sobota, 30 listopada 2013

ucieczki / zaginięcia Kumpla

Ostatnimi czasy, Kumpel dostarcza mi sporo wrażeń.
Sobota była dla Kumpla ciężka, bo sporo czasu był sam, a spacery krótsze niż zwykle – mieliśmy strasznie napięty grafik…
W niedzielę rano byliśmy na spacerze w lesie i kiedy już wracaliśmy, nie mogliśmy się go dowołać. Kiedy gdzieś razem idziemy, nie wymagamy od Niego żeby cały czas był na widoku. Spacer, to Jego czas, więc biega po krzakach, wącha itp. Staliśmy tak, wołając, dobre 10 minut. Później mój mąż poszedł Go szukać, a ja czekałam z dziećmi przy samochodzie. Po kolejnych 15 minutach, mąż go znalazł. W miejscu, gdzie mnie by nawet do głowy nie przyszło, żeby tam szukać… Mąż postanowił przejść naszą zwyczajową trasę. Tego dnia znacznie ją skróciliśmy, a Kumpel znalazł się w miejscu, gdzie w ogóle tego dnia nie byliśmy. Faktem jest, że gdybyśmy szli tak jak zawsze – dotarlibyśmy tam. Tyle, że do głowy mi nie przyszło żeby kontynuować spacer bez psa. Tym bardziej, że przecież już wracaliśmy…
We wtorek wieczorem mój syn miał gorączkę, więc od środy chłopcy nie chodzili do przedszkola. W związku z tym, spacery nie trwały po 60, tylko po 40 minut – bałam się na dłużej chłopców zostawić samych w domu.
Wczoraj, w trakcie popołudniowego spaceru, kiedy już wracaliśmy do domu, widziałam, że Kumpel idzie z nosem przy ziemi. Wyraźnie po jakimś śladzie. Nie zwróciłam na to szczególnej uwagi, bo robi tak na każdym spacerze. Niestety, kiedy po 2 minutach zawołałam – nie przyszedł. Stałam tak i wołałam 15 minut. Szczerze mówiąc, czułam się jeszcze gorzej niż w niedzielę. Byłam w mieście. Żeby dojść do domu, trzeba przejść przez ruchliwą ulicę. W domu, od godziny dzieci same w domu. Powinnam już wracać. Powinnam też odnaleźć Kumpla, a raczej poczekać, aż On znajdzie mnie. Tylko gdzie On jest? A może wrócił do domu? Drogę przecież zna… No tak, ale tutaj widział mnie po raz ostatni, więc tutaj powinien mnie szukać. Jeśli zostanę, to nie wiem jak długo jeszcze będę czekać (a dzieci w domu same…). Jeśli pójdę w kierunku domu (sprawdzić czy jakiś samochód go nie potrącił), to zostawię świeży ślad przy ulicy, czym zwiększę ryzyko, że wpadnie pod samochód (jeśli do domu nie poszedł) itd. Jedna, wielka gonitwa myśli. Po tych niekończących się 15 minutach, przyszedł. Od strony domu. Kiedy mnie zobaczył – położył się. Nie miał chyba już siły do mnie podejść. Byliśmy na polnej drodze. Nie wstał nawet kiedy samochód przejeżdżał kilka centymetrów od Niego.
Wracając do domu, robił sobie odpoczynki – kładł się w każdej kałuży, jaką mijaliśmy.
Na wieczornym spacerze też pobiegł po śladzie kota i wrócił po 10 minutach…

Dobrze, że dzieci mam już zdrowe, więc niebawem wszystko powinno wrócić do normy.

czwartek, 28 listopada 2013

dobra hodowla to podstawa

Pierwsze tygodnie życia są najważniejszym momentem psiego życia – kształtują szczeniaka.
Jeżeli hodowca właściwie przeprowadzi socjalizację, a osoba kupująca psa dokończy dzieła i odpowiednio zadba o szczeniaka – młody wyrośnie na pewnego siebie, stabilnego emocjonalnie psa. Będzie on odporny psychicznie, co oznacza, że późniejsze, nawet trudne przeżycia, nie wpłyną na niego negatywnie (lub wpłyną w niewielkim stopniu lub na krótki okres czasu).
Jeśli natomiast szczenię będzie żyło w klatce ustawionej w stodole przez pierwsze 4 miesiące życia, to praktycznie nie ma szans na to, żeby było w stanie czuć się bezpiecznie w mieście.
Im młodszy pies, tym większy wpływ będą miały na niego wszystkie zdarzenia.
Załóżmy, że Azor jest psem, który wyrósł w świetnej hodowli. Później trafił do odpowiedzialnego opiekuna, który właściwie zadbał o socjalizację. Pech chce, że Azor zostaje potrącony przez samochód/ dostaje porządnego kopniaka od pijanego mężczyzny / zostaje trafiony kamieniem wystrzelonym z procy itp.
Jeżeli zdarzenie to będzie miało miejsce np. w 10 tygodniu życia, to:
- jeśli od razu opiekun zajmie się sprawą – ma szansę wyprowadzić psa z problemu,
- jeśli zamiast przepracować problem, będzie się nad psem tylko rozczulał – Azor do końca życia będzie się borykał z problemem (trudno przewidzieć jak to się będzie objawiało. Może np. uciekać w popłochu na widok samochodu / będzie bał się nieznajomych ludzi lub mężczyzn, albo – jeśli był kopnięty po zmroku – może nie chcieć wychodzić na wieczorne spacery / może nie chcieć chodzić w miejsce, w którym został trafiony kamieniem, może być ogólnie niespokojny, może nie chcieć wychodzić z domu itp.)
Jeżeli zdarzenie to będzie miało miejsce, kiedy Azor będzie miał np. 8 lat, to prawdopodobnie przez kilka dni będzie dochodził do siebie, ale później wszystko wróci do normy.
Dlaczego tak się dzieje?
Pies na początku życia uczy się jaki jest świat: bezpieczny, czy wrogi; czy ludzie/inne psy/samochody itp. stanowią zagrożenie; czy różne dźwięki zapowiadają kłopoty itd.
Ważna rzecz: pies uczy się świata do około 12 tygodnia życia. Jeśli czegoś nie poznał do tego czasu – będzie się tego z dużym prawdopodobieństwem bał.
Na początku życia wszystko, co dobre lub neutralne – zapamiętywane jest jako bezpieczne. Można powiedzieć, że na początku życia, szczeniak jest otwarty na świat i wszystko bierze za dobrą monetę. Im jest starszy – tym robi się ostrożniejszy. Na początku wygrywa ciekawość, później – obawa przed nieznanym. U ludzi jest podobnie J
Dlatego właśnie tak ważne jest skąd bierzemy szczeniaka.
Z mojego punktu widzenia, naprawdę mało istotne jest to, czy pies ma rodowód (niestety jest masa psów czystej krwi, nieodwracalnie spaczonych przez nieodpowiedzialnych hodowców, dla których liczy się tylko wygląd. Wiem co mówię – sporo miałam rodowodowych pacjentów…) Dla mnie, hodowca jest dobry, jeśli zapewni psu odpowiednią opiekę i właściwą socjalizację.
Tak jak już kiedyś pisałam: nigdy nie powinniśmy kupować psa, jeżeli nie widzieliśmy w jakich warunkach żył przez pierwsze tygodnie życia. Tym bardziej, nie powinniśmy kupować psa z hodowli „klatkowej”. Nie tylko dlatego, że ładujemy się w psa problemowego, ale przede wszystkim dlatego, żeby nie popierać złego traktowania szczeniąt. Jeśli hodowca „klatkowy” nie sprzeda przez rok żadnego szczeniaka – zamknie hodowlę i nie będzie „produkował” kolejnych psów skazanych na życie w ciągłym strachu, albo też zacznie właściwie dbać o szczenięta.
Następnym razem napiszę kilka przykładów – jak hodowla wpływa na konkretne zachowania psa.


Dodam jeszcze, że często psy wzięte ze schroniska, okazują się „lepsze psychicznie”, jeśli tak się mogę wyrazić, od psów z tzw. „dobrych hodowli”, co to mają championów wystawowych…

