Chciałam Wam jeszcze zacytować wypowiedź, którą przeczytałam na jednym z for internetowych:
„Ja nie do końca rozumiem dlaczego ludzie męczą zwierzęta trzymając je w mieszkaniach w blokach. Potrzebne są im pewnie do wypasu owiec lub do polowania na zające, może po coś jeszcze? Oprócz tych przypadków, to kto mi powie, że pies, który od tysięcy lat biegał po kilka czy kilkadziesiąt kilometrów dziennie, jest szczęśliwy na łańcuchu lub w kawalerce. Tu wyprowadzanie nawet na godzinę dziennie nic nie da. Pies nie znając innego życia, może nie będzie wył do księżyca, ale jakie to życie? Dziecko wychowane w więzieniu, też nie wie, że mogłoby być szczęśliwsze, ale mimo to odbieramy je rodzicom oprawcom, co zamykają swoje pociechy w komórkach. 
Za głupi jestem aby to ogarnąć i dlatego chyba tylko ja denerwuję się na zasrane trawniki, chodniki, windy i schody w blokach, zasrane całe miasta, skaczących na mnie "on nie gryzie", albo ujadających "cicho! co tak szczekasz na pana?".


Na forum weszłam przypadkiem i wcale nie zamierzam się na nie zapisywać ani z nikim polemizować. Pomyślałam jednak, że pan piszący te słowa nie jest jedyną osobą, która ma takie zdanie. Dlatego też pozwoliłam sobie tutaj zacytować jego wypowiedź i skomentować ją.
O tym, że pies mieszkający w bloku nie musi się męczyć – pisałam poprzednio.
„Potrzebne są im pewnie do wypasu owiec lub do polowania na zające, może po coś jeszcze?”
Oczywiście, że do czegoś jeszcze! W dzisiejszych czasach jest już bardzo niewiele hodowlanych linii pracujących. Dawniej wiele ras hodowano do pracy (zaganianie owiec, polowanie, stróżowanie itp.) Dzisiaj większość ras została przekształcona w „psy rodzinne”, o mniejszych mówi się, że „do towarzystwa”. Są to psy, które umilają nam życie – cieszą się, kiedy wracamy do domu, chętnie się z nami pobawią, pozwolą się pogłaskać. Posiadanie psa daje wymierne efekty zdrowotne: dzieci wychowane z psem rzadziej mają alergie, głaskanie psa obniża ciśnienie i obniża poziom stresu. Konieczność spacerów bez względu na pogodę poprawia kondycję, daje relaks (jeżeli oczywiści pracowaliśmy z psem i nie mamy z nim kłopotów). W trakcie spacerów dotleniamy się.
Pies w domu gdzie są dzieci, tworzy wspaniałe okoliczności wychowawcze. Mając psa, każdego dnia uczymy dziecka empatii, odpowiedzialności, wyczucia, delikatności, myślenia o innych (oczywiście, jeżeli sami właściwie się zachowujemy, bo uczymy przede wszystkim przykładem).
„Oprócz tych przypadków, to kto mi powie, że pies, który od tysięcy lat biegał po kilka czy kilkadziesiąt kilometrów dziennie, jest szczęśliwy na łańcuchu lub w kawalerce.”
Cóż… kiepski argument. Ludzie przez tysiące lat też prowadzili koczowniczy tryb życia i też wędrowali w poszukiwaniu pożywienia, chodzili na polowania itp. Tak się składa, że udomowienie psa przypada na moment, kiedy ludzie zaczęli prowadzić osiadły tryb życia, zajęli się rolnictwem, później hodowlą. Pies pracował z nimi. Razem zmienialiśmy się. Mamy wspólną, podobną historię. My też kiedyś, przez tysiące lat, ruszaliśmy się znacznie więcej niż teraz. Czy w takim razie cierpimy, mieszkając w kawalerce? Czy ktoś nas zmusza do gnicia przed telewizorem, grami komputerowymi czy szperania godzinami w Internecie? Nie. Wiemy jednak, że dla zdrowia potrzebujemy ruchu. Chodzimy więc na spacery (z psami), biegamy po parku, jeździmy rowerem, chodzimy na siłownię czy aerobik. Nasze życie przez tysiąc lat uległo zmianie, podobnie jak życie naszych towarzyszy – psów. Zmienialiśmy się razem. Dzisiaj prowadzimy nie tylko osiadły, ale wręcz siedzący tryb życia. Dla zdrowia fizycznego i psychicznego potrzebujemy ruchu. Tak samo jak nasze psy. Możemy razem żyć w kawalerce. Pod warunkiem, że się ruszamy.
„Tu wyprowadzanie nawet na godzinę dziennie nic nie da.”
W pełni się zgadzam! Godzinna przechadzka na smyczy to za mało! Pisałam o tym na początku.
„Za głupi jestem aby to ogarnąć i dlatego chyba tylko ja denerwuję się na zasrane trawniki, chodniki, windy i schody w blokach, zasrane całe miasta, skaczących na mnie "on nie gryzie", albo ujadających "cicho! co tak szczekasz na pana?".
Trudno się nie zgodzić…
Opiekunowie psów powinni sprzątać po swoich pupilach. Zwłaszcza w windach i na klatkach schodowych czy chodnikach.
Szkoda tylko, że ostatnimi czasy mówi się tylko o tych wstrętnych srających psach…
Jakoś nie słyszę głosów sprzeciwu pod adresem lumpów sikających po bramach i rozbijających butelki gdzie popadnie (osobiście sto razy wolę żeby moje dziecko przewróciło się na kupę niż na rozbite szkło!), na wrzaski po nocach, ludzi srających w parkach (psy rzadko wycierają sobie tyłek chusteczkami, więc dokładnie widać ilu ludzi po sobie nie sprząta, a uwierzcie, że jest tego sporo, zwłaszcza po imprezach np. z okazji dnia dziecka, które odbywają się w parkach), zaśmieconych lasach, w których ludzie robią sobie nielegalne wysypiska śmieci. Dodajmy, że wystarczą 2 deszcze i po kupie nie ma śladu, a puszki i kubeczki będą zalegać na ziemi przez setki lat…
Zgadzam się, że ludzie powinni panować nad swoimi psami i zainwestować czas w szkolenie.