wtorek, 26 listopada 2013

jeszcze o socjalizacji

Zanim napiszę o tym jak ważne są pierwsze tygodnie życia, chciałam napisać jeszcze kilka słów o socjalizacji.
Tak naprawdę, to socjalizacją nazywamy uczenie się wchodzenia w poprawne interakcje społeczne z innymi żywymi istotami. Jednak w użyciu potocznym, jest to zaznajamianie szczeniaka z otaczającym go światem. Tak więc, jeśli chcemy używać właściwych terminów, to pokazywanie psu nowych miejsc, czy też zapoznawanie go z dziwnymi dźwiękami, nie jest socjalizacją, a dostarczaniem rozmaitych bodźców.
Niewłaściwe będzie więc określenie, że jakiś pies jest „przesocjalizowany”. Może zostać natomiast „przebodźcowany” i to się niestety zdarza.
Bywają opiekunowie, którzy mocno wzięli sobie do serca porady specjalistów, że szczeniakowi trzeba dostarczyć jak najwięcej bodźców w pierwszych tygodniach życia. Kiedy taki przewodnik odbiera psiaka od hodowcy, dajmy na to, w wieku 8 tygodni, to zdając sobie sprawę, że ma niewiele czasu (zwykle mówi się, że do 12 tygodnia, choć są tutaj pewne różnice: np. u owczarka niemieckiego będzie to 10 tygodni, a u labradora 14, jeśli dobrze pamiętam). Bierze się więc ostro do roboty, chcąc właściwie przygotować swojego psiaka do życia w naszym świecie. Zabiera więc go ze sobą do jakiejś galerii, na zakupy do hipermarketu, na rynek itp. Wszędzie tam, gdzie może spotkać bardzo dużo ludzi, bardzo dużo psów, gdzie szczenię usłyszy jak najwięcej dźwięków itp.
Jaki będzie efekt? Niestety odwrotny do zamierzonego: szczenię wyrośnie na psa bojaźliwego.
Dlaczego? Ano dlatego, że zostało właśnie „przebodźcowane”, czyli że dostarczono mu zbyt dużo zbyt mocnych bodźców.
Oswajanie z bodźcami jest dobre, ale w umiarze (szczenię potrzebuje dużo snu, musi mieć czas na odpoczynek, ukojenie nerwów, jego mózg musi „przepracować” to, z czym szczeniak zetknął się danego dnia).
Druga sprawa: bodźce nie mogą być zbyt silne. Jeśli np. chcemy, żeby nasz szczeniak nie bał się petard – nie możemy strzelać przy nim z pistoletu na kapiszony. Nie oswoi się tak z dźwiękiem. Będzie przerażony! Bodźce muszą być dostarczane z umiarem. Można np. znaleźć na YouTube różne dźwięki i puszczać je szczeniakowi. Tyle, że na początku, puszczamy je cichutko – tak żeby szczeniaka nie przestraszyć. Później, możemy stopniowo, po malutku puszczać te same dźwięki coraz głośniej.
Podobnie ma się sprawa z poznawaniem ludzi. Pisałam, że można psiaka zabrać na parking przed hipermarketem. Na parking, nie do hipermarketu. Na parkingu nie ma aż takiego tłumu jak w środku. Nie ma też mocnego, sztucznego światła, muzyki, tylu zapachów, jest ciszej i spokojniej.
Jeśli przedstawiamy szczeniakowi kolejne osoby, to świetnie. Jednak kiepskim pomysłem jest zabieranie go w dziki tłum, gdzie mogą go zdeptać. Nawet jeśli będziemy trzymać psiaka na rękach, to w tłumie nie będzie się dobrze czuł. Tak samo jak my czujemy się mało komfortowo np. w zatłoczonym tramwaju. Takie przeżycie wywoła w szczeniaku odczucia negatywne, a więc i efekt będzie odwrotny do zamierzonego. Żeby psiak oswajał się z bodźcami – muszą być one neutralne lub pozytywne: np. spotykane osoby nie zwracają na psa uwagi, lub zachowują się przyjaźnie. W trakcie tych spotkań pies nie może odczuwać lęku.
Możemy prosić spotkanych ludzi żeby podali naszemu szczeniakowi jakiś smakołyk, ale nie powinniśmy pozwalać każdemu po kolei żeby brał psiaka na ręce i go przytulał. My też nie mielibyśmy ochoty żeby przytulali nas obcy ludzie, prawda? Co innego, gdyby każdy dawał nam po 5 złotych. To by było ok J Dla szczeniaka podobnie: miłe słowo albo smakołyk jest ok, ale branie na ręce – nie koniecznie.
To tak dla uzupełnienia tematu socjalizacji i dostarczania bodźców.

Następnym razem o tych „zaległych” pierwszych tygodniach życia, jeszcze u hodowcy.

sobota, 23 listopada 2013

kwarantanna poszczepienna a socjalizacja

Kwarantanna poszczepienna niestety stoi w konflikcie z socjalizacją.
W początkowym okresie życia bardzo ważne jest żeby szczeniak poznał świat. Jeśli do 10-12 tygodnia pozna inne zwierzęta, różnych ludzi i miejsca, oswoi się z rozmaitymi dźwiękami – w przyszłości będzie zrównoważonym, pewnym siebie psem, odpornym (w znacznym stopniu) na wszelkiego rodzaju fobie.
Problem polega na tym, że na najważniejszy okres rozwoju psychicznego przypada kwarantanna poszczepienna. Lekarze weterynarii radzą, żeby do jej zakończenia, szczeniak nie wychodził z domu, bo może zarazić się którąś z groźnych chorób i przedwcześnie zakończyć swój żywot.
Tyle tylko, że żeby w 100% zabezpieczyć szczeniaka przed zarazkami, wracając do domu powinniśmy odkażać buty w gaszonym wapnie… Bo na butach też możemy przecież coś przynieść…
Tak więc, po rozmowie ze mną, ludzie mają mętlik w głowie: jeden specjalista radzi żeby pokazywać szczeniakowi świat, a drugi – żeby nie wychodził z mieszkania.
Rzeczywiście, to trudny dylemat. Co ważniejsze: zdrowie fizyczne, czy psychiczne? Jak to pogodzić?
Na początek napiszę, że kiedy byłam dzieckiem, nasza suka miała młode: 7 szczeniaków. Wszystkie wychodziły na spacery razem z matką (do parku, do którego przychodziły wszystkie psy z osiedla) od mniej więcej 5 tygodnia. Nie zachorował ani jeden. Oczywiście, nie jest to dowodem na to, że żaden szczeniak niczego nie złapie. Dowodzi jednak tego, że zabranie szczeniaka na dwór nie jest równoznaczne ze skazaniem go na pewną śmierć.
Gdyby ktoś mi kazał wybierać między zdrowiem psychicznym a fizycznym (wliczając w to ryzyko śmierci), wybrałabym to pierwsze. Zarówno dla siebie, jak i dla moich dzieci czy psów. Dlaczego? Bo życie w ciągłym lęku i stresie wydaje mi się przerażające. Gdyby każde wyjście z domu (dożywotnio) miało być dla mnie traumą, to chyba wolałabym nie żyć.
Na szczęście ze szczeniakiem wybór nie jest aż tak tragiczny: wyjście z domu nie oznacza, że szczeniak się czymś zarazi – o tym warto pamiętać i nie panikować.
Żeby zmniejszyć ryzyko zachorowania, można zabierać psa w miejsca, gdzie nie ma (lub jest niewiele) innych psów. Może to być ogród znajomych, las na obrzeżach miasta (ryzyko wścieklizny, wiem), parking pod hipermarketem, mieszkanie sąsiada, wulkanizator, dentysta (jeśli się zgodzi) i każde inne miejsce jakie nam przyjdzie do głowy. Generalnie rzecz biorąc, ludzie lubią szczeniaki i wiele miejsc, do których psom wchodzić nie wolno, stanie otworem przed naszym słodkim maluszkiem. Jeśli piesek jest lekki – można go zabierać na spacer na rękach. Tak też widzi i słyszy. Tak też poznaje świat i uczy się go.
Jeśli chcemy mieć fajnego, zrównoważonego psa, to należy zadbać przede wszystkim o jego socjalizację. W życiu psa nie ma nic ważniejszego. No, może nie liczyć przeżyć z pierwszych tygodni życia – tych, które spędził z matką i rodzeństwem u hodowcy.

Ale o tym – następnym razem J

czwartek, 21 listopada 2013

problemy toaletowe - cz.2

Problemy „toaletowe” – cz.2 (mata i gazeta)
 Zgodnie z zapowiedzią, dzisiaj trochę o macie/gazecie jako psim nocniku.
Można powiedzieć, że jestem leniem, albo może perfekcjonistką – zależy od punktu widzenia. Leniem dlatego, że nie lubię sobie dokładać roboty. Perfekcjonistką, bo nie lubię półśrodków.
Dlatego właśnie nie bardzo podoba mi się pomysł, żeby uczyć szczeniaka załatwiania się na macie czy gazecie. Jak dla mnie, jest to dokładanie sobie roboty, bo najpierw wkładamy masę trudu żeby przekonać szczeniaka do załatwiania potrzeb na gazetę, a później dokładamy jeszcze więcej wysiłku, żeby przekonać go do załatwiania się na zewnątrz. Robimy małemu wodę z mózgu, bo najpierw chcemy jednego, a później drugiego. Dawno temu, kiedy jeszcze byłam dzieckiem, znaliśmy psa, którego nauczono załatwiania się na gazetę. Zdarzało się, że psiak wdrapywał się na kanapę, bo tam akurat ktoś zostawił gazetę… Gorsze jednak było to, że kiedy przyszedł czas na spacery, a ludzie (z dużym trudem) nauczyli się, żeby gazety zostawiać gdzieś bardzo wysoko, psiak po wyjściu z domu rozpaczliwie szukał na ulicy jakiejś gazety… Żal im było psa, więc przez jakiś czas zabierali gazety ze sobą. Bardzo dużo czasu upłynęło zanim pies zrozumiał, że zmieniły się zasady gry i gazeta nie jest konieczna.
Ile psiak się namęczył, to jego.
Na szczęście niewiele psów przeżywa zmianę aż tak źle, ale dla każdego jest ona dość trudna do zrozumienia. Wiele psów, u których kwarantanna się przeciągnęła, załatwia się dopiero po powrocie do domu i trzeba zainwestować naprawdę ogromną ilość czasu i trudu żeby to zmienić.
Po co więc dokładać sobie roboty? Czy nie lepiej od razu uczyć psa załatwiania się na dworze?
Technika jest bardzo prosta: kiedy szczenię się budzi – natychmiast wynosimy je na dwór (niestety nie ma czasu na zakładanie butów i kurtki, ale wystarczy wynieść psiaka dosłownie na moment – tylko po to, żeby się załatwił). Szczenię oczywiście nie załatwia swoich potrzeb tylko po drzemce. Przez resztę dnia obserwujemy malucha i kiedy zaczyna wąchać w poszukiwaniu dogodnego miejsca, natychmiast łapiemy go i wynosimy.
Zdaję sobie sprawę, że nie jest to takie łatwe (bo np. wszyscy chodzą do pracy), ale przecież w ten sam sposób uczymy szczeniaka załatwiania się na gazecie! Cała różnica jest taka, że zamiast na gazetę – wynosimy go na dwór.
Można powiedzieć, że jak już szczenię nauczy się załatwiać na gazetę, to będzie z niej korzystał kiedy ludzi nie ma w domu i dzięki temu po powrocie nie będzie trzeba sprzątać. Coś w tym jest. Tyle, że kiedyś zabierzemy mu gazetę. I co wtedy? Wpadki też się będą zdarzały. Tyle tylko, że psiak będzie starszy i większy, a więc i „prezenty” będą większe.
Jak dla mnie, gazeta jest tylko dodatkową robotą, a sprzątania podłogi i tak przy szczeniaku nie unikniemy. Możemy ewentualnie rozłożyć to na etapy. Pierwszy: zanim nauczy się załatwiać na gazetę/matę i drugi: kiedy postanowimy zrezygnować z gazety/maty.
Dodać należy, że łatwiej jest nauczyć psa załatwiania się na dworze, niż na gazecie. Dlaczego? Ano dlatego, że pies (jako z natury czyste stworzenie), kiedy podrasta, to sam z siebie stara się załatwiać poza domem, a koncepcja gazety jest dla niego dosyć trudna do pojęcia.
Jeżeli już ktoś chce stosować gazety czy podkłady, to nie powinien robić czegoś w rodzaju „psiego kącika”, gdzie jest legowisko, miski i gazeta. Taki układ jest z góry skazany na niepowodzenie – kto chciałby mieć kibelek w kuchni czy sypialni? Nikt! Pies też nie!
Druga sprawa: człowiek praktyczny zwykle kładzie gazetę tam, gdzie najłatwiej będzie mu posprzątać, gdyby szczeniak nie trafił dokładnie tam, gdzie powinien (czytaj: gdzie człowiek oczekuje, żeby trafił). Dlatego właśnie gazety są najczęściej układane w kuchni lub przedpokoju – na kafelkach lub panelach. Niestety, z psiego punktu widzenia jest to kiepski wybór: w kuchni jest jedzenie (o zestawieniu toalety z kuchnią już pisałam). W przedpokoju natomiast często kręcą się ludzie, a pies (zwłaszcza troszkę starszy), potrzebuje odrobiny spokoju żeby się skupić.
Dodatkowym minusem gazety w kuchni i przedpokoju jest powierzchnia: kafelki i panele są śliskie i łapki się rozjeżdżają. Kiedy szczeniak nie stanie czterema łapami na gazecie – ta może odjechać, a to nic przyjemnego i zostanie to zapamiętane (co jeszcze bardziej utrudni dalszą naukę załatwiania się na gazetę).
Co w takim razie zrobi pies? Pójdzie załatwić się na dywan. Tam można wygodnie stanąć, bez ryzyka upadku. To nie przez złośliwość psy załatwiają się na dywan (a w razie jego braku, bywa że na łóżko opiekunów). Tak jest po prostu wygodniej!

P.S. Wiem, że kwarantanna, szczepienia, a weterynarz powiedział…

Ale o tym – następnym razem J

wtorek, 19 listopada 2013

problemy "toaletowe" - cz.1

Tak jak obiecałam, dzisiaj będzie o problemach toaletowych.
Dawniej były sposoby typu: bicie szczeniaka gazetą lub wkładania psiego nosa w odchody, żeby zrozumiał, że źle zrobił.
Dzisiaj na szczęście odeszły do lamusa, ale niestety w dalszym ciągu słyszę od wielu ludzi pytania dotyczące tych metod, a więc 2 słowa o nich – dlaczego są do niczego.
Powiedzmy szczerze: załatwianie potrzeb fizjologicznych jest absolutnie normalne, zarówno u ludzi, jak i u psów. Jedyna różnica jest taka, że ludzie wymyślili sobie toalety. Uznajemy, że psy mają się załatwiać na dworze. One też są tego zdania. Nasze dzieci też załatwiają swoje potrzeby w toalecie i też nie mają nic przeciwko temu. Jedna rzecz: zarówno dzieci, jak i szczenięta, potrzebują CZASU żeby się tego nauczyć. To wszystko. Zadziwiające, że ludzie wiedzą, że biciem gazetą nie zmuszą niemowlaka do robienia siku na nocnik (nie mówiąc już o wsadzaniu dziecięcych nosów w kupę), a jednocześnie uważają, że czegokolwiek w taki sposób nauczą psie dziecko. Porównanie wydaje się absurdalne, prawda? Ale przecież schemat jest ten sam. Kiedy dziecko (ludzkie czy psie), zaczyna pojmować o co chodzi, to czasem udaje mu się załatwić tam, gdzie należy, a czasem nie. Przy jednym i drugim maluchu potrzebny jest czas i pochwała – małe należy motywować i wskazywać, czego od niego oczekujemy. I czekać na efekty. Tyle.
Dodam, że z psami idzie to znacznie szybciej, bo przecież 2-letni pies raczej już nie załatwia się w mieszkaniu. Mój syn w tym wieku już dobrze wiedział do czego jest toaleta i biegał bez pieluchy, ale kiedy chciał zrobić kupę, przynosił mi pieluchę i domagał się żeby mu ją założyć… Nie wiem dlaczego, ale najwygodniej mu było na stojąco, co na toalecie było raczej niemożliwe…
Jeśli chodzi o dawne metody: jeżeli karcimy szczeniaka, za załatwianie się w domu, to możemy osiągnąć 2 rzeczy: po pierwsze pies zacznie się nas bać (nie robi przecież nic złego, bo jak już napisałam: załatwianie potrzeb fizjologicznych jest czymś całkowicie naturalnym. Tak więc szczeniak pojęcia nie ma o co nam chodzi). Uczy się jedynie, że człowiek bywa czasami agresywny. Druga rzecz: jeśli psina zauważy, że człowiek jest agresywny, kiedy robi się siku, to zacznie się chować. Wtedy ryzykujemy, że nieczystości będziemy znajdować z opóźnieniem np. za kanapą…
Kiedyś słyszałam o panu, który wkładał psi nos w odchody. Miał psa, który bardzo chciał współpracować. Biedak myślał, że pan pokazuje mu, czego od niego oczekuje. Zaczął więc po zrobieniu kupy wkładać w nią nos… Robił to również jako dorosły pies, kiedy od dawna załatwiał się na spacerach… Ta historia dobitnie pokazuje ile z tego typu metod rozumieją psy…
Psy są zwierzętami czystymi. Kiedy szczeniaki są całkiem małe, suka zwykle zjada odchody swoich dzieci (tak samo jak robi to wilczyca). Chodzi o to, żeby w gnieździe było czysto. Później, kiedy szczenięta potrafią już chodzić, żeby załatwić swoje potrzeby, odchodzą od legowiska. Na początku oddalają się na pół metra, później idą np. w kąt pokoju, w którym mieszkają. Następnie – do innego pomieszczenia. Z czasem, jeśli mają zapewnione częste spacery o stałych porach – załatwiają się na zewnątrz.
Cały proces utrudniają 2 rzeczy: odbiór szczeniaka z hodowli oraz kwarantanna.
Kiedy kupujemy szczeniaka i przywozimy go do domu, jest on przecież w całkiem obcym dla siebie miejscu. W hodowli był z matką i rodzeństwem, początki życia spędzał w jednym miejscu – nie było wątpliwości gdzie jest „nora”. W nowym mieszkaniu szczeniak chodzi wszędzie, na początku nie ma jeszcze jasno ustalonych miejsc, trudno się połapać gdzie jest sypialnia, gdzie kuchnia, a gdzie toaleta (porozkładane maty, czy gazety są czytelne dla nas, ale nie dla psa!).
Przestrzeganie kwarantanny oznacza, że szczeniak nie wychodzi na dwór. Jak więc ma się nauczyć załatwiania się w trakcie spacerów?