Nota bene, szkolenie przydałoby się nie tylko psom, ale i wielu ludziom. Zwłaszcza z tzw. kultury osobistej i tolerancji…

środa, 8 stycznia 2014

pies w mieszkaniu się męczy (?)

Jest to mit, który jest bardzo często powtarzany. To, czy pies się męczy czy nie, nie zależy (albo w niewielkim tylko stopniu) od metrażu mieszkania. Oczywiście, że w ciasnej klitce będzie mu mniej wygodnie (tak samo jak nam, a przecież nikt nie uważa za niehumanitarne budowanie kawalerek).
Zamknięcie (w znaczeniu ciasnej przestrzeni i/lub pozbawienia wolności) jest karą. Zarówno dla psa, jak i dla człowieka. Dlatego tak jak ludzie, tak i psy potrzebują wyjścia z domu, spotkań ze znajomymi, ruchu i rozrywki.
Dlatego właśnie to przede wszystkim spacery (ich długość i jakość) oraz kontakty społeczne w największym stopniu decydują o jakości psiego życia.
Jeżeli pies ma zapewnioną odpowiednią porcję ruchu i zajęcia – w domu śpią (dorosły pies śpi 18 do 20 godzin na dobę). Jeżeli więc będziemy zabierać naszego podopiecznego na długie spacery, w czasie których będzie mógł biegać, wąchać i wchodzić w interakcje społeczne, to po powrocie do domu będzie leżał i odpoczywał.
Jak już wiecie, Kumpel chodzi bez smyczy. Rano i około 14tej wychodzimy na długie spacery (każdy trwa godzinę), później są jeszcze 2 krótsze – 20-30 minut. Daje to prawie 3 godziny. Rano, kiedy wstaję i zbieram się do wyjścia – Kumpel nie śpi, tylko chodzi za mną i czeka kiedy wreszcie wyjdziemy. Dodajmy jeszcze do tego czas na jedzenie i przytulanie/zabawę i wychodzą 4 godziny. Kumpel budzi się też (na jakieś 15-20 minut), kiedy ktoś do nas przychodzi. Czasem bawią się z nim moje dzieci. Przez resztę czasu śpi. Nie potrzebuje do tego wiele miejsca, prawda?
Teraz, kiedy co jakiś czas jeszcze słychać strzały – boi się wychodzić po zmroku. Odpadły nam więc 2 krótsze spacery. Wyraźnie to widać – w ciągu dnia jest bardziej aktywny, sam przynosi mi zabawki i zachęca do zabawy. Widać, że jego potrzeba ruchu i zajęcia nie jest w pełni zaspokojona na dworze. Przeniosła się więc do domu.
Jeżeli ktoś ma psa, który szaleje w domu, powinien przyjrzeć się jak wyglądają spacery psa, policzyć ile w ciągu doby pies jest aktywny, a ile przesypia. Jeżeli śpi za mało, to znaczy, że coś nie gra. Może to być niedostatek ruchu, zajęcia lub stres. Napiszę więcej na ten temat innym razem.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