W skrócie: człowiek utrudnia psu życie, rzuca kłody pod nogi, a później jeszcze ma do niego pretensje! Pieskie życie, nie ma co…

niedziela, 17 listopada 2013

nie rozumiem... (o szczeniakach i hodowlach)

Dzisiaj rozmawiałam z koleżanką, która pytała mnie co trzeba zrobić żeby legalnie sprzedać szczeniaki. Wiecie, 1 stycznia 2013 weszła w życie nowa ustawa i teraz nie wolno sprzedawać np. psów „rasowych, ale bez rodowodu”. Stąd wzięły się ogłoszenia na allegro, typu: „sprzedam smycz za 600zł, pies gratis” itp. Polak potrafi…
Nigdy jakoś dokładnie nie wczytywałam się w tą ustawę, więc nie umiałam rzetelnie odpowiedzieć na to pytanie.
Bardziej zastanowiło mnie, dlaczego pyta o to koleżanka, która psa nie posiada.
Okazało się, że jej mama chce żeby jej suka z rodowodem Polskiego Związku Kynologicznego, jak podejrzewam (koleżanka wiedziała tylko, że nie jest to rodowód ZKWP) miała szczeniaki.
Dlaczego? Tego właśnie nikt za bardzo nie rozumie… Koleżanka zdaje sobie sprawę z czym wiąże się posiadanie szczeniąt, ale zdaje się, że jej mama chce mieć w domu słodkie, małe kuleczki. Dodatkowo (bo rozumiem, że nie jest to najważniejsze) jeszcze na tym zarobić.
No i tutaj właśnie ręce mi opadły. Wejdźcie sobie na tablica.pl i zobaczcie jakie masy szczeniąt szukają domów (nie mówiąc już o psach dorosłych). Do oddania za darmo lub za niewielkie pieniądze.
Ludziom się wydaje, że takie szczenięta, to sama słodycz. Mało kto wie ile jest przy nich pracy, jeżeli chce się właściwie przygotować szczeniaka do życia w naszym świecie. Nie sztuką jest „odchować” psa, tzn. wykarmić, zaszczepić i wystawić na aukcji. Psa należy też właściwie socjalizować, a to jest już robota na pełen etat, jeśli chce się to zrobić porządnie.
Miałam u siebie na zajęciach psiego przedszkola dziesiątki szczeniąt i powiem Wam, że po pierwszych 5 minutach widać, z jakich warunków pochodzi pies. Czy był socjalizowany i na ile. Psiaki wzięte z podłych warunków (hodowli klatkowych czy kojcowych), sprawiają masę problemów. Najczęstszym z nich jest załatwianie się w domu (o tym może następnym razem napiszę). Poza tym, są zalęknione: boją się psów, często nie potrafią się z nimi dogadać, boją się ludzi, samochodów, niektóre ptaków, prawie wszystkie – gwałtownych ruchów i nagłych dźwięków. Znacznie lepszy start mają te z hodowli domowych, ale i tutaj zdarzają się psy lękowe. Najlepszą hodowlą, z jaką do tej pory miałam kontakt, to Włochata Pasja: http://www.wlochata-pasja.com.pl/ Szczenięta są nieprawdopodobnie drogie, ale muszę powiedzieć, że naprawdę warte są swojej ceny. Na zajęcia mojego przedszkola trafił jeden szczeniak z tej hodowli i powiem Wam, że był bardziej stabilny emocjonalnie i lepiej przygotowany do życia niż wiele dorosłych psów z tzw. „dobrych hodowli”. Wyprzedzał o lata świetlne pozostałe szczeniaki.
Tutaj możecie zobaczyć filmik z socjalizacyjnego kącika zabaw małych labradoodli:
Niestety ludziom często się wydaje, że jak kupią psa z rodowodem, to nie będą mieli z nim problemów. Niestety rodowód jest tylko świadectwem pochodzenia psa, a to bardzo mało. Jeśli nawet dobierzemy najlepszych charakterologicznie rodziców, a o szczeniaki nie będziemy dbać, otrzymamy psiaki lękowe. Nic nie zastąpi porządnej socjalizacji.
Jeśli więc ktoś z Waszych znajomych będzie koniecznie chciał psa rodowodowego, to niech koniecznie pojedzie do hodowcy i zobaczy w jakich warunkach żyją szczeniaki. Niech zada jak najwięcej pytań, poprosi o krótki spacer z matką szczeniaków. Jeśli hodowca nie będzie chciał wpuścić nas do szczeniąt lub będzie wynosił do nas z innego pokoju po 1 szczeniaku – nie kupujmy go! Absolutnie nie można się zgadzać, że hodowca przywiezie nam szczeniaka (jeżeli wcześniej nie byliśmy w hodowli).
Dlatego, że ludzie nie pytają i nie chcą oglądać matek szczeniąt, nie są zainteresowani jak wyglądały pierwsze tygodnie życia szczeniaków – wciąż istnieją hodowle klatkowe.
Wiem, że serce się kraje kiedy widzimy takie bezbronne maleństwa poupychane w małym kojcu w szopie i chcemy „uratować chociaż jednego”, ale niestety podli ludzie żerują na tych o dobrym sercu. Jeśli uda im się sprzedać 2-3 szczeniaki, postarają się o kolejne mioty i psie nieszczęście trwa.
Jeśli traficie do takiej „hodowli” – powiedzcie, co myślicie na temat takiego traktowania psów, a po wyjściu – zadzwońcie do jakiejś Fundacji zajmującej się ratowaniem zwierząt. Jednego pieska uratujecie – w takich wypadkach hodowla powinna być natychmiast zamknięta, a psy odebrane i oddawane do adopcji (bezpłatnie). Poza tym, jest to jedyna droga do wytępienia fabryk psów.

Mówicie znajomym o odpowiedzialnym wyborze szczeniaka. Po to, żeby złe hodowle przestały istnieć. Póki odbiorcom nie zależy na „jakości”, póty hodowcy nie będą należycie dbali o szczeniaki…

czwartek, 14 listopada 2013

światełko w tunelu

Dzisiaj spotkaliśmy Pana z małym kundelkiem w typie husky (znalezionym w lesie). Zapytałam czy Kumpel może podejść się przywitać i Pan się zgodził. Kiedy mój pies podszedł, Pan odpiął smycz!
Na drugim spacerze spotkaliśmy Panią z papillonem. Podeszliśmy, ale piesek się bał. Na to Pani: „możliwe, że boi się dlatego, że jest na smyczy”. Nawet nie wiecie jak bardzo się ucieszyłam, słysząc to! (Okazało się, że pies jest na smyczy, bo po parku chodzi jakaś suka z cieczką i ostatnio Pani szukała swojego pieska przez godzinę. Rozumiem z tego, że na smyczy chodzi tylko chwilowo).
Jeszcze jedna rzecz: kiedy tak spacerujemy po parku, rozmawiam z opiekunami innych psów. Nie liczyłam, ale mniej więcej połowa psów jest znaleziona lub adoptowana. Bardzo się cieszę, że jest tyle ludzi o dobrym sercu. Martwi tylko jeszcze większa ilość zwyrodnialców… Dzisiaj znowu na FB przeczytałam o kilkutygodniowych szczeniętach, które ktoś wywiózł do lasu… Jak dla mnie, jest to ewidentne znęcanie się nad zwierzętami i powinno być ścigane z urzędu. Niestety śledztwo byłoby trudne, bo jak niby odnaleźć takiego delikwenta? Może komisarz Alex dałby radę ;) ?
Swoją drogą, muszę przyznać, że ten serial jest mi bardzo na rękę: sporo dzieci, widząc Kumpla, woła: „Mamo, zobacz: Alex”. A że mój pies reaguje, kiedy odpowiednio zaintonuję to nowe imię… J  Alexa przecież nie trzeba się bać J

Mam do Was pytanie: myśleliście kiedyś o zrobieniu kursu treserskiego albo zoopsychologa? A może znacie kogoś, kto był na takim kursie? Jeśli znajdziecie czas, to napiszcie, czym byście się kierowali, wybierając taki kurs, albo co znajomym, którzy taki kurs ukończyli się podobało, a co nie.
Jeśli byliście u mnie na stronie, to wiecie, że też prowadzę takie kursy. Tak więc wszelkie informacje od Was będą dla mnie bardzo cenne J
Jeśli nie chcecie pisać w komentarzach, to bardzo proszę o maila: info@szkolabaron.pl

Z góry dziękuję J

wtorek, 12 listopada 2013

przywiązanie do rasy - wady i zalety

Zauważyliście, że ludzie przeważnie mają swoją ulubioną rasę psa?
Jeśli ktoś miał w domu rodzinnym jamniki, to kiedy wyjdzie z domu „na swoje”, zwykle kupuje… jamnika. Naszym pierwszym psem był owczarek niemiecki. Kiedy mówiłam, że chcę drugiego psa, mój mąż nie chciał słyszeć o innej rasie. W grę wchodził tylko kolejny owczarek niemiecki.
Dlaczego tak się dzieje? Bo zwykle kochamy nasze psiaki i chcemy, żeby kolejny był taki, jak ten poprzedni, którego zabrakło. Tutaj pojawia się problem, bo każdy pies jest inny. Dodajmy, że ma do tego prawo. Nawet jeśli jest inny niż nasz ukochany Azor – ma do tego prawo, ma prawo być sobą. Na szczęście z czasem przyzwyczajamy się do tego i kochamy Burka tak samo mocno jak kochaliśmy Azora.
Gorzej, jeśli z głowy nie wychodzą nam porównania na korzyść poprzedniego psa.
Weźmy mój przykład: kiedy pytałam męża dlaczego chce ONka, mówił przede wszystkim o Baronie: że mądry, grzeczny, spokojny, że nie szczekał na wszystko. Tłumaczyłam, że Barona adoptowaliśmy, kiedy miał 10 lat. Był starym psem z dysplazją, nie bardzo więc miałby jak np. uciekać, nawet gdyby chciał, bo zwyczajnie nie miał na to siły. Z tego samego względu był spokojny, a nie szczekał, bo… był głuchy jak pień. Mówiłam, że żaden szczeniak nie będzie się zachowywał jak stary, schorowany pies, nawet jeśli będzie tej samej rasy. Myślicie, że przekonałam męża? Oczywiście, że nie: wiedział swoje, bo „owczar, to owczar”. Dodam, że w zasadzie się z nim zgadzam. Sama też jestem miłośniczką owczarków z grupy zaganiających, a to dlatego, że są nastawione na współpracę z człowiekiem, a więc „łatwe w obsłudze”. Do tego są aktywne, co bardzo mi pasuje. Nie chciałabym mieć np. buldożka, którego każdy dłuższy letni spacer może wykończyć.
Generalnie rzecz biorąc, przywiązujemy się do danej rasy. Ma to swoje wady – istnieje ryzyko krzywdzących porównań obecnego psa do poprzedniego. Piszę „krzywdzących”, bo mamy tendencję do idealizowania psa, którego zabrakło. Pamiętamy przede wszystkim to, co było w nim najcudowniejsze. Mamy też w głowach przede wszystkim obraz psa z ostatnich lat Jego życia, a więc jest to zwykle obraz staruszka, który był spokojny, przyzwyczajony do naszego rytmu życia, wychowany. Żaden szczeniak nie ma prawa być do niego podobny.
Są też zalety „przywiązania” do rasy. Kiedy mamy już czwartego psa danej rasy, stajemy się pomału ekspertami, jeśli chodzi o daną rasę. Tym bardziej, jeśli czytamy książki o danej rasie. Dzięki temu, przy każdym kolejnym psie, wiemy mniej więcej czego się spodziewać i nie będziemy wymagać od teriera idealnego posłuszeństwa / nie będziemy rozczarowani, że nasz bokser nie nadaje się na całodzienne wyprawy rowerowe.
W USA postanowiono kiedyś sprawdzić dlaczego schroniska pękają w szwach.
Badania pokazały, że podstawowym powodem jest niedopasowanie rasy do oczekiwań opiekuna.
Każdy pies jest inny, ale nie da się ukryć, że każdy typ rasy ma swoje wady i swoje zalety. Niestety ludzie najczęściej kupują psy ze względu na ich wygląd, często podążając za modą na daną rasę.
Decydując się na psa, należałoby zacząć od zastanowienia się, czego od psa oczekujemy i co jesteśmy w stanie mu zaoferować. Następnie wypadałoby poczytać trochę o różnych rasach lub – jeszcze lepiej - zasięgnąć porady specjalisty i dobrać rasę do naszych oczekiwań i możliwości.
Napisałam, że lepiej zapytać niż czytać. Dlaczego? Dlatego, że jeśli czytamy o danej rasie, zwykle znajdziemy informacje o samych jej zaletach. Np. o labradorze przeczytamy, że jest aktywny, chętny do współpracy z człowiekiem, idealny do domu z dziećmi. Jest to niewątpliwie prawda. Pod warunkiem, że mamy dość czasu i chęci żeby właściwie spożytkować energię psa. W przeciwnym razie doprowadzi nas do szału, dopraszając się uwagi. Towarzyski jest na pewno, ale drugie dno tej cechy jest takie, że marnie znosi długie godziny samotności – jeśli nie będziemy mieć dla niego wystarczająco dużo czasu, istnieje ryzyko, że będzie demolował mieszkanie, kiedy my będziemy w pracy… I tak ze wszystkim.
Kiedy słyszę, że ktoś chciałby mieć posłusznego, spokojnego psa, który byłby łagodny, ale dobrze pilnował posesji, mam ochotę odpowiedzieć:

„a ja bym chciała samochód zrywny, ekonomiczny, pakowny i na tyle mały żebym bez trudu mogła nim parkować. Jaki model by mi Pan doradził?”

poniedziałek, 11 listopada 2013

moja praca

Byłam dzisiaj na konsultacji u przemiłych opiekunów kundelka. Tradycyjnie, nazwijmy go Azor.
Pies jest u nich od kilku miesięcy. Wzięty był na 2 tygodnie (dom tymczasowy), ale – jak to często bywa – został na stałe.
Azor jest psem po przejściach. Ma trochę ponad rok, ale wiele już przeszedł: był bity, później prawdopodobnie wyrzucony, strzelano do Niego z wiatrówki… Koszmar.
Na początku obawiał się ludzi, smyczy bał się panicznie. Miał dużo szczęścia, że dostał się do wspaniałego domu, do ludzi o dobrych sercach. Psy są naprawdę niezwykłe. Mimo całego zła doznanego od ludzi, jest ufny i serdeczny, domaga się pieszczot.
Będzie z Nim sporo pracy, ale nie mam wątpliwości, że dużo da się zrobić. Najtrudniej będzie pewnie z fobią dźwiękową. Skoro strzelano do Niego, fobia jest pewnie mocno zakorzeniona w psychice, ale warto próbować.
Wiecie, uwielbiam swoją pracę. Nie tylko daje mi poczucie, że robię coś sensownego i w jakiś sposób dokładam swoją cegiełkę do poprawienia świata, ale też spotykam niemalże samych wspaniałych ludzi. Z większością chętnie umówiłabym się prywatnie na kawę J Dotyczy to przede wszystkim ludzi, do których jeżdżę na konsultację. Wiadomo, na szkolenie przyjeżdżają różni ludzie, ale na terapię jestem wzywana do tych, którym naprawdę na sercu leży dobro ich psa. To duży plus mojej pracy, że trafiają do mnie ludzie mocno „wyselekcjonowani” (nie mam pomysłu jak to zgrabnie określić). Nie wezwie mnie przecież człowiek, który trzyma psa na łańcuchu, bo niby po co? Na szkolenie też trafiają do mnie Ci „fajni” przewodnicy, bo Ci „mniej fajni” nie szukają raczej szkoły pracującej pozytywnymi metodami. Szkolenia „tradycyjne” są zwykle tańsze, bo na zajęcia przyjmuje się naście psów. Ja staram się mieć 4-5 psów w grupie, czasem są tylko 3, bywa, że 2. Wtedy mam czas i możliwość indywidualnego podejścia do każdego z Kursantów.
Kolejnym atutem mojej pracy jest to, że daje ona wiarę w ludzi, bo trafiam do tych, którym „się chce”, którzy mają często znajdy, psy z adopcji (dla tych jest rabat J ), którym zależy na szczęściu ich podopiecznych. Takie spotkania dają kopa do dalszej pracy i wiarę, że kiedyś świat będzie lepszy.

Wiele lat temu (pracowałam jeszcze wtedy jako tłumacz), mój mąż zamknął koło północy laptopa i powiedział, że chciałby w czasie wakacji pojechać zbierać truskawki. Bardzo się zdziwiłam, bo przecież jest to ciężka i bardzo słabo płatna praca. Wtedy usłyszałam: „tak, ale wtedy wyraźnie bym widział ile zrobiłem, widziałbym efekt”. Muszę powiedzieć, że dało mi to do myślenia i na pewno przyczyniło się do mojego przekwalifikowania się. Tłumaczenia też były w jakimś stopniu „wymierne”, ale teraz uzyskany efekt mojej pracy daje mi znacznie więcej przyjemności i satysfakcji. Mam wrażenie, że pracując – pomagam. To cudowne uczucie J

niedziela, 10 listopada 2013

Jak oduczałam Kumpla witania się ze spotkanymi ludźmi

Do tej pory, kiedy Klient zgłaszał problem, że jego pies podchodzi do ludzi i chce się z nimi witać, mówiłam zwykle, że jest to zachowanie trudne do zmiany, bo pies otrzymuje od obcych to, czego oczekuje – zainteresowania. Nawet, jeśli nie wszystkie osoby są przychylnie nastawione – warto próbować. Mówiłam, że jak długo, jak pies otrzymuje od przechodniów wzmocnienie – tak długo swojego zachowania nie zmieni. Tak więc, praca polegałaby przede wszystkim na wpłynięciu na nieznajome osoby, żeby ignorowały psa. Nie jest to łatwe zadanie, ponieważ wiele osób mówi wtedy: „psy mnie lubią”, „ja się nie boję”, „ja też mam psa/sukę”, albo udają, że nie słyszą i głaszczą naszego podopiecznego. Skuteczne jest wołanie do ludzi, że pies ma chorobę skóry i nie można go dotykać, bo można się zarazić. Narażamy się wtedy jednak na kilka niezbyt ciepłych słów pod naszym adresem.
Z Kumplem robiłam tak:
W domu przestałam go właściwie głaskać, ograniczyłam zwracanie na niego uwagi. Nie było to trudne, bo moje psisko rzadko domaga się w domu uwagi, większość czasu leży spokojnie (zasługa długich spacerów i braku nawyku, że w domu jest w centrum uwagi).
Na spacerze, kiedy widziałam zbliżających się ludzi, wołałam go i schodziliśmy ze ścieżki. Tam prosiłam go o wykonanie jakiegoś zestawu komend – jeśli było miejsce – chodził przy nodze. Jeśli były krzaki – siadał, dawał łapę, kładł się. W trakcie tych ćwiczeń dostawał dużo smakołyków, a co ważniejsze: na koniec (kiedy ludzie już nas minęli) bardzo go chwaliłam, głaskałam długo i w ogóle wprawiałam w świetny nastrój, czasem chwilę razem pobiegliśmy itp. To zadanie jest wykonane jak należy, kiedy pies skacze z radości, mocno macha ogonem i śmieje się od ucha do ucha. Najtrudniejsze jest to, żeby zachwycać się psem całkiem szczerze. Jeśli robimy to „z musu”, bo taka jest metoda szkolenia – efekty są wątpliwe. Ja naprawdę byłam przeszczęśliwa, że Kumpel został ze mną zamiast iść się przywitać. Oczywiście nie był na smyczy.
Po jakimś czasie, dołożyłam nowy element – mijałam ludzi łukiem, schodząc ze ścieżki, a Kumpla prosiłam żeby szedł przy nodze (na początku, prosiłam o „siad”, kiedy ludzie byli już naprawdę blisko). Zawsze starałam się oddzielać sobą psa od przechodniów. Dzięki temu mogłam go złapać, kiedy widziałam, że ma zamiar podejść do ludzi. Mówiłam wtedy „nie witamy się”.
Komenda „nie witamy się” pojawiała się za każdym razem, kiedy kogoś mijaliśmy (chyba, że widziałam, że ludzie sami zachęcają psa do podejścia – wtedy mówiłam „możesz iść” i pokazywałam ręką żeby poszedł). Za każdym razem, kiedy już minęliśmy się z przechodniami, bardzo Kumpla chwaliłam, pieściłam lub zachęcałam do wspólnego biegania.
Kiedy Kumpel podchodził do mnie sam, też robiłam (i robię) przerwy na pieszczoty. Oczywiście nie za każdym razem, kiedy podchodzi!
Efekt jest super: w większości przypadków, kiedy ktoś nadchodzi, Kumpel patrzy na mnie i czeka na decyzję: czy ma przyjść do nogi, czy może iść się przywitać. Czasem nie wołam go do siebie i mówię tylko „nie witamy się”. Zazwyczaj, choć nie zawsze, to wystarcza J
Wydaje mi się, że ta metoda zadziałała dlatego, że przebiłam swoim zachowaniem nagrodę, jaką otrzymywał od nieznanych ludzi. Ode mnie dostawał super mocne wzmocnienie – mój zachwyt, pieszczoty i chwilę zabawy. Było to tym atrakcyjniejsze, że nie dostawał tego w innych okolicznościach.