smycz wyciągana

Ostatnio smycze wyciągane, zwane też automatycznymi, stały się bardzo popularne. Są wygodne, bo nie ciągną się po ziemi, a więc nie brudzą się. Poza tym są długie, więc pies może oddalić się od opiekuna, co daje wrażenie (człowiekowi) luzu. Niektórym się nawet wydaje, że na takiej smyczy pies może się nawet wybiegać.
Smycz wyciągana ma sporo zalet. Jest wygodna i praktyczna. Niestety tylko dla ludzi. Do tego, powiedziałabym, że jest to częściowo mylne wrażenie.
Nie lubię tych smyczy z kilku powodów:
- Nie lubię smyczy. Żadnej. Dlatego staram się z niej jak najmniej korzystać. O tym dlaczego, już pisałam.
- Kiedy pies chodzi na „tradycyjnej” smyczy, uczy się jej długości. Tymczasem smycz wyciąganą możemy w każdej chwili zablokować. Ma to kilka wad.
Jak już napisałam, pies nie ma możliwości nauczenia się na jaką odległość może odejść od człowieka. Tak więc, znacznie częściej może dochodzić do szarpnięcia smyczą. Jest to spory problem, zwłaszcza dla mikropsiaków, które na kilkumetrowej smyczy mogą się całkiem porządnie rozpędzić. Jeśli nagle zablokujemy smycz (albo zwyczajnie cała się rozwinie), pies jest zatrzymany nagłym, bardzo mocnym szarpnięciem za szyję (jeśli jest w obroży). Do czego może to prowadzić, już kiedyś pisałam, ale przypomnijmy: przestawienie kręgów szyjnych (co może zwiększyć ryzyko ślepoty w późniejszym wieku), uszkodzenie tchawicy i / lub tarczycy. U większych psów jest to samo ryzyko. Dodać do niego należy również ryzyko uszkodzenia ciała u opiekuna: nadwyrężony bark, przewrócenie się, które może się skończyć złamaniem np. ręki. Łatwiej jest utrzymać dużego psa na krótkiej smyczy, na której nie ma jak się rozpędzić, prawda? Dlatego właśnie smyczy automatyczne są używane przede wszystkim przez opiekunów małych piesków. Wtedy ryzykujemy tylko zdrowiem psa… a zyskujemy własną wygodę.
Smycz automatyczna bardzo utrudnia naukę chodzenia na tzw. luźnej smyczy. Dzieje się tak dlatego, że smycz automatyczna nigdy nie jest luźna. Zawsze jest naprężona. Pies to wyczuwa (im jest mniejszy, tym wyraźniej) i nie ma jak spowodować, żeby smycz była całkiem luźna. Trudniej jest mu więc odebrać sygnał, że ciągnie na smyczy. Jasne, nie może iść dalej, ale to wszystko. Przy normalnej, tradycyjnej smyczy jest łatwiej: smycz jest albo luźno, albo nie. Kiedy się napręża, następuje akcja ze strony człowieka (różnie ludzie pracują: zatrzymują się, przywołują psa, albo skręcają). Tak więc napięcie smyczy jest sygnałem, że człowiek np. się zatrzyma i pies nie może iść dalej tam, gdzie by chciał. Dzięki temu jest szansa, że po jakimś czasie nauczy się, że nie warto napinać smyczy (a więc zbytnio oddalać się od człowieka), bo wtedy będzie musiał się zatrzymać. Smycz automatyczna jest stale napięta, więc takiego sygnału nie ma. Jest tylko zatrzymanie, bez zapowiedzi. Dodatkowo smycz nie ma jednej, stałej długości. Jak więc pies ma się nauczyć jak daleko może odchodzić? Trudno jest grać, kiedy zasady są ciągle zmieniane…
Napisałam, że wygoda człowieka korzystającego z automatycznej smyczy jest pozorna. Dlaczego?
Wyciągana smycz rozleniwia:
- daje wrażenie, że pies się wybiega. Nic bardziej mylnego! Na smyczy pies się nie wybiega (no, chyba że mówimy o psach, które potrzebują go w małej dawce, ze względu na budowę ciała, ale i dla nich spacer na smyczy nie jest dobrym rozwiązaniem, bo nie mają zaspokojonej potrzeby swobodnej eksploracji, a więc wąchania – są poganiane, nie mogą pójść tam, gdzie by chciały itp.) Niezaspokojone potrzeby rodzą frustrację, a stąd tylko krok do problemów. Z zachowaniem lub zdrowiem psa. Moim zdaniem, skoro już i tak idziemy na spacer, to lepiej ten czas dobrze, efektywnie wykorzystać, bo jeśli tego nie zrobimy, to pies: po powrocie do domu zamiast spać, będzie nas zaczepiał, domagał się zabawy itp.
- kiedy mamy rozciąganą smycz - tracimy motywację do pracy z psem. Mamy więc psa, który nas raczej nie słucha, co może być częściej lub rzadziej denerwujące. Pisałam też o zagrożeniach, jakie wyniknąć mogą, kiedy taki pies z jakiś przyczyn znajdzie się bez smyczy.
________________________________________________________________________
www.szkolabaron.pl