Jeśli zdecydujecie się wypróbować tę metodę – napiszcie koniecznie czy się udało. Najlepiej na adres info@szkolabaron.pl. Będę bardzo wdzięczna. Ze względów zawodowych, bardzo bym chciała wiedzieć na ile jest ona skuteczna.

sobota, 9 listopada 2013

pies czy suka?

Tak sobie pomyślałam, że skoro ruszyłam już temat płci, to jeszcze go trochę pociągnę.
Lepiej mieć psa czy sukę?
Na szczęście nie ma tu jednej dobrej odpowiedzi – każda opcja ma swoje wady i zalety.
Panie mają pierwszeństwo, więc najpierw o sukach:
Wady:
- cieczka. Trudny czas dla opiekuna – ślady krwi w mieszkaniu i adoratorzy koczujący pod domem,
- ryzyko niechcianej ciąży,
- ryzyko ciąży urojonej,
- sterylizacja to poważna operacja, kosztowniejsza niż kastracja, suka dłużej dochodzi do siebie,
- jeśli myślimy o 2 psach, to najgorszym zestawieniem są 2 suki – ze względu największe ryzyko konfliktów. (Oczywiście nie zawsze do nich dochodzi!)

Zalety:
- wiadomo, kiedy mniej więcej będzie cieczka. Wystarczy pilnować sukę przez kilka dni. Jeśli mamy samca – trudno przewidzieć, kiedy pies poczuje sukę w rui i poleci, całkowicie głuchy na przywołanie,
- sterylizacja nie zaburza kontaktów społecznych z innymi psami,
- generalnie rzecz biorąc, można powiedzieć, że suki są bardziej „przywiązane” do opiekunów: zwykle są bardziej posłuszne, łatwiejsze w układaniu, łagodniejsze (ważniejszy od płci jest tu wybór rasy: łatwiej będzie nam się pracowało z samcem np. owczarka szkockiego collie niż z suką owczarka kaukaskiego)
- suka bardzo rzadko doznaje agresji ze strony samców

A teraz o samcach:
Wady:
- trudno przewidzieć, kiedy pies wyczuje sukę w rui i pobiegnie za nią w siną dal,
- psy kastrowane bywają gorzej traktowane przez inne psy – zarówno przez samce, jak i przez suki.
- psy są nieco trudniejsze do układania niż suki, bywają bardziej niezależne,
- na wystawach, u niektórych ras, pojawiła się skłonność do premiowania bardzo „samczych” psów. Np. u labradorów, jest tendencja, żeby na pierwszy rzut oka widać było czy to pies czy suka. U takich „supersamców” podwyższona jest produkcja testosteronu, a co za tym idzie, pies ma natężone wszelkie „wady” zachowania, wynikające z wysokiego poziomu testosteronu. W zależności psa, może to być zwiększona chęć do rywalizacji (sprawdzania się z napotkanymi samcami), bardzo silnie zaznaczony pociąg płciowy i chęć do znaczenia terenu. U ras „delikatnych”, jak cavalier, pudel czy sheltie – większa podatność na stres.

Zalety:
- brak cieczki i ryzyka zajścia w ciążę ;)
- kastracja jest zabiegiem, a nie operacją – pies szybko dochodzi do siebie. Do tego kastracja jest mniej kosztowna niż sterylizacja,
- silniejsze i bardziej wytrzymałe niż suki (oczywiście decydująca jest tu przede wszystkim dieta i ilość ruchu, a nie płeć!)


Zapomniałam jeszcze o czymś? Piszcie!

piątek, 8 listopada 2013

coś optymistycznego

Po wczorajszych złych wieściach, dzisiaj postanowiłam napisać coś optymistycznego.
Na dzisiejszym spacerze spotkaliśmy sporo psów bez smyczy, które szły z niepanikującymi opiekunami J Podeszliśmy też do dwóch psiaków na smyczy i Panie też nie miały nam tego za złe J Chyba jednak częściej będę dawała Kumplowi szansę na kontakt z psami na smyczy. Tym bardziej, że teraz ma nie biegać L Jest jeszcze jeden powód: jeśli przez cały spacer spotykamy psy na smyczach i za każdym razem wołam Kumpla, biorę go na smycz i nie pozwalam na podejście do psa (zwykle opiekun spotkanego czworonoga ucieka przed nami lub obchodzi nas szeeerokim łukiem), to pod koniec spaceru Kumpel przestaje do mnie wracać na zawołanie. Trudno mu się zresztą dziwić. Wybieram grzecznego psa. Niech szlag trafi przepisy dot. prowadzenia psów na smyczy!
Ale miało być optymistycznie. No więc, pragnę się pochwalić naszymi sukcesami. Miałam zamiar napisać o tym już dawno temu, ale jakoś zawsze wyskakiwał inny temat.
Z przyjemnością donoszę, że Kumpel nie wskakuje już do samochodów J Wykazuje nimi pewne zainteresowanie, ale na informację ode mnie, że nie wsiadamy – wraca do mnie J

Chyba pisałam, że mam bardzo towarzyskiego psa, który chętnie witałby się z każdą napotkaną osobą. Udało nam się osiągnąć to, że na hasło „nie witamy się”, mój kochany futrzak zazwyczaj nie podchodzi do mijanej osoby J Najtrudniej idzie nam z dziećmi – do nich Kumpla ciągnie najbardziej, ale i na tym polu widać bardzo wyraźną poprawę J


czwartek, 7 listopada 2013

zwyrodnienie stawów

Wczoraj zauważyłam, że Kumpel trochę kuleje. Nie przejęłam się tym zbytnio, choć oczywiście przyszła mi do głowy babeszjoza. Pomyślałam, że może coś sobie naciągnął, źle stanął itp. W końcu każdemu może się zdarzyć.
Niestety dzisiaj rano kulał już bardzo mocno.
Po spacerze pojechaliśmy do weterynarza, który specjalizuje się w ortopedii. Niestety nie ma u niego możliwości umówienia się na godzinę L Czekałam półtorej godziny. Trzeba było zrobić zdjęcia obu przednich łap. No więc Kumpel dostał coś na uspokojenie, odcze
kaliśmy aż zacznie działać i zrobiliśmy zdjęcia. Wyszły fatalnie: Kumpel ma zaawansowane zwyrodnienie stawów łokciowych w obu przednich łapach. Zdziwiłam się, bo zazwyczaj gorsze są stawy biodrowe. Dowiedziałam się, że być może tam też jest problem i że za jakiś czas prześwietlimy też biodra. No więc zapytałam czy nie możemy tego zrobić od razu, skoro Kumpel już dostał ogłupiacz, bo wolałabym go drugi raz niczym nie szprycować. Poprosili żebym wezwała kogoś do pomocy w przytrzymaniu psa w odpowiedniej pozycji. Kiedy już mój ojciec przyjechał (pracuje niedaleko lecznicy), dowiedziałam się, że trzeba Kumplowi podać coś mocniejszego na uspokojenie… Gdybym wiedziała, to dzisiaj bym już odpuściła… Robienie zdjęcia bioder trwało stanowczo za długo, pierwsze było robione za wcześnie (lek jeszcze w pełni nie działał i pies się wyrywał). W sumie byłam w gabinecie 4,5 godziny…
Strasznie mi żal Kumpla. Zafundowałam mu gigantyczny stres. Stawy biodrowe nie są idealne, ale nie jest źle.
Przy okazji napiszę kilka słów o środkach uspokajających. Nie znoszę tego dziadostwa! Nie podawajcie tego psom na Sylwestra, albo przynajmniej dokładnie wypytajcie jak działają. Większość z nich upośledza aparat ruchu, ale nie przytępia zmysłów, a więc pies tylko pozornie jest spokojny – po prostu nie jest w stanie okazać lęku i wygląda na wyluzowanego / otępiałego. Tymczasem odbiera wszystkie bodźce, boi się petard tak samo jak wcześniej. Efekt jest odwrotny do zamierzonego, bo potęguje lęk: pies nie tylko boi się petard, ale dodatkowo wie, że wtedy dzieje się z nim coś dziwnego – nie może się ruszyć. Stres sięga zenitu. Wyobraźmy sobie takie 2 sytuacja: A. Jestem w domu i nagle ktoś włamuje mi się do mieszkania i kradnie co tylko się da. B. Jestem w domu i nagle ktoś włamuje się, kradnie co się da, a ja mam chwilowy paraliż i nie jestem w stanie się ruszyć.
W której sytuacji stres będzie bardziej nasilony? Oczywiście w B…

Dlatego właśnie mam takiego wrzoda na sumieniu… Dzisiaj przeze mnie Kumpel przeżył niesamowity stres. Oczywiście nie dało się go uniknąć, ale mogłam go do tej sytuacji przygotować. Wszystkim kursantom sugeruję, żeby nauczyli swoje psy komendy „na bok” – pies ma leżeć na boku i pozwalać się dotykać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać. Kumpla też chciałam tego nauczyć, ale najpierw chciałam wyćwiczyć komendę „leżeć”, która strasznie opornie nam szła. Teraz już wiem dlaczego…

środa, 6 listopada 2013

dlaczego psy inaczej traktują facetów

U mnie w domu rodzinnym zawsze było tak, że o psy dbała przede wszystkim moja mama: dawała im jeść, wychodziła na spacery, szkoliła. Tata wychodził razem z nią tylko na ostatni spacer. Mimo tego, wszystkie nasze kolejne psy bardziej słuchały ojca. Kiedy mama wołała psa, który był czymś tak zaabsorbowany, że nie wracał, prosiła mojego tatę o pomoc. Wystarczyło, że ojciec raz gwizdnął i pies po chwili był przy nim. Straszna niesprawiedliwość, prawda? Tyle trudu mamy na marne? Co mój ojciec miał w sobie takiego?
Dowiedziałam się tego w trakcie kursów: po prostu był facetem…
Psy doskonale wiedzą, z kim mają do czynienia. Płeć też ma przecież swój zapach. Poza tym, mężczyźni są zwykle więksi, mówią niższym głosem, inaczej się poruszają, no i – o czym była już mowa – są spokojniejsi, mniej się przejmują, a więc można powiedzieć, że są bardziej pewni siebie (z punktu widzenia psa). Sprawiają wrażenie, że panują nad sytuacją, swoim spokojem dają psu wsparcie. Coś w rodzaju: „nie ma się co przejmować tamtym psem, jestem tutaj. Nie ma powodu do obaw, luzik”.
Zdarzają się oczywiście wyjątki. Byłam na konsultacjach w kilku domach, gdzie było odwrotnie: pies zdecydowanie bardziej słuchał kobiety. Są to jednak wyjątki potwierdzające regułę.
U mnie na przykład już drugi pies bardziej słucha mnie, niż mojego męża. Jeden i drugi
okazywał/okazuje mężowi respekt, ale moje przywołanie jest skuteczniejsze.
W naszym przypadku, mam pomysł na rozwiązanie zagadki, ale wcale nie jestem pewna czy jest prawdziwe. Słyszałam kiedyś, że pies doskonale pamięta, kto wyprowadził go ze schroniska. Ta osoba staje się dla niego najważniejsza. Po Barona pojechałam bez męża. Kumpla przywiozła nam wprawdzie do domu Pani z Fundacji, ale Kumpel mnie poznał – wcześniej jeździłam do ośrodka i zabierałam go na spacery. Czy dobrze kombinuję? Nie wiem. Na zachowanie Kumpla, (u którego wyraźniej niż u Barona widać, że to ja jestem dla Niego najważniejsza) może mieć też wpływ to, że to ja jestem w domu „żandarmem”. Zwykle to ja mówię reszcie rodziny, że wychodzimy, że pora wstawać, że obiad na stole itd. Dodatkowo, mój mąż do tej pory pracował poza Łodzią i bywał w domu tylko w weekendy. Zobaczymy, może za jakiś czas sytuacja się zmieni. Zobaczymy.
Jeszcze jedna rzecz. Jak wiadomo: każdy kij ma dwa końce. Jeśli pies miał braki w socjalizacji, to częściej boi się mężczyzn, niż kobiet. Dlaczego? Z tych samych powodów, o których pisałam wyżej. Facet, to facet.

Nie jest prawdą, że jeśli pies boi się mężczyzn, to na pewno jakiś chłop go bił. Możliwe jest oczywiście, że ma za sobą trudne przeżycia z udziałem jakiegoś faceta. Równie dobrze może być jednak tak, że w najważniejszym okresie życia nie poznał żadnego mężczyzny, albo, że ogólnie miał bardzo ograniczone kontakty z ludźmi.

wtorek, 5 listopada 2013

płeć ma znaczenie (?)

Dzisiaj na porannym spacerze przeżyłam niemalże szok. Przed sobą zobaczyłam małego, białego pieska na smyczy. Kumpel go zauważył przede mną i szedł w jego stronę. Nie wiem dlaczego, ale nie zawołałam go. Kiedy Kumpel się zbliżył, wyobraźcie sobie, że Pan spokojnie odpiął swojemu psiakowi smycz! Nie panikował, ani nic, tylko stał i patrzył. Mały zachęcał do zabawy. Kumpla nie trzeba było dwa razy prosić. Po krótkiej gonitwie, psy zatrzymały się i niestety mój pies walnął kolegę łapą. Tamten przewrócił się i zapiszczał, a później wstał i zaczął szczekać na zdziwionego Kumla. Pan stał spokojnie, a ja zawołałam swojego psa i rozeszliśmy się. Po chwili mały nas dogonił, ale wtedy już Kumpel był w towarzystwie drugiego owczarka. Przez chwilę 2 onki biegały za małym psiakiem, a później każdy pies wrócił do swojego opiekuna.
Na tym spacerze spotkaliśmy jeszcze Pana z przemiłą bullterierką oraz panią z beaglem. Pani była jedyną osobą, która spanikowała i starała się nie dopuścić do spotkania z Kumplem, twierdząc, że jej pies może sprowokować mojego psa. Pani okazała się koleżanką mojej mamy i kiedy mnie poznała, przestała zasłaniać swojego psa. Kiedy powiedziała, że nasze psy się znają – odpięłam smycz. „To teraz ty wychodzisz na spacer z Pikusiem?” – zapytała. Uśmiechnęłam się i powiedziałam, że nie jestem z Pikusiem, tylko z Kumplem J W czasie tej krótkiej wymiany zdań psy zdążyły się już obwąchać i bawić się (na tyle, na ile umożliwiała to smycz beagle’a).
Ze smutkiem stwierdzam, że kobiety dużo bardziej panikują. Panowie mają w sobie więcej spokoju i zaufania do własnych psów. Ze wstydem przyznaję, że u mnie w domu jest tak samo… Tuż po adopcji, ogarniał mnie strach, kiedy puszczałam Kumpla ze smyczy – bałam się jak będą wyglądały jego spotkania z psami. Niby wiedziałam, że psy z natury unikają konfliktów, ale… mojego nowego psa przecież nie znałam, czułam się za niego odpowiedzialna. Mój mąż puszczał go bez smyczy bez stresu, jakby w ogóle nie brał pod uwagę, że może zdarzyć się coś złego. Miał oczywiście rację.
Od moich Klientek często słyszę to samo: „mój mąż/syn spuszcza psa ze smyczy, a ja nie, bo się boję”.

Nie do końca wiem, dlaczego tak się dzieje, ale muszę przyznać, że rzadko się zdarza, żeby było odwrotnie.

niedziela, 3 listopada 2013

rozpowszechnianie lęków

Tak jak obiecałam, dzisiaj będzie o zaszczepianiu dzieciom lęków.
Płakać i/lub krzyczeć mi się chce zawsze, kiedy widzę panikujących dorosłych. Idę sobie spokojnie z Kumplem parkową alejką, z naprzeciwka zbliża się babcia/mama z dzieckiem. Osoba dorosła zasłania sobą dziecko, albo przynajmniej kurczowo łapie dziecko za rękę, kiedy Kumpel przechodzi obok nich. Bywa, że słyszę ostrzeżenia kierowane do dziecka: żeby uważało, bo pies je ugryzie. Zgroza. Takie dziecko dowiaduje się, że pies stanowi zagrożenie. Kiedy już dobrze to zapamięta, będzie sztywniało na widok psa. Do czego to doprowadzi? Oczywiście do tego, że wszystkie psy będą do dziecka podchodzić, bo pies jest z natury ciekawski i chętnie sprawdza wszystko, co nowe czy inne. (Jeśli pies ma braki w socjalizacji – na nieznane obiekty szczeka). Człowiek, który idzie sobie spokojnie zazwyczaj nie budzi zainteresowania. Co innego, jeśli idzie w nietypowy sposób (kuleje, czy idzie o lasce), wygląda inaczej (np. jest przebrany za niedźwiadka), coś dziwnego niesie (balony, plecak, ma na głowie kapelusz) albo właśnie… sztywnieje z przerażenia na widok psa… Dorośli, którzy straszą dzieci psami, robią im ogromną krzywdę…
Pamiętam, jak pojawiły się telefony komórkowe. Nasz pies (mieszkałam wtedy z Rodzicami), szczekał w parku na tych, którzy rozmawiali przez telefon. Kiedy idzie dwoje ludzi – rozmawiają, nie ma w tym nic dziwnego. Ale żeby człowiek tak sam do siebie gadał? To stanowczo odbiegało od normy! Po jakimś czasie się przyzwyczaił i przestał szczekać ;)