sobota, 4 stycznia 2014

cieczka

Dzisiaj na spacerze podbiegła do nas labradorka, a za nią Pani, która wołała, że suka ma cieczkę. Kumpel, mimo że kastrowany, był nią bardzo zainteresowany.
A później dziwimy się, że tyle niechcianych szczeniaków…
Gdyby Kumpel nie był kastrowany, żadna z nas nic by nie zdążyła zrobić, bo suka była na tym etapie, że sama szukała samca.
To naprawdę jest moment – jeżeli suka chce i znajdzie niekastrowanego psa, mamy małe szanse żeby zareagować, jeżeli jedno i drugie jest bez smyczy.
Bicie psa, który kryje sukę i próby zdjęcia go z niej na nic się nie zdadzą. W chwili kiedy krycie się rozpoczyna, narządy rodne suki puchną i można powiedzieć, że zakleszczają psa. Dlatego, jeżeli już do krycia dojdzie, to jedyne co możemy zrobić, to czekać aż będzie po wszystkim.
Później opiekun suki może już zacząć szukać chętnych na szczeniaki lub zdecydować się na sterylizację aborcyjną lub podanie środków, które przerwą ciążę.
Jeśli ktoś jest zainteresowany tematem, może poczytać tutaj:
Cóż, ludzka niefrasobliwość bywa naprawdę zadziwiająca…

www.szkolabaron.pl

czwartek, 2 stycznia 2014

sikanie na komendę

Niestety wczoraj po zmroku, Kumpel znowu odmówił wyjścia z klatki schodowej. Z domu wyszedł chętnie, na schodach się zatrzymywał, na dwór wyjść nie chciał L
Wyciąganie go siłą pewnie by było możliwe, ale nic by nie dało, bo siku i tak by nie zrobił…
Tak więc od dzisiaj zaczęłam z Nim ćwiczyć nową umiejętność: sikanie na komendę. Mam nadzieję, że dzięki niej, uda nam się w przyszłym roku w okolicach Sylwestra wyjść chociaż na 30 sekund, tylko na szybkie siku.
Nauka jest bardzo prosta: ile razy widzę, że Kumpel robi siku, wydaję komendę. Za jakiś czas (jakieś 2-3 tygodnie), będziemy wychodzić z klatki schodowej na smyczy. Szybkim krokiem przejdziemy się kawałek, a później (w miejscu, które Kumpel sam często wybiera na toaletę) zatrzymam się i wydam komendę. Jeśli się załatwi – pochwalę i spuszczę go ze smyczy. Powtórzymy to kilka razy, a później będziemy ćwiczyć komendę coraz bliżej domu.
Jeżeli pomysł się Wam podoba i będziecie chcieli wprowadzić taką komendę, pamiętajcie o jednej rzeczy: trzeba bardzo starannie wybrać słowo, które będzie stanowiło polecenie zrobienia siku przez psa.
Jeżeli wybierzecie np. „zrób siusiu”, to mogą się zdarzyć mało zabawne sytuacje. Np. kiedy przyjdzie do Was znajomy z małym dzieckiem, który będzie chciał nakłonić syna/córkę do skorzystania z toalety… Pies, słysząc znajomą komendę, może ją wykonać…
Ja wybrałam „fais ton pipi” (czyli „zrób siusiu”, tyle, że po francusku). Komendę na pewno zapamiętam, jest krótka i łatwa do wymówienia (fe tą pipi), nie jest podobna do polskiego zdania i wydaje mi się mało prawdopodobne, żeby ktoś wymówił ją przy moim psie J


www.szkolabaron.pl

środa, 1 stycznia 2014

Sylwester Kumpla

Poranny spacer przebiegał bez większych problemów. Na niektóre strzały Kumpel nie reagował zupełnie, przy innych zatrzymywał się i nadstawiał uszu.
Na drugi spacer wyszliśmy o 15tej. Na początku było w miarę dobrze, ale kiedy po 15 minutach rąbnęło naprawdę głośno – Kumpel wyraźnie chciał wracać. Pewnie dałoby radę jeszcze trochę przeciągnąć spacer, ale nie miałoby to najmniejszego sensu, więc wróciliśmy do domu.
Kiedy zbliżaliśmy się do bloku, rozległy się wystrzały. Tuż obok naszego bloku ktoś wystrzeliwał fajerwerki. Kumpel wpadł w popłoch. Ciągnął na smyczy jak głupi. Tylko dzięki temu, że nie było lodu, nie przewrócił mnie. Odstawiłam psa do domu i poszłam porozmawiać z panem puszczającym fajerwerki. Spóźniłam się, bo kiedy podeszłam, dowiedziałam się, że właśnie skończył. Chciał tylko pokazać córce... Dodajmy, że dziewczynka wyglądała raczej na przestraszoną niż zachwyconą… Dorośli są cudowni: jeśli coś sobie postanowią, to to zrobią. Mają gdzieś czy komuś przeszkadzają, czy dziecku robią przyjemność, czy je straszą. Tatuś doszedł do wniosku, że puszczanie fajerwerków jest super, więc tak właśnie jest. Koniec i kropka.
O kolejnym spacerze nie było nawet mowy. Tak więc mój psiak zrobi kolejne siku po 17 godzinach…
Mniej więcej do 23.40 było w porządku, ale kiedy zaczęła się największa kanonada, Kumpel był przerażony. Zaczął się kręcić po domu. Naszprycowałam go Rescue Remedy (od południa dostawał co kilka godzin po 15 kropli) i ziołowymi tabletkami, pozamykałam wszystkie drzwi, zamknęłam się z nim w łazience, żeby zatkać dziury wentylacyjne położyłam kołdrę, głaskałam go i… przez półtorej godziny śpiewałam mu kołysanki (żeby mieć pewność spokojnego tonu i kojącej melodii). Przez pierwsze pół godziny trząsł się jak galareta. Dosłownie, nie w przenośni. Później „tylko” dyszał. Kiedy zaczęło się uspokajać – poszłam na wersalkę, rozłożyłam ją i zaprosiłam Kumpla do siebie. Za każdym razem kiedy walnęło, wstawał, łaził po domu i wracał do mnie. Po jakimś czasie poszedł do łóżka, w którym spał mój mąż, położył się na nim i tam spędził resztę nocy.
Szkoda, że wszystkich strzelających nie można pozbawić możliwości wysikania się przez 17 godzin! Przecież Kumpel nie jest jedynym psem, który bał się wyjść z domu.
Osobiście, nie rozumiem na czym polega frajda z puszczania fajerwerków. Nigdy za nimi nie przepadałam, zawsze trochę się ich bałam.
Zdaję sobie sprawę, że ludzie są różni i mają różne upodobania i rozrywki. Nie uważam, że należałoby zakazać puszczania fajerwerków, ale sporo bym dała, żeby ludzie, którzy koniecznie muszą strzelać, robili to tylko w Sylwestra, a nie od 28 grudnia do 3 stycznia! Czy nie można się ograniczyć do strzelania o północy? Wtedy każdy, kto ma na to ochotę, mógłby sobie postrzelać, a zwierzaki mogłyby normalnie funkcjonować!
Zachęcam wszystkich do mówienia o tym, co się dzieje z psami, które boją się wystrzałów.
Mam cichą nadzieję, że kiedyś uda się osiągnąć kompromis, polegający na strzelaniu tylko na powitanie Nowego Roku.

Dzisiaj na porannym spacerze na szczęście nie było tragedii. Chodziliśmy prawie godzinę. Strzały były, ale nie robiły na Kumplu większego wrażenia. Raz tylko, kiedy huk był naprawdę głośny, przyszedł do mnie i przez kilka minut szedł przytulony do nóg. Później znowu odszedł i wąchał w najlepsze.
Mam nadzieję, że kolejne spacery też będą w miarę spokojne i że wieczorem pójdzie na spacer. Wyraźnie znacznie bardziej się boi po zmroku…

Życzę Wam wszystkiego najlepszego w 2014!

_______________________________________________________________________ www.szkolabaron.pl