Czasem chodzę do przedszkola moich dzieci i robię pogadanki o psach lub wilkach. Zdarza się, że przychodzę z jakimś zaprzyjaźnionym psem, o którym wiem jak się zachowa w tłumie dzieci. Pewnego razu pojechałam z Panią i jej niedużym (mniej więcej do kolan) czarnym kundelkiem. Nazwijmy go, tradycyjnie, Azorkiem.
Na początku dzieci miały usiąść w okręgu i być cicho, żeby nie przestraszyć psiaka. Jeden chłopiec (nazwijmy go Antek) bał się, więc poprosiłam żeby usiadł w środku. Tak, żeby pies nie miał do niego dostępu. Później dzieci częstowały Azorka smakołykami. Antek nie chciał. Kiedy przyszła pora na kolejne zadania, Antek był przerażony. Poprosiłam żeby mógł wyjść z Sali. Zgody na to nie dostałam. Jedna z Pań wzięła chłopca na kolana. Antek był spięty, a kiedy Azor podchodził, dosłownie drętwiał z przerażenia.
Po zajęciach Panie powiedziały, że Antek boi się wszystkich zwierząt, nawet owadów. Aż wierzyć mi się nie chciało…
Jakiś czas później, kiedy przyszłam po chłopców do przedszkola, dzieci biegały po ogrodzie na bosaka. Po chwili przyszła mama Antka i zapytała: „Nie boisz się tak biegać bez butów? Możesz wejść na osę, która Cię wtedy ugryzie”.
Cóż, świat jest pełen większych i mniejszych niebezpieczeństw. Każdego dnia, wychodząc z domu, narażamy się, że ktoś porwie, pobije, okradnie, że wjedzie w nas pijany kierowca, złamiemy nogę, coś nam spadnie na głowę itd. itp. Tylko czy jest to powód żeby nie wychodzić z domu? Pozostanie w nim też zresztą nie jest do końca bezpieczne: włamywacz może nas zabić, może wybuchnąć pożar, możemy się poślizgnąć na śliskiej podłodze i złamać rękę itd. Możemy żyć w ciągłym strachu, niebezpieczeństwo czai się w każdej chwili naszego życia. Możemy się bać, tylko… po co? Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego dorośli na każdym kroku straszą swoje dzieci… Tym bardziej, że kiedy człowiek jest przestraszony, jego mięśnie są spięte. Wtedy ma większe szanse na fałszywy ruch, przez który spadnie z drabinki, potknie się czy coś rozleje. Mówiąc: „uważaj, bo… się przewrócisz/ rozlejesz sok/ spadniesz itd.”, zwiększamy ryzyko, że nastąpi właśnie to, czego chcemy uniknąć. Później mamy już pewnik: nasze dziecko przewraca się/ rozlewa/ spada itd. częściej niż inne dzieci. Zamyka się błędne koło.
Rodzicom zainteresowanych tym, jak nasza postawa, czy z pozoru niewinne komentarze mogą wpływać na dzieci, proponuję lekturę książek Jespera Juula. Bez trudu znajdziecie je na allegro. Moim zdaniem wszystkie są świetne. Może macie znajomych Rodziców małych dzieci i nie macie pomysłu na prezent gwiazdkowy? Polecam Jespera Juula. Książki są napisane łatwym językiem, przyjemnie się je czyta. Nie są to poradniki typu: jeśli dziecko… to Ty powinieneś… Są to raczej przemyślenia i ogólne wnioski, stworzone po wieloletniej pracy z dziećmi i ich rodzinami. Wprowadziłam w życie niektóre rady Jespera i muszę przyznać, że efekt był niemalże natychmiastowy. Drobna zmiana w formułowaniu myśli i nagle dzieci zaczęły robić to, o co proszę (oczywiście nie zawsze, cudów nie ma). Jakbym wreszcie zaczęła mówić językiem, który rozumieją…

O dzieciach też bym mogła długo pisać, ale tutaj miało być o psach J

sobota, 2 listopada 2013

lęki: psa czy przewodnika?

Dzisiaj na spacerze spotkaliśmy Panią z dosyć dużym psem w typie spaniela. Bardzo się ucieszyłam, bo psiak był bez smyczy. Pozwoliłam Kumplowi podejść, wołając do Pani, że mój pies jest bardzo łagodny. Wtedy Pani zaczęła krzyczeć, że jej sunia boi się wilków. Zdziwiłam się, bo suka stała spokojnie, a nawet zrobiła kilka kroków w kierunku Kumpla. Zamiast zawołać swojego psa, powiedziałam, że nie wygląda, żeby sunia się bała. „Ale się boi!”, zawołała Pani i weszła pomiędzy psy, żeby nie mogły się do siebie zbliżyć.
Oba psy stały, jakby nieco zdziwione zachowaniem kobiety i spokojnie wciągały nosami powietrze, jakby chciały się obwąchać „na odległość”. Sama się zdziwiłam, słysząc, że mówię: „to chyba Pani się boi, a nie ona”. W odpowiedzi usłyszałam: „też by się pani bała gdyby tyle pani zapłaciła za leczenie”. (Domyślam się, że jakiś owczarek pogryzł kiedyś spanielkę. Śmiem przypuszczać, że za sprawą histerycznej interwencji swojej przewodniczki). Kumpel sam do mnie podszedł, widząc, że ze spotkania nic nie będzie, a Pani uciekła ze swoją spanielką. Dorzuciłam jeszcze tylko, że spotkanie z moim psem mogłoby być dobrym doświadczeniem, które pomogłoby w przełamaniu traumy, ale Pani mnie już nie słuchała, salwując się ucieczką przed moją krwiożerczą bestią i jego panią-wariatką.
Smutne jest, że dorośli ludzie przerzucają swoje lęki na dzieci i psy…
Spanielka nie bała się mojego psa, miała ochotę na spotkanie z nim. Tymczasem jej Pani gotowa jest zrobić wszystko, żeby jej suka nie miała kontaktu z „wilkami”. Za jakiś czas jej psica nauczy się, że nie ma szans na spotkanie z pewnym typem psów, a wtedy albo będzie dalej stała biernie i czekała, tak jak dzisiaj, albo przyłączy się do swojej Pani i zacznie panikować, albo zacznie reagować agresywnie.

Niestety podobnie ma się sprawa z dziećmi, ale o tym napiszę jutro.

piątek, 1 listopada 2013

śmierć towarzysza

Dzisiaj, z okazji Święta Zmarłych, postanowiłam poruszyć temat śmierci naszych podopiecznych.
Żegnanie się z ukochaną istotą zawsze jest trudne i smutne. Jest bolesne nie tylko dla nas, ludzi.
Niektóre gatunki zwierząt również mocno przeżywają stratę bliskich. Zaliczają się do nich oczywiście psy - nasi najwierniejsi przyjaciele.
Słyszymy czasem o psach czuwających przy grobie zmarłego opiekuna lub czekających na niego tam, gdzie po raz ostatni go widziały – np. na przystanku autobusowym. W Krakowie jest nawet pomnik Dżoka - psa, który niestrudzenie czekał na swojego zmarłego opiekuna.
Pomnik jest symbolem psiej wierności. Psy, takie jak Dżok, nie chcą iść do innego domu – czekają na swojego człowieka, nie wiedząc, że już nigdy się nie pojawi. Nie ma wierniejszych i bardziej kochających istot niż psy.
Pies, podobnie jak człowiek, potrzebuje przejścia przez okres żałoby, czyli czas, który jest potrzebny do zrozumienia straty i pogodzenia się z nią.
Niestety nie pamiętam, w której książce czytałam o śmierci jednego z kilku psów, mieszkających razem. Napiszę Wam, co zapamiętałam.
Jeden z trzech psów zmarł (nienawidzę słowa „zdechł”, więc nie będę go używać). Autorka książki zawsze miała kilka psów w domu, przeżyła wiele pożegnań. Tym razem pozostawiła zmarłego psa przez jeden dzień tam, gdzie dokonał żywota i obserwowała pozostałe psy. Kiedy rano odkryły zwłoki – trącały je nosem, lizały, jeden kilka razy zaszczekał. Cały dzień czuwały przy ciele nieżyjącego towarzysza, zachowywały się cicho i spokojnie, nie chciały nic jeść, odchodziły na bardzo krótko – tylko do ogrodu w celach toaletowych. Kiedy zabrano ciało, jeszcze przez kilka dni chodziły osowiałe, później życie z wolna zaczęło wracać do normy.
Nie wiem, w jakim stopniu psy rozumieją proces umierania, ale na pewno widzą, że dotychczasowy towarzysz nie żyje. Są smutne, przeżywają stratę.
Autorka książki zachęcała żeby pozwolić psom na czuwanie przy zmarłym towarzyszu. Myślę, że jest w tym sporo racji. Nam też potrzebne jest ostatnie pożegnanie, przeżycie smutku, żeby móc wrócić do normalnego życia. Pozwólmy na to samo naszym podopiecznym.
Znalazłam dzisiaj artykuł dotyczący słoni i szympansów. Może kogoś zainteresuje: