niedziela, 29 września 2013

niedzielne tropienie

Dzisiaj umówiliśmy się ze znajomym berneńczykiem na tropienie. Spotykamy się tak już chyba 2 lata. Z przerwami na urlopy, Święta, wesela itp oraz wakacje – latem dla Grinia jest za gorąco. Gringo tropi już świetnie. Wygląda to tak, że umawiamy się z Jego Panią gdzie będzie start. Dojeżdżam tam i ruszam na spacer po lesie. Idę tak około 40 minut, z zakrętami, pętlami, postojami, ślepymi zaułkami, czasem przechodzę przez drogę lub zwalony pień. Na końcu zatrzymuję się i czekam aż Gringo mnie znajdzie J Bardzo przyjemny taki poranny spacer – zachęcam każdego.
Dzisiaj układałam ślad razem z Adasiem i Kumplem J
Po tropieniu, nasze psy spotkały się po raz pierwszy w życiu. Gringo niestety ma już na koncie nieprzyjemne spotkania z owczarkami niemieckimi. Dzisiaj nie podbiegł do mnie tak jak zawsze do tej pory. Oba psy zatrzymały się i obserwowały. Po dłuższej chwili Kumpel podszedł do Grinia. Wyglądało to mało ciekawie. Do bójki nie doszło – w końcu spotkały się 2 psy na poziomie, ale nie wyglądało to na wielką przyjaźń od pierwszego wejrzenia. W pewnym momencie Kumpel nawet zaczął zachęcać Grinia do zabawy, ale kiepsko wybrał sposób – Gringo nie bardzo lubi kiedy zaczepia się go przy użyciu łap…
Źle nie było – Kumpel pozwolił mi pogłaskać Grinia, choć za każdym razem podchodził i upewniał się, że Jego też pogłaszczę. Wspólnie wróciliśmy do samochodów. Psy nie bawiły się, ale też nie szukały zaczepki. Jak na pierwszy raz w zupełności wystarczy.
Kiedy wpuściłam Kumpla do samochodu, podszedł do nas Gringo. Wtedy mój piesek warknął ostrzegawczo. Broni, skubany, auta. Gringo zrozumiał i odszedł, więc nie było żadnego problemu. Psy naprawdę świetnie się ze sobą dogadują. Zazwyczaj wystarczy im nie przeszkadzać.

Plan był taki, że ułożymy na koniec jeszcze jakiś krótki ślad dla Kumpla żeby też mógł zacząć się wdrażać do tropienia, ale Adaś był już zmęczony długim spacerem i chciał wracać do domu. Mam nadzieję, że następnym razem się uda żeby Kumpel wszedł na ślad.





piątek, 27 września 2013

nauka przez naśladowanie

Dzisiejszy dzień zaczął się fatalnie: od rana okropny ból głowy. Gdyby nie Kumpel, pewnie cały dzień snułabym się po mieszkaniu bez celu i nie zrobiłabym nic sensownego. Ale Kumpel jest J więc chciał / nie chciał, musiałam się ubrać i iść na spacer. Ból głowy nie minął, ale odżyłam J To niesamowita frajda patrzeć na to rozradowane pysio J
Spotkaliśmy Pikusia, później Dinka i Lusię (owczarkę niemiecką). Jaki to cudowny widok, takie 3 ganiające się psy. Nie da rady żeby się nie uśmiechnąć.
Na drugim spacerze nikogo nie spotkaliśmy, ale Kumpel i tak pobiegał. Pikuś pokazał mu fajną zabawę: polowanie na wiewiórki. Kumpel najpierw (na pierwszych wspólnych spacerach) patrzył co ten Pikuś wyprawia, później trochę powąchał i potruchtał za kolegą. Teraz nawet jak Pikusia nie ma – biega po krzakach i szuka śladów rudzielców. Ubaw ma po pachy. Zadowolony jak nie wiem co.
Taaak, psy świetnie uczą się od siebie nawzajem. Jeżeli mamy jednego, dobrze ułożonego, grzecznego psa i zdecydujemy się na drugiego, zwykle nie ma za dużo roboty. „Nowy” uczy się wszystkiego, co trzeba, obserwując starszego psa. Nawet komend uczy się mimo woli. Gorzej, jeśli mamy psa, nad którym nie panujemy lub który sprawia jakieś problemy. Jeśli weźmiemy drugiego psa, mamy zwykle ten sam problem u obydwu psów. Zmiana niechcianego zachowania u 2 psiaków jest znacznie trudniejsza niż u 1, bo psy wzajemnie się „nakręcają”.
Kilka razy dzwonili do mnie opiekunowie psów, które szczekały lub niszczyły mieszkanie podczas samotnego pozostawania w domu i mówili: „myślę, że mój pies tak się zachowuje dlatego, że się nudzi. Myślimy o wzięciu drugiego psa żeby miał się z kim bawić jak my wychodzimy. Nie będzie wtedy sam i nie będzie się nudził. Myśli pani, że to dobry pomysł?” Niestety bardzo rzadko się zdarza, że pies pozostawiony sam w mieszkaniu szczeka lub niszczy tylko i wyłącznie z nudów. Najczęściej takie zachowanie wynika z lęku lub frustracji. Jeśli weźmiemy wtedy pod swój dach drugiego psa – najprawdopodobniej oba będą szczekać / niszczyć, bo nowy nauczy się danego zachowania od psa, którego już mamy. Wtedy też praca nad wyeliminowaniem problemu będzie znacznie trudniejsza, bo – jak już wcześniej pisałam – psy będą się wzajemnie „nakręcać”. Jeśli pies szczeka lub niszczy w samotności, najlepiej jest jak najszybciej wezwać behawiorystę lub zoopsychologa, który oceni, jakie są przyczyny kłopotliwego zachowania psa i powie jak pracować nad wyeliminowaniem przyczyn, powodujących dane zachowanie. Najczęstsze przyczyny tych zachowań, to: lęk lub frustracja, ale problemem bywa też nadmierne kontrolowanie psa przez opiekunów – wtedy pies odreagowuje stres, jak tylko zostaje sam (wie przecież, że kiedy opiekunowie są w domu – nie może pogryźć sobie kanapy, bo zostanie za to ukarany). W tym wypadku też nie możemy mówić o zemście czy złośliwości. Pies nie odreagowuje żeby nam dokuczyć. Stara się tylko jakoś sobie pomóc w rozładowaniu negatywnych emocji. Karanie go za zniszczenia tylko nasili problem: pies jeszcze bardziej będzie się nas obawiał, będzie jeszcze bardziej zestresowany i tym bardziej będzie starał się w jakiś sposób odreagować… Pisałam już wcześniej o karze. Jeśli jest ona wymierzona z opóźnieniem – pies nie wie o co chodzi. Jeśli po powrocie do domu odkryjemy zniszczenia i spuścimy mu lanie – dowie się tylko tyle, że z niezrozumiałych dla niego przyczyn jesteśmy agresywni. Pokazanie pogryzionej kanapy na nic się nie zda. Pies nie ma szans wymyślić, że chodzi nam o coś, co zrobił 10 minut temu. To dla niego zbyt abstrakcyjne.

Niestety zbyt często ludzie przeceniają możliwości intelektualne psów. To cudowne, bystre, kochane zwierzęta, ale nie mają zdolności abstrakcyjnego myślenia. To trochę tak, jakbyśmy karali 6-miesięczne dziecko za to, że robi siku w pieluchę. Żebyśmy karali je za każdym razem – nie zacznie dzięki temu załatwiać się na nocnik. Wręcz przeciwnie: stres zahamuje zdolność uczenia się i dziecko prawdopodobnie nauczy się korzystania z nocnika później niż jego rówieśnicy. Pewnie też znacznie dłużej będą mu się zdarzały „wpadki”. Nie będzie to przecież złośliwość! (Mimo że do tej pory zdarzają się rodzice, którzy tak właśnie to interpretują). Swoją drogą, strasznie to smutne, że tak słabo rozumiemy innych. Dorosłych, dzieci, psy.
Mam do Was pytanie: wolicie jak piszę o tym co u nas słychać, czy o jakiś ogólniejszych sprawach? Może są jakieś tematy, na które czekacie? Dajcie znać - postaram się sprostać oczekiwaniom. Pozdrawiam.

czwartek, 26 września 2013

Pewnie każdy z Was mówi to samo: „Mój pies jest najwspanialszy na świecie”, więc w zasadzie jesteśmy zgodni J
Kumpel zaskakuje mnie (pozytywnie) na każdym kroku.
Moi Rodzice wyjechali na 3 dni i na ten czas ich pies (Pikuś), zamieszkał u mojej siostry. Zaprosiła nas do siebie (wstyd się przyznać, ale ponawiała to zaproszenie od kilku miesięcy i jakoś nie mogliśmy dotrzeć). Wiedziałam, że we wtorek, czwartek i piątek nie dam rady. Weekend i kolejny poniedziałek też odpadał, więc mogłam pojechać w środę lub po raz kolejny odmówić. Było mi głupio, więc zgodziłam się. Kumpel od rana siedział sam w domu, więc pojechał z nami. Wiedziałam, że Pikuś jest mocno terytorialny, więc jest to kiepski pomysł, ale siostra powiedziała, że teraz przecież nie jest u siebie, żebym się nie wygłupiała, brała psa i dzieci i przyjeżdżała. Chyba bardzo chciałam wierzyć, że będzie dobrze, więc pojechałam. Kiedy otworzyła nam drzwi – Pikuś wypadł z mieszkania, rzucił się z kierunku Kumpla ze wszystkimi zębami na wierzchu i szczekał, doskakując do niego (jak gdyby chciał go ugryźć). Były to oczywiście tylko markowane ugryzienia, ale z całą pewnością nie było to miłe powitanie. Kumpel zachował się super: stał i wysyłał sygnały uspokajające. Siostra zabrała Pikusia, a ja powiedziałam chłopakom, że wracamy do domu (w czasie akcji na klatce schodowej moje dzieci zdążyły już wejść i zdjąć buty). Płacz, histeria, że oni nie chcą do domu. W trakcie mojego tłumaczenia, że nie mamy wyboru (i gonitwy myśli, typu: to dzieci zostaną, a ja pójdę na długi spacer z psem), pojawiła się moja siostra z informacją, że Pikuś jest już zamknięty w sypialni i możemy wchodzić. Nadal uważałam, że to kiepski pomysł, ale weszłam. Po chwili Pikuś był już cicho, Kumpel nie podchodził do drzwi sypialni. Sytuacja została opanowana. W trakcie naszej wizyty doszło jeszcze 2 dzieci. Żal mi było mojego psa: w obcym miejscu, bronionym przez innego psa, a do tego 5 bawiących się dzieci. Jak się pewnie domyślacie, cicho i spokojnie raczej nie było. Prawie całą wizytę siedziałam z Kumplem i pilnowałam żeby dzieciarnia do nas nie wparowała. Kumpel zasnął! Nie wiem jak mu się to udało, ale dał radę. Fakt, że był po porządnym spacerze, ale mimo wszystko… Ja bym przy tej rozbawionej piątce nie zasnęła nawet gdybym padała ze zmęczenia.
Na porannym spacerze spotkaliśmy Dinka, który bawił się z jakąś sunią (chyba był to jakiś mieszaniec staffika). Kiedy pojawiliśmy się na horyzoncie – oba psy do nas podbiegły. Dinko przywitał się i oddalił. Suka nie była przyjaźnie nastawiona. Skoczyła na Kumpla z zębami. Kumpel nie miał zbytnio wyboru, więc zaczął się bronić. Trwało to kilka sekund, po czym Kumpel wykorzystał chyba jakąś niezauważalną dla mnie przerwę i ruszył do mnie. Suka za nim. Jestem naprawdę dumna i przeszczęśliwa, że mój futrzak tak pięknie się zachował! Kocham psy za to, że nic sobie nie robią. Nawet, jeśli jednemu coś nie pasuje. Gdyby ludzie tak dobrze sobie radzili w sytuacjach konfliktowych – nie byłoby wojen, a nawet bójek (albo przynajmniej byłyby bardzo rzadkie).
Popołudniowej sytuacji nie będę opisywać (jak do niej doszło), ale wyszłam na spacer z Kumplem i Pikusiem. Najpierw Pikuś rzucił się ujadając wściekle na Kumpla, który stał niewzruszony i przeczekiwał pikusiową furię. Po chwili Pikuś zaczął się uspokajać, aż wreszcie mogliśmy ruszyć na spacer. Do spotkania doszło na ulicy (siostra wypuściła Pikusia na zewnątrz, a ten od razu do nas podbiegł), a więc na w pełni neutralnym gruncie. Tak więc Kumpel mógłby się bronić, bo czemu nie? Na szczęście psy unikają agresji, więc się dogadali. Oba psy były na smyczach.
Spotkaliśmy się z Dinkiem. Kumpel zaczął go ganiać. Pikuś doszedł chyba do wniosku, że mój pies trochę przesadza i ruszył Dinkowi z pomocą. Rozdzielał psiaki, biegł za Kumplem, powarkiwał, przepychał go bokiem, zatrzymywał. I znowu: gdyby jakieś dziecko uznało, że dwaj koledzy bawią się zbyt brutalnie i zaczęło im przeszkadzać, to coś mi się wydaje, że bez awantury by się nie obeszło. Psy doskonale sobie poradziły J Kumpel akceptował / tolerował zachowanie Pikusia i dalej uganiał się za Dinkiem. Czasem musiał przyhamować, kiedy Pikuś przecinał mu drogę, ale nie przejmował się tym.

Zachwyca mnie ten mój pies, naprawdę. Do nieznanych psów też podchodzi coraz łagodniej. Nie podbiega już tak jak na początku. Teraz najczęściej zbliża się truchtem, a w pewnej odległości od psa grzecznie się zatrzymuje i wysyła sygnały uspokajające! Coś niesamowitego! Tak sobie myślę, że im mniej ludzie wtrącają się w psio-psie relacje, tym lepiej. Psy w takich sytuacjach radzą sobie znacznie lepiej niż my. Powinniśmy się od nich uczyć, zamiast je korygować.

środa, 25 września 2013

pies na smyczy

Kumpel jest bardzo towarzyskim psem. Kiedy jesteśmy na spacerze, ma ochotę podejść do każdego napotkanego człowieka. Może akurat go pogłaszcze? Zazwyczaj ludzie reagują przychylnie. Nieco mnie to dziwi, zważywszy na gabaryty Kumpla. Dziwi mnie to tym bardziej, że Barona – naszego poprzedniego owczarka (dla ciekawych, historia Barona jest na stronie: http://szkolabaron.pl/terapia_prowadzacy.html), prawie wszyscy się bali. Barona wzięłam, kiedy miał 10 lat i zaawansowaną dysplazję. Po 2-3 tygodniach pobytu u nas (a więc porządnego jedzenia i regularnych spacerów) nie słaniał się już na nogach, zaczął nawet truchtać J ale nie był to młody, w pełni sprawny pies. Większą część spacerów
chodził sobie powolutku i wąchał. Mimo tego, wielokrotnie słyszałam, że „taki duży pies powinien chodzić w kagańcu i na smyczy”. Dlatego teraz, za każdym razem, kiedy ktoś przychylnie reaguje na Kumpla, czuję się zaskoczona. Oczywiście bardzo pozytywnie. Staram się żeby nie podchodził do ludzi, bo wiem, że nie każdy sobie tego życzy. Czasem jednak zdarza się, że kogoś zauważę dopiero, kiedy Kumpel jest już tuż przy nim. Bywa też, że kiedy idziemy, ktoś go zawoła.
Teraz, kiedy już wiem, że mój towarzysz ma ochotę ze wszystkimi się przywitać – schodzę na bok i proponuję Kumplowi wykonanie kilku znanych komend. Jak na razie jest to „siad”, „leżeć” i „zostań”. Próbujemy też chodzenia przy nodze, ale w parku jest tyle ciekawych zapachów, że na razie udaje mi się utrzymać koncentrację Kumpla przez bardzo krótki czas.
Zastanawiam się skąd bierze się różnica w podejściu napotykanych ludzi do Barona i do Kumpla. Jeśli znajdziecie chwilę, napiszcie jak przechodnie reagują na Wasze psy. Mam cichą nadzieję, że to nie przypadek, tylko może jakaś ogólna zmiana w podejściu do psów? Dosyć trudno mi w to uwierzyć, bo do tej pory miałam wrażenie, że ludzie coraz bardziej, a nie coraz mniej, boją się psów. Kiedy byłam dzieckiem, prawie wszystkie psy biegały bez smyczy i nikt (prawie) nie robił z tego problemu. Teraz przepisy nakazują żeby pies był w kagańcu lub na smyczy. Swoje 3 grosze dołożyły media, nagłaśniając wypadki zagryzienia dziecka przez psa. Przy okazji, podam pewną statystykę:
         W Stanach Zjednoczonych 826 dzieci poniżej 10. roku życia ginie z winy swoich opiekunów, 22 przez wiadra, 15 na placach zabaw, 11 przez balony i 10 na skutek pogryzień przez psy. W wypadkach samochodowych umiera 43 730 osób rocznie, na skutek przypadkowych upadków - 14 440, w wyniku zatruć - 14 142. Rowery zabijają rocznie 774 istoty ludzkie, a psy - 16.  Co roku więcej osób doznaje urazów przez pantofle, tenisówki, a także stoły, krzesła, łóżka i drzwi niż przez psy.
         Jeśli zaś chodzi o to, jak poważne są pogryzienia przez psy, to według Bradley większość (92,4 proc.) nie powoduje obrażeń, 7,5 proc. skutkuje mniejszymi ranami, a niewielki procent - 0,076 proc. - kończy się średnimi lub poważnymi urazami. Przypadkowe upadki są przyczyną dużo poważniejszych i związanych z wyższymi kosztami leczenia obrażeń. Reasumując, w swoich statystykach Bradley przedstawia inny obraz „problemu agresji" niż ten postrzegany przez ludzi.

Nakaz prowadzenia psów na smyczy uważam za głupi i szkodliwy. W założeniu ma on zapobiegać pogryzieniom. W praktyce, moim zdaniem, rezultat jest odwrotny do zamierzonego.
Po pierwsze: brak ruchu, nadmierne kontrolowanie psa przez właściciela, brak możliwości realizowania naturalnych potrzeb jak swobodna eksploracja (wąchanie gdzie pies chce i jak długo chce), powodują frustrację. Podobnie dzieje się z ludźmi. Człowiek, zwłaszcza młody, który nie może się poruszać, jest bez przerwy kontrolowany i ograniczany przez rodziców, który nie ma możliwości kontaktu z innymi ludźmi (lub bardzo ograniczony), któremu ktoś ciągle by przerywał oglądanie telewizji, korzystanie z Internetu itp. też byłby sfrustrowany, prawda? Kogoś takiego znacznie łatwiej wyprowadzić z równowagi, a kiedy kielich goryczy się przepełni, może dojść do prawdziwego nieszczęścia: nadmiar negatywnych emocji musi znaleźć ujście. Może to być agresja lub autodestrukcja (u ludzi: alkohol, narkotyki itp., u psów samookaleczanie lub – u obydwu gatunków – choroby psychosomatyczne). Na nasze szczęście, u psów znacznie rzadziej niż u nas, frustracja wywołuje zachowania agresywne. Gdyby psy miały tak dużą skłonność do agresji jak ludzie – wspólne życie naszych 2 gatunków pod 1 dachem nie byłoby możliwe. Zwróćcie uwagę jak często ludzie biją swoje psy. Kiedy jeden chłopak/facet uderzy drugiego – ten odpowiada agresją i dochodzi do bójki. Co by było gdyby psy równie łatwo odpowiadały agresją na agresję?
Psy robią wszystko co w ich mocy żeby do agresji nie dopuścić. Jeśli już dojdzie do pogryzienia, to zawsze, ale to zawsze winny jest człowiek (nie koniecznie ten, który został pogryziony). Jedynym wyjątkiem są przypadki schorzeń neurologicznych. We wszystkich innych przypadkach wina leży po stronie opiekunów lub hodowców.
Po drugie: psy, które całe życie są prowadzone na smyczy, mają bardzo ograniczone kontakty z innymi psami i ludźmi. Powoduje to zwiększenie ryzyka, że pies będzie się bał napotkanych istot, a od strachu do agresji (zwłaszcza jeśli przez smycz, pies nie ma możliwości ucieczki), jest już krótka droga. Jakiś czas temu czytałam artykuł o psach w Holandii. Podobno tam, psy chodzą w większości miejsc bez smyczy, podchodzą do obcych ludzi, witają się, bawią się z napotkanymi psami. Nikt nie robi z tego problemu. Efekt: psy od nowości mają zapewnioną świetną socjalizację, a więc są przyjazne. Skoro psy są przyjazne – ludzie nie mają powodów żeby się ich obawiać, a więc nie ma powodu, żeby musiały chodzić na smyczy.
Po trzecie: obowiązek prowadzenia psów na smyczy zdejmuje z opiekunek odpowiedzialność i (częściowo) obowiązek właściwego szkolenia i socjalizowania psa. Efekt może być taki, że kiedy już pies znajdzie się w parku bez smyczy – opiekun nie ma na dobrą sprawę żadnej kontroli. Nigdy przecież nie nauczył swojego psa powrotu na przywołanie. Nie ma też pojęcia jak jego pies zachowa się w trakcie spotkania z innym czworonogiem.


Rozumiem, że niektórzy ludzie boją się psów. Ale z drugiej strony: ja na przykład boję się łysych, wielkich facetów w dresach. Boję się też podpitych grupek młodych ludzi. Czy to znaczy, że powinnam postulować zakaz sprzedaży alkoholu lub nakaz żeby typ ludzi, którego się boję, poruszał się po ulicach wyłącznie w kaftanach bezpieczeństwa?

wtorek, 24 września 2013

lecznica weterynaryjna

Gabinet weterynaryjny, to takie dziwne miejsce, do którego wchodzą 2 istoty połączone smyczą. Lecznice dzielą się na 2 grupy. Do pierwszej pies jest wciągany siłą przez opiekuna. Do drugiej - odwrotnie: pies ciągnie tak mocno do lecznicy, że opiekun ledwo nadąża. Jeśli Wasza lecznica należy do grupy pierwszej, to może warto zastanowić się nad zmianą lekarza prowadzącego Waszego psa?
Na szczęście dla coraz większej ilość weterynarzy ważne jest, żeby badanie oraz sam pobyt w gabinecie nie był ciężką traumą. Bardzo mnie to cieszy, bo dla psa stres jest tak samo nieprzyjemny i szkodliwy jak dla nas.
Psy żyją w świecie zapachów. Strach również ma swój zapach (dla nas oczywiście niewyczuwalny). Jeśli więc wejdziecie do poczekalni pełnej zestresowanych psów – Wasz podopieczny również zacznie się denerwować. Jeśli natomiast oczekujące na wizytę psy będą zrelaksowane lub podekscytowane, ich dobry nastrój prawdopodobnie udzieli się także Waszemu psu.
Zanim więc pójdziecie na pierwszą wizytę do lekarza weterynarii ze swoim szczeniakiem lub niedawno adoptowanym psem – wybierzcie się do gabinetu weterynaryjnego bez niego i porozmawiajcie z ludźmi siedzącymi w poczekalni – zapytajcie czy ich psy chętnie tu przychodzą, poobserwujcie kto kogo wciąga do lecznicy. W ten sposób odpowiecie sobie na pytanie czy chcecie tutaj leczyć swojego psa. Tak samo można zrobić jeśli chodzi o zmianę lekarza prowadzącego. Można też popytać o wizyty w lecznicy znajomych psiarzy.
Może się wydawać, że przecież tak rzadko chodzi się do weterynarza, że pies nie musi lubić tych wizyt. Od czasu do czasu możecie się jakoś przemęczyć. Zastanówcie się jednak, czy na pewno chcecie chodzić z psem na zwykłe szczepienie w asyście kilku znajomych osób, które będą przytrzymywać lub zabawiać Waszego psa. Problem ten dotyczy nie tylko dużych psów. Bywa, że małe pieski są tak przerażone w trakcie wizyty, że wyrywają się ze wszystkich sił i trudno im zrobić zastrzyk, a wykonanie dokładniejszego badania staje się prawie niemożliwe bez środka uspokajającego (który też jakoś trzeba podać) lub poddania psa narkozie.
Jeśli wizyta w gabinecie weterynaryjnym będzie stresującym przeżyciem dla psa (a więc i dla Was), to prawdopodobnie niechętnie będziesz tam chodzić. Możecie wtedy mieć tendencję do bagatelizowania pierwszych oznak choroby, a jak wiadomo – im wcześniej zacznie się leczyć, tym większe są szanse na szybki powrót do zdrowia.
Pamiętacie też, że kiedy pies dożyje sędziwego wieku – prawdopodobnie zacznie chorować. Może być wtedy konieczność wykonania dodatkowych badań, a poddanie psa narkozie będzie wiązało się z poważnym ryzykiem.

Dzisiaj w końcu dotarliśmy do przychodni weterynaryjnej. Wybrałam lecznicę „Kalinowa”, bo bardzo podoba mi się ich podejście do pacjentów i ich przewodników. Słyszałam bardzo dobre opinie jeśli chodzi o fachowość. Super jest również to, że można się umawiać na godzinę – nie czeka się więc godzinę lub więcej w poczekalni. Wiecie, chciałabym żeby niektórzy lekarze „ludzcy” tak się mną interesowali… Rzadko się zdarza, żeby dla mnie czy moich dzieci ktoś poświęcił więcej niż 15-20 minut. Z Kumplem byliśmy w gabinecie 40 minut. Wszystko sprawdzone, dogłębnie wyjaśnione. Sporo czasu nam zeszło na rozmowę o pasożytach. Że nie zawsze wychodzą w badaniach, kiedy wskazane jest odrobaczenie itp.
Bardzo mi się zrobiło miło, kiedy pan doktor pochwalił Kumpla za Jego spokojne zachowanie J Podobno rzadko zdarzają się owczarki, które potrafią usiedzieć na miejscu, a do tego nie szczekają J

Zachwyciła mnie też waga. Jest wmontowana w podłogę, więc nie trzeba się specjalnie gimnastykować żeby pies na nią wszedł

poniedziałek, 23 września 2013

praca na śladzie

Wczorajszy post był strasznie długi, więc o jednej rzeczy już nie pisałam: na niedzielnym spacerze Adaś miał ułożyć Kumplowi ślad. Coś mi się zdaje, że jest na to jeszcze troszkę za mały. Możliwe też, że to ja za słabo się do tego ćwiczenia przyłożyłam. Było zimno i niektórzy z nas (Ci, którzy nie byli zaangażowani w tropienie) chcieli jak najszybciej wracać do domu. Dlatego też ślad był krótki, podwójny, a nie potrójny, miejsce niezbyt starannie wybrane. Do tego Kumpel wszedł na ślad jak tylko Adaś skończył go układać (zgodnie z zasadami sztuki, powinno się odczekać przynajmniej 15 – 20 minut żeby cząsteczki zapachowe opadły i ślad był wyraźniejszy). Kumpel oczywiście znalazł Adasia bez problemu, chłopak miał radochę, więc wszystko w porządku. Zaskoczyło mnie tylko jak słabo Adaś się schował: stał za drzewem tak, że cały czas było go widać. Dobrze, że Kumpel się zachował i szedł po śladzie zamiast się rozglądać. W zasadzie Młody nieźle myślał dość logicznie: schował się za drzewem tak, że na końcu ścieżki zapachowej nie było go widać, ale tylko na końcu. Przed następnym tropieniem będę musiała bardziej przyłożyć się żeby wytłumaczyć mu dokładnie co i jak.
Muszę przyznać, że syn mnie zaskoczył. Kawał czasu temu opowiadałam mu o tropieniu. Mówiłam, że pies powinien mieć w jakiś sposób zasygnalizowany początek pracy na śladzie. Może to być założenie szelek (jeśli normalnie pies chodzi w obroży) lub np. przymocowanie bandany. Kiedy w niedzielę zabieraliśmy się do układania śladu, przypomniał mi, że Kumpel miał mieć chusteczkę na szyi. Zdumiewające jaką dzieci mają pamięć.
Na koniec kilka słów o pracy na śladzie: jest to fantastyczne zajęcie dla wszystkich psów. Trzeba tylko pamiętać, że bardzo długa trasa nie jest wskazana dla psów o budowie w typie charta. Chodzi tu przede wszystkim o długość nóg. Dla charta, który ma bardzo długie nogi, długi marsz z głową przy ziemi nie jest najlepszym pomysłem. Trasa, którą przejdzie w kilkanaście minut jest już ok.
Praca węchowa odpowiada naturalnym zdolnościom i instynktom psa. Sprawia mu ogromną frajdę, daje masę satysfakcji. Sukces wzmacnia pewność siebie (wskazane dla psów lękliwych, niepewnych). Regularne tropienie (nawet jeśli pies pracuje na śladzie tylko 1 raz w tygodniu) może przyczynić się do zmniejszenia reakcji na dźwięki, które psa przerażają, jak np. fajerwerki. Pies, który tropi – „przestawia się” czy raczej „wzmacnia swoje zainteresowanie” bodźcami zapachowymi, przez co mniej koncentruje się na pozostałych, w tym akustycznych. Proszę tylko nie liczyć, że jeśli pies będzie tropił 1 raz w tygodniu, to efekty pojawią się po 2 czy 3 miesiącach. Im rzadziej będziemy z nim pracować na śladzie, tym dłużej będzie trzeba czekać na efekty.
Kolejną zaletą tropienia jest to, że uczy psa koncentracji (szczególnie ważne u psów nadpobudliwych).
Dalej: praca na śladzie wzmacnia więź między psem a przewodnikiem. Uczy też człowieka zaufania do swojego psa (jesteśmy przecież – w porównaniu do psów - upośledzeni węchowo. Kiedy pies zgubi trop – nie mamy mu jak pomóc – trzeba więc psu zaufać. Jest to bardzo dobre ćwiczenie dla osób, które mają tendencje do nadmiernego kontrolowania swojego psa.
Następna zaleta: każdy może nauczyć swojego psa tropienia użytkowego. Nie potrzeba do tego ogromu wiedzy. Wystarczy dobry podręcznik lub kilka spotkań z trenerem, który prowadzi tego typu zajęcia. Wyjaśni jak i gdzie układać ślad, jak prowadzić psa, na co zwrócić uwagę, co zrobić kiedy pies zgubi ślad, jak stopniowo wprowadzać dalsze utrudnienia. Dalej można pracować już samodzielnie. Nie wiem jak to robią inni trenerzy, ale u mnie jest tak, że tropienie obejmuje 5 spotkań. Jeśli ktoś ma ochotę na dalsze tropienie z moją pomocą, to umawiamy się na kolejne spotkania. Jeśli ktoś woli pracować we własnym zakresie, a ma jakieś pytania – może dzwonić lub pytać i zadawać pytania, na które zawsze z wielką przyjemnością odpowiadam. Zawsze bardzo mnie cieszy, kiedy jakiś pies wchodzi ze swoim przewodnikiem na ścieżkę (zapachową), bo to naprawdę super sprawa dla każdego psa.
Tak dla wyjaśnienia: tropienie użytkowe i tropienie sportowe, to 2 różne rzeczy. W tropieniu użytkowym chodzi o to, żeby pies znalazł człowieka, którego szuka. Może iść obok śladu, ścinać zakręty itp. Ważne żeby był skuteczny. W tropieniu sportowym – musi iść dokładnie tą drogą, którą szła osoba układająca ślad.
Na koniec jeszcze książka, którą gorąco polecam wszystkim, którzy mają ochotę na tropienie:
„Nowoczesne szkolenie psów tropiących” Bogusław Górny.


niedziela, 22 września 2013

trick na doskonalenie przywołania + jak przyzwyczaić psa do kagańca

Zaskoczenie dnia dzisiejszego: w trakcie porannego spaceru Kumpel pobiegł do Dinka. Na przywołanie nie zareagował, więc razem z Adasiem schowaliśmy się za drzewami. Po chwili zaczął nas szukać. Znalazł, bardzo się ucieszyliśmy i pochwaliliśmy go. Kiedy po 20 minutach ponownie spotkaliśmy Dinka po drugiej stronie parku – Kumpel pobiegł do niego, ale po chwili przybiegł się „odmeldować”. To jest naprawdę niesamowite w jakim tempie uczy się ten pies! Przy okazji: polecam metodę z chowaniem się wszystkim, którzy mają/miewają problemy z przywołaniem psa. Oczywiście trzeba do tego wybrać miejsce, gdzie nie ma samochodów. Jeśli pies biegnie na oślep w przeciwnym kierunku, można go jeden raz zawołać lub gwizdnąć, nie wychodząc z ukrycia – chodzi o to żeby naprowadzić nieco psa. Uczymy w ten sposób podopiecznego, że to on ma nas pilnować, a nie my jego. Zwykle po 3-4 powtórzeniach widać już efekt.

Robiliśmy dzisiaj próby z kagańcem. Kumpel za nim nie przepada, ale przy pomocy smakołyka nie było żadnego problemu żeby mu go założyć. Przy okazji przedstawiam opis jak przyzwyczajać psa do kagańca. Jest to bardzo rozbudowany schemat, przeznaczony jest dla psów, które kaganiec znają, ale nie pozwalają go sobie zakładać lub przez cały czas starają się go zdjąć. W takim wypadku należy zacząć od kupienia nowego kagańca, który jak najmniej przypomina dotychczasowy. Np. jeśli pies nie lubi swojego metalowego kagańca, kupujemy skórzany i odwrotnie. Bardzo dobre opinie słyszałam o tzw. kagańcach fizjologicznych – bez problemu go wygooglujecie. Osobiście nie miałam z nimi do czynienia, więc nie będę pisać, że są najlepsze. Donoszę tylko uprzejmie, że od różnych szkoleniowców taką właśnie opinię słyszałam.

1. Kaganiec pojawia się w miłych momentach dnia: można go położyć obok miski na czas posiłków, bawiąc się z psem można trzymać kaganiec w ręce lub na kolanach, kiedy pies dostaje Kong- kaganiec może leżeć w pobliżu.
2. Kładziemy kaganiec w takim miejscu żeby pies był w stanie bez problemu włożyć do niego nos (gdyby chciał), a więc np. dla dużego psa – na kanapie. Kładziemy smakołyk przed kagańcem. Kiedy pies zje – kolejny kładziemy bliżej kagańca, kolejny przy samym kagańcu, następny w kagańcu, przy samym brzegu itd. aż pies będzie musiał włożyć łeb głęboko w kaganiec żeby sięgnąć smaczek. Ćwiczenie to wykonujemy kilka razy dziennie w bardzo krótkich sesjach (maksymalnie 3-4 smaczki i przerwa). Chodzi o to żeby psa nie znudzić. Każdą sesję zaczynamy od przedostatniego kroku. Jeśli np. poprzednia zakończyła się smaczkiem, który był już w kagańcu, przy samym brzegu, to zaczynamy od smaczka, który leży przed kagańcem.
3. Bierzemy kaganiec do ręki i karmimy psa podając mu smaczki przez kaganiec (cały pysk musi być w kagańcu)
4. Kiedy pies włoży pysk do kagańca – przytrzymujemy paski za głową psa (bez zapinania!) i karmimy psiaka – podajemy kilka smaczków jeden po drugim.
5. Zapinamy kaganiec, karmimy psa, rozpinamy kaganiec, bardzo psa chwalimy, bawimy się z nim.
6. Zapinamy kaganiec, pieścimy psa, karmimy, rozpinamy kaganiec, bardzo psa chwalimy, bawimy się z nim.
7. Zakładamy kaganiec, pieścimy psa troszkę dłużej niż poprzednio, (ewentualnie dajemy coś pysznego), rozpinamy kaganiec, bardzo psa chwalimy, bawimy się z nim.
8. Stopniowo wydłużamy czas, w którym pies jest w kagańcu. Kiedy bez problemu wytrzymuje 5-10 minut, pora na krótki spacer. Można wyjść na spacer z psem w kagańcu i po kilku minutach go psu zdjąć. Stopniowo wydłużamy czas, w którym pies jest w kagańcu na spacerze.

Jeśli pies nie ma jeszcze żadnych skojarzeń z kagańcem, można (nie trzeba) pominąć punkt pierwszy. Wtedy też cała praca idzie szybciej.

UWAGA!: Jeśli w którymś momencie pies nie wykonuje ćwiczenia chętnie, należy cofnąć się 2-3 kroki i raz jeszcze powoli postępować dalej.
Kaganiec powinien być dobrze dopasowany. Nie warto kupować za luźnego – nie będzie wygodniejszy – przeciwnie – może boleśnie obcierać psi nos.

Nylonowych kagańców NIGDY nie należy zapinać tak ciasno żeby pies nie mógł chociaż lekko otworzyć pyska. Pies nie poci się tak jak by – całą powierzchnią ciała. Chłodzi organizm otwartym pyskiem. Jeśli uniemożliwimy mu to, zbyt ciasno zakładając nylonowy kaganiec, możemy doprowadzić do przegrzania organizmu, co może mieć katastrofalne skutki, ze zgonem włącznie.
Mam prośbę: mówcie o tym opiekunom psów, które mają zbyt mocno zapięte nylonowe kagańce. Robiłam to już wielokrotnie i muszę powiedzieć, że jeszcze nigdy nikt nie miał do mnie o to pretensji.

Zakładanie kantarka
Postępujemy tak samo jak przy przyzwyczajaniu psa do kagańca. Tyle tylko, że pies nie da rady sam włożyć pyska do leżącego kantarka – opiekun przytrzymuje kantarek na wysokości psiego pyska, drugą rękę (ze smaczkiem) przekłada przez kantarek w kierunku psa. Stopniowo ręka jest coraz bliżej kantarka, następnie umieszczona jest w taki sposób, że pies musi włożyć pysk w kantarek. Jeśli omija pyskiem kantarek – nie dostaje smakołyka. Wtedy należy powoli prowadzić rękę też żeby pies starając się dostać smakołyk, wkładał pysk w kantarek. Jeśli pies się cofa, nie chce pracować, to znaczy, że tempo było dla niego za szybkie. Należy zacząć od początku i tym razem już się tak nie spieszyć.

Na koniec chciałabym się pochwalić drobnym sukcesem: Kumpel potrafi już wytrwać w pozycji „siad” w czasie otwierania bagażnika i czeka na komendę żeby wskoczyć J
Dzisiaj zrobiliśmy też kolejny mały kroczek-zajawkę. Pojechaliśmy do lasu na spacer. Kiedy wróciliśmy do samochodu, otworzyłam bagażnik bez proszenia Kumpla o „siad”, bez komendy wsiadania. On – oczywiście – natychmiast wskoczył, a my poszliśmy dalej. Po jakimś czasie przyszedł do nas J Kręcił się tak jeszcze parę razy od samochodu do nas, jakby chciał żebyśmy wszyscy już wreszcie wsiedli i pojechali. Moim celem jest pokazanie mu, że bez komendy „hop” nie ma sensu wsiadać, bo i tak nigdzie nie pojedziemy. Zabierze to pewnie kilka ładnych miesięcy, ale warto, bo Kumpel ma ochotę wsiadać do każdego otwartego samochodu jaki zobaczy.



sobota, 21 września 2013

kontakty psio-psie na smyczy

Spacerowaliśmy z Pikusiem i jeszcze jednym owczarkiem niemieckim, przygarniętym miesiąc temu. Na horyzoncie pojawił się Pan z yorkiem na smyczy. Złapałam Kumpla (wychodzę z założenia, że jeśli ktoś ma psa na smyczy – nie życzy sobie kontaktów z obcymi psami). Pozostałe 2 psy poszły się przywitać. Ku mojemu zdziwieniu, ale też ogromnej radości, opiekun yorka nie wziął swojego psa na ręce, nie panikował, tylko spokojnie stał i pozwolił na spotkanie. Puściłam więc Kumpla. Zdążył odbiec ode mnie na 2 kroki i wtedy owczarek i york zaczęły warczeć na siebie. Kumpel dobiegł do nich, a Pan odwrócił się, podnosząc do góry ręce – jego piesek pofrunął do góry, a więc Kumpel ruszył za nim. Pan zrobił tak ze 2 obroty, york w zawieszony w powietrzu jak na karuzeli i Kumpel, który zachowywał się jakby chciał go złapać. Oczywiście w trakcie lotu yorka zdążyłam dobiec i złapać swojego rozbawionego psa. Usłyszałam wtedy, że takiemu psu, to powinnam kaganiec zakładać. Powiedziałam oczywiście, że Kumpel tak się zachował dlatego, że york był w powietrzu, więc potraktował go jak zabawkę, że przepraszam itp.
Nie chcę jakoś przesadnie bronić swojego psa, bo wiem, że jego podchodzenie do psów jest niegrzeczne (z punktu widzenia psiej etykiety) i wygląda groźnie, ale przecież to nie mój pies zaczął warczeć. Po drugie jest niegroźny (ale o tym Pan nie mógł wiedzieć). Rozumiem, że Pan spanikował – jego york kontra 3 duże psy. Faktycznie niewesoło. Pytanie tylko, czy dobrze zareagował. Z jednej strony tak: ratował życie swojego psa. Z drugiej strony: czy fundowanie własnemu psu takiej karuzeli to dobry pomysł? Wątpię. Swoją drogą, psy mają zadziwiająco mocne szyje – gdyby tak założyć człowiekowi obrożę, wyrwać go do góry i zakręcić, to raczej by chyba nie przeżył.
Właśnie naszła mnie pewna myśl: super jest takie pisanie bloga. Bezpośrednio po zajściu, byłam zdania, że Pan postąpił głupio, bo jeśli będzie tak robił częściej – jego piesek zacznie kojarzyć zbliżanie się obcych psów z karuzelą i z lęku będzie na nie szczekał żeby je odstraszyć. Teraz jednak, kiedy to wszystko opisałam, dotarło do mnie, że Pan – w swoim przekonaniu – ratował swojemu psu życie. W takim razie lepsza już ta karuzela.
Nauczka dla mnie: muszę bardziej konsekwentnie trzymać się swojej zasady: jeśli widzę psa na smyczy – łapię Kumpla i nie pozwalam na kontakt.
Jeszcze 2 słowa dlaczego nie pozwalam na kontakt na smyczy: smycz często wzmacnia negatywne zachowania psa. Może to działać na 2 sposoby: jeżeli pies się boi spotkania z innym psem, to jeśli jest na smyczy, zwykle boi się jeszcze bardziej, bo wie, że nie ma możliwości ucieczki, a więc pozostaje mu tylko walka w obronie własnego życia, na którą przecież nie ma ochoty! Jeżeli z kolei pies dąży do konfrontacji z drugim psem – smycz dodaje mu pewności siebie – na drugim końcu ma bodyguarda, który w razie czego udzieli mu wsparcia.
Na koniec sytuacja z dzisiejszego szkolenia: w jednej z grup były 2 psy, które przez całe zajęcia szczekały, jak tylko znalazły się w miarę niedaleko siebie. Było to szkolenie posłuszeństwa, a w trakcie tych akurat zajęć psy nie mają przerw na zabawę. Tak się jakoś złożyło, że pod koniec treningu, jeden z psów (nazwijmy go Azor) pobiegł do drugiego (nazwijmy go Ciapek). Oba psy są podobnej wielkości. Ciapek był przerażony – ogon pod siebie, popiskuje i stara się odszczekiwać. Krzyknęłam do jego Pani żeby puściła smycz, ale była tak zaskoczona, że tego nie zrobiła. Podbiegłam i złapałam Azora. Wyjaśniłam pani Ciapka dlaczego w takiej chwili należy puścić smycz (pies ma szansę na ucieczkę lub swobodną obronę, gdyby okazało się, że drugi pies ma niecne zamiary. Czasem przecież nie znamy drugiego psa). Oczywiście sytuacja komplikuje się, jeśli jesteśmy niedaleko ulicy, ale zajęcia odbywają się na ogrodzonym placu, więc ryzyka wpadnięcia pod samochód nie było. Po chwili Azor ponownie zwiał swojej Pani. Tym razem druga Pani też puściła swojego psa. Ciapek, całkowicie przerażony, uciekał, Azor go gonił. Po chwili zatrzymały się. Ciapek się kulił, Azor wysyłał sygnały uspokajające. Poprosiłam żeby Pani nie łapały psów: Azor jest w stanie wytłumaczyć Ciapkowi, że nie ma złych zamiarów. My nie damy rady tego zrobić. Ciapek nadal się bał, ale jakby mniej. Znowu zaczął uciekać, Azor za nim. Ponownie się zatrzymały. Ciapek ruszył do swojej Pani po pomoc. Należało mu jej udzielić, więc złapałam Azora i odprowadziłam do Jego Pani. Po kilku minutach (oba psy w tym czasie były odprowadzone na bok żeby trochę ochłonąć) był już koniec zajęć. Pani Ciapka nie umiała mi odpowiedzieć jak zazwyczaj Jaj pies zachowuje w podobnych sytuacjach: okazało się, że Ciapek ma na spacerach kontakt tylko z małymi pieskami. Za pozwoleniem obu Pań, ponownie puściłyśmy psiaki. Niestety nie zrozumiałyśmy się: Ciapek miał być puszczony jako pierwszy. Chciałam zobaczyć czy będzie szukał kontaktu z Azorem. Obie Pani puściły psy i sytuacja się powtórzyła. Tyle, że Ciapek nie wyglądał już na tak przerażonego jak poprzednio. Pani Azora stała przy furtce – gdyby Ciapek przyszedł do niej po pomoc – miała wypuścić go poza teren. (Plac szkoleniowy jest na samym końcu ślepej uliczki, gdzie właściwie nigdy nie jeżdżą samochody, a jeżeli nawet, to nigdy nie dojeżdżają do końca. Poza tym jadą wolno, bo droga jest gruntowa.) Kiedy Ciapek przyszedł, Pani starała się najpierw zapiąć go na smycz. W tym czasie Azor został odwołany. Obie Panie chciały raz jeszcze puścić psy, więc po chwili Ciapek został puszczony, Azor był trzymany przez Panią. Stał spokojnie, nie szczekał, skoncentrowany na przewodniku. Ciapek położył się w pewnej odległości od swojej Pani i nie miał najmniejszego zamiaru się ruszyć. Był wyraźnie zmęczony, ale spokojny. Gdyby bardzo się bał, raczej należałoby się spodziewać, że będzie chciał wyjść poza teren (zasygnalizowałby to stając przy furtce), lub szukał pomocy u swojej Pani.

Za tydzień po zajęciach pewnie ponownie puścimy Ciapka i zobaczymy czy będzie szukał kontaktu z Azorem. Napiszę o tym.

czwartek, 19 września 2013

mowa ciała

Dzisiaj mieliśmy na porannym spacerze więcej szczęścia: spotkaliśmy Pikusia i Dinka – bardzo zabawowego pieska J Oczywiście na początku Kumpel wystraszył nowego kolegę. Przez pierwsze kilka minut zabawa przypominała polowanie. Mnie osobiście nie specjalnie przypadła do gustu. Na szczęście Pani Dinka to bardzo rozsądna i wesoła osoba, która śmiejąc się wyjaśniła, że jej psiak często przesadza i lamentuje wniebogłosy kiedy ktoś go ledwo dotknie.
Po chwili psy bawiły się wesoło, Dinek już się nie bał i sam zachęcał Kumpla do dalszej zabawy. Pikuś najpierw bronił Dinka – wyglądało to trochę jakby atakował Kumpla i przerywał polowanie. To niesamowite, ale sporo psów tak robi. Widać Pikuś też uważał, że Kumpel przesadza. To nie jest żart. Psy są zwierzętami społecznymi, potrafią się świetnie dogadywać, rozumieją się bez słów – porozumiewają się mową ciała. Fascynująca jest obserwacja psich spotkań. Niestety oko ludzkie jest za wolne żeby dostrzec wszystkie znaki wysyłane przez psy.
Kiedyś zaproponowałam kursantom, że nagram ich psy w trakcie spotkania i opowiem jak je widzę. Bezpośrednio po zabawie byłam oczywiście w stanie powiedzieć sporo o psach i ich wzajemnych relacjach (psy były 3, puszczaliśmy je parami). Po powrocie do domu całe 2 wieczory oglądałam filmy klatka po klatce. Okazało się, że nie zauważyłam ¾ sygnałów, jakie sobie wysyłały. Psy są niesamowicie szybkie.
Pomysł żeby nagrać i przeanalizować takie spotkanie pojawił mi się po seminarium z Alexą Caprą, która bada zachowania społeczne psów. Pokazała nam film, na którym widać było 2 walczące ze sobą psy. Stały na tylnych łapach, przednimi obejmowały się i gryzły. Wyglądało to jak walka na śmierć i życie. Sala zamarła z wrażenia: ktoś nagrywał film zamiast rozdzielić psy, które zaraz zrobią sobie krzywdę! Po chwili Alexa puściła nam ten sam film w zwolnionym tempie. Wiecie co się okazało? Psy, kiedy miały głowy odchylone do tyłu, warczały groźnie pokazując wszystkie zęby, ale kiedy zbliżały się do siebie głowami – pyski miały zamknięte i uderzały się tak, żeby nie zrobić sobie krzywdy!
Alexa powiedziała wtedy, że tak wygląda większość walk psów, które widzimy na spacerach. Do obrażeń dochodzi zwykle wtedy, kiedy mieszają się ludzie…
Psy wytworzyły wspaniałą formę komunikacji, która zapobiega prawdziwej agresji. Podobnym językiem muszą posługiwać się wszystkie zwierzęta żyjące w stadzie, jak np. bliscy krewni naszych psów – wilki. Gdyby członkowie watahy walczyli ze sobą naprawdę, raniąc się wzajemnie, siła grupy bardzo by osłabła, zmniejszając szanse na udane polowanie, a w konsekwencji na przeżycie całego stada. Dlatego powstały sygnały uspokajające, rytuały, walki rytualne, które sprawdzają siłę i sprawność osobników.
O sygnałach uspokajających mówić można długo. Zainteresowanych, zapraszam na spotkanie tematyczne pt. „mowa ciała, czyli zrozumieć swojego psa”, które odbędzie się 27 września o godzinie 18.00. Zapisy proszę wysyłać mailowo na adres info@szkolabaron.pl Inne tematy spotkań można znaleźć na stronie www.szkolabaron.pl w zakładce „spotkania tematyczne”.
Ależ nieznośnie reklamowo się zrobiło…
Wrócę więc jeszcze na koniec do Kumpla. Dzisiejsze zostawanie poszło bez zarzutu – zostawiłam komendę optyczną jak do siadania. Nie udało mi się odejść, odwracając się tyłem do Niego – wtedy wstaje. Będziemy jeszcze ćwiczyć.
Trochę też klikaliśmy, ale jeszcze długa droga przed nami – Kumpel jeszcze zupełnie nie łapie, że to czy kliknę, czy nie zależy od tego, co zrobi.

Znowu długi mi ten post wyszedł, więc na dzisiaj kończę. Dobranoc.

środa, 18 września 2013

spotkanie z Pikusiem i komenda "zostań"

Dzisiaj na poranny spacer umówiłam się z mamą i jej psem Pikusiem. Kumpel rusza do wszystkich psów bardzo ostro, więc wcale się nie dziwię, że się go boją… Tak też ruszył do Pikusia, który – oczywiście – przestraszył się. Wtedy Kumpel zaczął machać ogonem i przekonywać go, że nie ma złych zamiarów. Jeszcze przez chwilę Pikuś był wyraźnie spięty, ale później zaczęła się zabawa. Krótka, bo Pikula był już po długim spacerze i chyba sił mu trochę brakowało. Ważne, że cały spacer odbył się                                                                                       bez żadnych spięć J
Chciałabym móc kiedyś wejść z Kumplem do ogródka mamy. Nie wiem czy się to uda, bo Pikuś nie chce tam wpuszczać żadnych psów, nawet tych zaprzyjaźnionych L Wiosną będziemy próbować i wtedy opiszę co i jak oraz – oczywiście – czy odniosłyśmy sukces.

Po spacerze okazało się, że komuś przydała się moja tablica rejestracyjna, więc zamiast weterynarza i zakupów, musiałam wrócić do domu. Pół godziny na telefonie – odsyłali mnie z jednego komisariatu na drugi, aż w końcu dowiedziałam się, że lepiej zgłosić zagubienie, a nie kradzież, to szybciej i taniej wszystko pozałatwiam. No więc pojechałam do Wydziału Praw Jazdy i Rejestracji Pojazdów. Tam okazało się, że sama nic nie załatwię – muszę stawić się z mężem, który jest współwłaścicielem pojazdu L
Po powrocie do domu chciałam zrobić wprowadzenie do „zostań”.
Obiecane kilka słów o tej komendzie: może przydać się w wielu różnych sytuacjach. Jest też wyjściem do różnych zabaw, np. do wspomnianego szukania zabawki. Przydaje się, jeśli pies skacze na wchodzących gości, albo kiedy przychodzi do nas np. z paczką ktoś, kto boi się psów. Dodatkową zaletą tej komendy jest to, że uczy psa cierpliwości i panowania nad własnymi emocjami (a przecież opiekun nie zapanuje nad psem, który sam nad sobą zapanować nie potrafi). Ćwiczenie tej komendy jest szczególnie wskazane dla psów nadpobudliwych.
Nauka jest zazwyczaj bardzo prosta: prosimy psa o wykonanie „siad” lub „leżeć”, mówimy „zostań”, odstawiamy jedną nogę do tyłu, przenosimy na nią ciężar ciała, wracamy do psa i dajemy nagrodę oraz chwalimy. Później robimy jeden kroczek i wracamy do psa i nagradzamy; później 2 i tak dalej. Łatwe, prawda? Najważniejsze jest żeby się nie spieszyć. Pies musi przede wszystkim zrozumieć czego od niego oczekujemy. Jak już chwyci – wydłużenie odległości będzie łatwe. Trudnym momentem jest zniknięcie psu z oczu, kiedy np. wychodzimy do drugiego pokoju – wtedy zazwyczaj pies wstaje i idzie za nami. Żeby przejść ten etap, znikamy „częściowo”. Najpierw z pokoju wychodzą tylko nasze nogi (chwytamy za framugę tak, żeby pies nadal widział górną część ciała). Następnym razem znika górna część naszego ciała. Później zostaje tylko nasza ręka. W końcu wychodzimy cali, ale tylko na moment. Wygląda to dosyć śmiesznie, ale jest naprawdę skuteczne. Przećwiczyłam to z wieloma psami. Naprawdę działa J
Przy nauce zostawania należy pamiętać o jeszcze jednej sprawie: nigdy po komendzie „zostań” nie przywołujemy do siebie psa. Zawsze, ale to zawsze wracamy do niego. W przeciwnym razie pies zaczyna łamać komendę i pomalutku przesuwa się w naszym kierunku, nie zmieniając pozycji.
Jeżeli w trakcie nauki pies wstaje i podchodzi do nas, to znaczy, że pracowaliśmy za szybko. W takim wypadku odprowadzamy psa w dokładnie to samo miejsce, w którym miał zostać i ćwiczymy. Powoli podnosząc poprzeczkę.
Ja Kumpla zostawiłam w pozycji „siad”. Odruchowo użyłam tego samego gestu, co zawsze przy nauce zostawania– wyciągniętej przed siebie dłoni. Kumpel został bez najmniejszego problemu. Po kilku powtórzeniach odeszłam na długość całego pokoju i wtedy mnie olśniło, że używam tego samego gestu, który dla Kumpla oznacza „siad” (na samo słowo nie reaguje, ale odkryłam, że ma bardzo dobrze opanowaną komendę optyczną). Coś mnie podkusiło i postanowiłam wprowadzić oddzielną komendę dla „zostań”. Zmieniłam niewiele, bo tylko odwróciłam dłoń tak, że jej wierzch był skierowany do mnie, a nie do psa. Wtedy Kumpel wydał mi się przestraszony, położył uszy po sobie i położył się… Po 2 kolejnych tak samo nieudanych próbach kładł się już na boku i pokazywał brzuch. Zdębiałam. Cóż, urok psa wziętego ze schroniska. W wolnej chwili jeszcze poćwiczymy i postaram się dowiedzieć o co chodzi z tym ułożeniem dłoni. Komenda „zostań” pewnie zostanie taką samą jak do „siad”.

Na kolejnym spacerze zaliczyliśmy spotkanie z kolejnym psem – suką owczarka niemieckiego. Kumpel oczywiście na początku sukę wystraszył, ale później obwąchały się i tyle. Sunia nie miała ochoty na zabawę. Coś na strasznie niezabawowe psy trafiamy L

wtorek, 17 września 2013

pierwsze klikanie

Dzisiejszy dzień bez większych wrażeń. Mimo deszczu spotkaliśmy sukę owczarka niemieckiego. Szkoda tylko, że nie miała ochoty na zabawę z Kumplem.
Okazuje się, że nie mam odpowiedniej kurtki na deszcz. Po 40 minutach przemiękają… A schną niestety długo.
Miłe zaskoczenie dnia dzisiejszego: Kumpel dorwał jakieś świństwo na spacerze. Jadalne, Jego zdaniem. Wiecie, że puścił na komendę? Ten pies jest naprawdę niesamowity J Szkoda tylko, że nie bardzo mogę się pochwalić, że to moja zasługa. Cóż, nie można mieć wszystkiego.
Dzisiaj zaczęliśmy zabawę z klikerem. Tylko w domu, bo pogoda była dzisiaj wyjątkowo niesprzyjająca. Jakoś nie przepadam jak mi za kołnierz pada. Chodzić mogę, ale za pracą w kapturze nie przepadam.
Kiedy zaczynamy pracę z klikerem, musimy uwarunkować kliknięcie. Jeśli brzmi za mądrze, to powiem, że chodzi o to, żeby pies wiedział, że po kliknięciu dostaje nagrodę. Proste, prawda? No więc klikałam i dawałam nagrody. Po jakimś czasie zaczęłam chodzić po mieszkaniu i klikałam w chwili kiedy Kumpel szedł idealnie przy mojej lewej nodze. Oczywiście Kumpel nie miał pojęcia kiedy pojawi się kliknięcie i dlaczego akurat wtedy. Nic nie szkodzi. Na to jeszcze przyjdzie czas. To jest dopiero drugi etap pracy: pies ma zrozumieć, że to on – pies, ma wpływ na to, czy kliknięcie się pojawi, czy nie. Osobiście nie znoszę tego etapu. Jak na moje oko, trwa w nieskończoność i jest strasznie nudny. Będę opisywać jak nam idzie.
Nie wiem tylko kiedy to nastąpi, bo obiecałam Adasiowi, że nauczę Kumpla komendy „zostań”.
Dzisiaj Adasiek bardzo chciał się bawić z psiakiem. Rano, bardzo niewychowawczo, bawiłam się z Kumplem piszczącą zabawką – ganiałam go po mieszkaniu i od czasu do czasu zabierałam zabawkę i rzucałam. Oddawał bez najmniejszego problemu, więc zgodziłam się żeby Adaś też się tak pobawił. Nie trwało to zbyt długo, bo jemu Kumpel zabawki nie chciał oddać i warczał. Mnie oddawał bez oporu. Widząc to, mój biedny synek popłakał się. Drugi raz zresztą dzisiaj. Pierwszy raz dlatego, że kiedy wróciliśmy do domu – Kumpel witał się ze mną entuzjastycznie, a jego zupełnie olał. Noga nie boli mnie już tak bardzo, więc trzeba się będzie wziąć do roboty i nauczyć Kumpla paru rzeczy, a później przekazać pałeczkę Adasiowi. Nie ma nic lepszego na wzmocnienie kontaktu człowiek – pies niż szkolenie pozytywne. Wszystkich gorąco do niego namawiam.
Ja zacznę od komendy „zostań” żeby było jak się bawić w szukanie zabawki.
Jutro mam dość napięty grafik - po spacerze muszę koniecznie zabrać wreszcie Kumpla do weterynarza. Później zakupy, przygotowanie obiadu i kolejny spacer przed odebraniem dzieci z przedszkola. Muszę też kiedyś wreszcie kupić kaganiec i szelki. Naprawdę nie lubię prowadzić przyjaciela w obroży – fatalnie się z tym czuję. Jeśli chodzi o kaganiec, to nie zamierzam często z niego korzystać, ale mogą się zdarzyć sytuacje, kiedy będzie on konieczny, a więc warto, żeby pies był do niego przyzwyczajony. Kiedy już go nabędę – opiszę jak w miły sposób przyzwyczaić do niego psiaka.
Dużo roboty przed nami J Mam nadzieję, że coś z tych opisów przyda się Wam na coś.

Na pierwszy ogień idzie komenda „zostań”. Opiszę jak jej nauczyć i jakie są jej zalety.

poniedziałek, 16 września 2013

dzień pełen wrażeń

Na poranny spacer poszedł z nami Adaś. Jestem dla niego pełna podziwu: musiał wstać godzinę wcześniej niż zwykle. Bez marudzenia zerwał się z łóżka, szybciutko się ubrał, zjadł śniadanie i poszliśmy. W świetnych humorach dzieci pojechały do przedszkola, a Kumpel został z moim mężem – dzisiaj wyjątkowo pracował w domu.
Wracając zrobiłam jeszcze zakupy, więc trochę mnie nie było. Trochę się zmartwiłam, bo Kumpel podobno był dosyć niespokojny – łaził po domu, nie mógł sobie znaleźć miejsca, opierał przednie łapy na parapecie i starał się wyglądać przez okna, ile razy przejeżdżał samochód – nadstawiał uszu.
Pomyślałam, że pewnie czeka mnie żmudna praca nad przyzwyczajaniem go do samotnego zostawania w domu.
Drugi spacer był cudowny. Godzinę łaziliśmy sobie tu i tam, Kumpel uśmiechnięty, szczęśliwy. Siał postrach wśród grzybiarzy – z każdym chciał się przywitać, a wszyscy się go bali L
Później, ku mojemu przerażeniu, musiał zostać sam w domu. Musiałam pojechać z mężem odebrać jego samochód z warsztatu. Po spacerze był bardzo zmęczony, ale i tak zbierał się z nami do wyjścia. Bez zbędnych ceregieli zebraliśmy się i wyszliśmy. Żeby miał się czym zająć, zostawiłam mu kość wędzoną do gryzienia. W połowie drogi do warsztatu uprzytomniłam sobie, że zrobiłam szkolny błąd: zostawiłam swoje buty w przedpokoju…
Tutaj aż prosi się o małą dygresję, pt. „dlaczego psy gryzą buty”.
Otóż wiedzieć trzeba, że rzucie i gryzienie ma działanie uspokajające. Kiedy więc pies jest przestraszony, smutny, tęskni – szuka czegoś, co go uspokoi. A co lepiej się do tego może nadawać niż buty osoby, za którą tęskni? Buty przecież pachną tym, kogo tak bardzo mu w tej chwili brakuje… Gryzienie i zapach ukochanej osoby koją nieco psi smutek. Nie ma to nic wspólnego ze złośliwością, zemstą czy próbą „ukarania” opiekuna za to, że wyszedł i zostawił psa samego.
Kiedy wróciłam do domu, czekała na mnie miła niespodzianka: Kumpel był cicho, nie szczekał, a w dodatku jedyne, co gryzł, to kość! Nie macie pojęcia jak się ucieszyłam!
Wieczorny spacer dostarczył mi nowej porcji emocji. Obaj chłopcy chcieli iść. Całe szczęście, że mój mąż poszedł z nami, bo w pewnej chwili zza krzaków wyszło małżeństwo z jakimś małym, białym pieskiem. Maltańczykiem chyba, ale głowy nie dam. Kumpel popędził w stronę pieska, którego opiekunowie chcieli wziąć na ręce. Niestety psiak spanikował na widok rozpędzonego Kumpla i dał długą. Kumpel za nim. Za psami cała nasza trójka, wydzierając się w niebogłosy, jak gdyby coś mogło to dać… Wyglądało to dosyć przerażająco, Kumpel wyglądał bardziej jakby polował niż się bawił, Mika darła się jakby ją ze skóry obdzierali. Psy pędziły w kierunku ulicy… Na szczęście na nią nie pobiegły, wpadły w krzaki. Zapanowała cisza. Po chwili z krzaków wyłonił się Kumpel. Serce mi stanęło. Już widziałam małego, białego, upolowanego pieska i gorączkowo myślałam co się robi w takich sytuacjach. Na szczęście pan wpadł w krzaki i wyciągnął z nich przerażoną Mikę. To jednak była tylko zabawa. Niby wiem, że psy często się tak bawią, że to normalne, że zazwyczaj wygląda to groźnie, a jednak psy zupełnie nic sobie nie robią, ale wtedy cała wiedza gdzieś umknęła z mojej głowy. Na szczęście nic się nie stało. Kumpel bez protestów wrócił ze mną do chłopaków. Jak to dobrze, że miał z nimi kto zostać…
Po chwili ruszyliśmy do domu. Kumpel znowu bez smyczy. Kolejny pies. Kumpel rusza do niego. Tym razem nie czekałam i od razu ruszyłam do niego. Wrzasnęłam „Kumpel, stój!!!” Zatrzymał się przykurczony, z położonymi uszami, przerażony. Wyglądało to jakby oczekiwał, że zaraz go walnę… Oczywiście tego nie zrobiłam i spokojnie, już na smyczy, wróciliśmy do domu.
Dlaczego Kumpel nie dostał w tyłek? Po pierwsze dlatego, że nie uznaję kar cielesnych. Po drugie dlatego, że Kumpel nie miałby szansy zrozumieć za co oberwał. Kiedy przywołujemy psa, a on nie wraca – nie mamy jak go ukarać, bo jak niby można by było to zrobić na odległość? No a kiedy pies już do nas wróci, to dostanie przecież (w jego rozumieniu) za to, że wrócił… Nie mamy jak mu wytłumaczyć, że dostaje klapsa za to, że nie wrócił od razu. Jeżeli kara ma być skuteczna, musi być wymierzona dokładnie w chwili kiedy pies robi coś złego. Już po 4 sekundach, jest za późno. Dodam jeszcze, że kara wymierzona w idealnym momencie też nie zawsze wystarczy, żeby pies wiedział o co chodzi. Wyobraź sobie, że w tej chwili ktoś staje za Twoimi plecami i wrzeszczy na Ciebie po chińsku. Wiesz o co ma pretensje? Może mu chodzić o wiele różnych rzeczy: jesteś zgarbiony/a, nogi masz ułożone nie tak jakby sobie tego życzył, masz dookoła siebie bałagan, popijasz/nie popijasz herbaty/melisy itp. itd. Karę wymierzył Ci w idealnym memencie, ale to wcale nie znaczy, że wiesz za co obrywasz. Mimo że dla Chińczyka jest to oczywiste! W takiej właśnie sytuacji najczęściej znajdują się karcone psy. To my wiemy za co jest kara. One nie wiedzą. Jeśli wyglądają, jakby wiedziały, to dlatego, że wysyłają nam sygnały uspokajające, o których już pisałam.
Zamiast karcić psa, lepiej jest postarać się wytłumaczyć mu czego od niego oczekujemy. Jeśli to nie przynosi efektu, to trzeba się zastanowić dlaczego tak jest. Może pies nie rozumie czego od niego oczekujemy, a może za słabo go motywujemy do współpracy?
Na chwilę chciałabym jeszcze wrócić do maltańczyka. Nie znam ani tego psa, ani jego opiekunów. Widziałam jednak, że chcieli wziąć psa na ręce. Myślę, że robią to zawsze, kiedy w kierunku Miki idzie jakiś duży pies. Prawdopodobnie sunia nigdy nie miała okazji pobawić się z żadnym dużym psem, a więc brak jej dobrych skojarzeń. Jeśli dodatkowo nie lubi brania na ręce – duży pies kojarzy jej się z karą.  Ponadto, czuje stres swoich opiekunów, przerażonych, że wielki pies zaatakuje ich sunię. Nic więc dziwnego, że wpadła dzisiaj w panikę i w popłochu zaczęła uciekać… Znowu kłania się okres socjalizacji. Jeśli przyzwyczaimy naszego yorka czy innego niedużego pieska do kontaktów z miłymi, dużymi psami, nie będzie się ich bał, a więc nie będzie na nie szczekał, nie będzie też uciekał.

Przede mną jeszcze jeden krótki spacerek. Mam nadzieję, że już bez kolejnych wrażeń. Dobranoc.

niedziela, 15 września 2013

ale numer...

Po wczorajszym spacerze znowu bolała mnie noga L więc z żalem poprosiłam męża żeby to on poszedł na poranny spacer z Kumplem. Po ich powrocie dowiedziałam się, że spacer był luzem, bez smyczy. Zdziwiłam się, ale i ucieszyłam, bo nie było żadnych problemów. Wielkie ufff z mojej strony.
Kolejnego spaceru nie byłam sobie już w stanie odpuścić. Przeszliśmy w okolicach domu – mamy tutaj trochę zieleni. Spacer bez smyczy, problemów: brak. Szliśmy daleko od ulicy, psów nie spotkaliśmy.
Popołudniu mieliśmy gości: przyszła koleżanka z córką. Kumpel przywitał się z nimi grzecznie, a później położył się i leżał. Dzieci biegały, krzyczały, a On nic. Tylko czasem z drogi się usuwał J
Spacer trzeci: pierwsze bliskie spotkanie z psem. Miałam szczęście: trafił się podrośnięty szczeniak. Chwilka zabawy, ale umiarkowanej, bo labek ciągle kładł się na ziemi. Kumpel ogłuchł: mojego wołania nie słyszał. W zasadzie trudno mieć do Niego o to pretensje: trudno powiedzieć od jak dawna nie miał okazji pobawić się z psem… Jak już wspomniałam: moje wołanie do Niego nie docierało, ale po krótkiej chwili rozejrzał się i zobaczył, że dzieci dosyć daleko odbiegły. Pędem puścił się za nimi. Widać nie było powodu żeby do mnie wrócić, bo po co Go niby wołam? Ale obowiązek, to obowiązek – o dzieci trzeba dbać ;)
Wracając, przechodziliśmy niedaleko parkingu. Pech chciał, że pewien pan akurat otworzył bagażnik. Kumpel ponownie ogłuchł na moje wołanie, a mnie zabrakło refleksu i zanim zdążyłam zawołać żeby pan zamknął samochód – Kumpel już w nim był. Dobiegłam do nich (okazało się, że z nogą nie jest aż tak źle żeby nie dało się biegać) i usłyszałam, że taki duży pies, że w kagańcu itp. Przeprosiłam i powiedziałam, że łagodny, adoptowany, że prawdopodobnie był wyrzucony z samochodu i teraz pakuje się do każdego, a ja jeszcze nie zdążyłam nad tym popracować i raz jeszcze okropnie przepraszam. Siłą dosłownie wywlokłam Kumpla z bagażnika, bo ani myślał stamtąd wysiadać. Państwo mieli ogromne oczy, uśmiechnęli się nawet i powiedzieli żebym faktycznie nad psem popracowała. Trzeba będzie.

Przed nami jeszcze jeden spacer dzisiaj, ale jego już nie opiszę, bo powrocie idę spać. Dobranoc.

sobota, 14 września 2013

wspaniale jest mieć psa!

Cudownie jest mieć psa! Cudownie jest móc iść z nim na spacer!
Byliśmy dzisiaj całą rodziną na dłuuugim spacerze. W lesie. Tam Kumpel może biegać bez smyczy - nie ma samochodów, więc jest bezpieczny. Jest wtedy taki szczęśliwy, że od samego patrzenia na Niego robi się ciepło na sercu J Dzieciaki wybawione (są jeszcze w tym wieku, że zabawa patykiem jest super atrakcyjna). Coś cudownego. Kiedy nie było z nami psa, dosyć rzadko wybieraliśmy się na takie spacery. Nie wiem dlaczego, bo zawsze sprawiały nam dużo przyjemności. Chyba ciężko się było zebrać. Teraz nie ma wyboru, bo pies musi iść na spacer, więc jedziemy do lasu. To naprawdę niesamowite jak zmienia się jakość życia, kiedy wkracza w nie pies. Każdego ranka budzi człowieka psi całus i merdający ogon. Kiedy ktoś cieszy się z tego, że po prostu jesteś i otworzyłeś oczy, robi się tak miło… Chce się żyć! Na poranny spacer iść trzeba, nawet jeśli miałoby się jeszcze ochotę poleżeć w łóżku – dzień robi się dłuższy. Do tego, jeśli zaczynamy od kilku wdechów porannego powietrza – dotleniamy mózg, rozbudzamy się, po szybkim marszu krew szybciej płynie. Po powrocie do domu jesteśmy rozbudzeni i gotowi do działania.


Dzięki codziennym spacerom nasi chłopcy są mniej marudni, szybciej zasypiają, a więc my – rodzice, mamy dłuższe wieczory tylko dla siebie. Same plusy. Nie macie pojęcia jak strasznie się cieszę, że Kumpel jest z nami! A tak się bałam jak to będzie, kiedy wezmę psa. Tym bardziej dorosłego, o którym prawie nic nie wiem… Całe szczęście, że posłuchałam serca, a nie rozumu.






Na tym zdjęciu widać śpiącego Kumpla. Spacer tak go zmęczył, że spał półtorej godziny jak zabity. Nie obudziło go jak stojąc nad nim kroiłam mięsko dla niego, nie obudził hałas (upuściłam garnek, fakt, że na blat, a nie na podłogę) ani dźwięk mieszania jedzenia (łyżka uderzająca o metalową miskę). Nawet dźwięk stawianego na podłodze posiłku (a to budzi go zawsze i przybiega ochoczo z drugiego końca mieszkania).
Nie ma to jak ruch na świeżym powietrzu J


piątek, 13 września 2013

kilka słów o socjalizacji

Dzisiaj usłyszałam, że Kumpel był chyba bity, bo jak ktoś przy nim się zamachnął, to się przestraszył.
Warto zwrócić uwagę, że każdy, bez względu na to czy jest psem, czy człowiekiem reaguje, kiedy ktoś się na niego zamachnie. Zwłaszcza, jeśli ruch jest gwałtowny i nieoczekiwany. Nie oznacza to wcale, że wszyscy byliśmy bici, prawda? Jest to normalna reakcja. Zazwyczaj jest to gwałtowny ruch ciała, jakbyśmy chcieli się odsunąć od napastnika. Pies reaguje podobnie. Jeśli na tym się kończy, to nie ma najmniejszego problemu. Gorzej, jeśli pies wtedy zaczyna szczekać albo cały się kuli czy popuszcza mocz. Wtedy rzeczywiście możemy podejrzewać, że kiedyś był bity (lub boi się obecnego właściciela, albo też, że był szkolony żeby szczekać na napastników). Możliwe też, że pies nie był bity, ale ma braki w socjalizacji. Im lepiej pies jest socjalizowany, tym jest pewniejszy siebie, stabilniejszy emocjonalnie, a więc mniej szczekliwy, mniej lękliwy, mniejsze są też szanse na to, że zareaguje kiedyś w agresywny sposób. (Warto wspomnieć, że socjalizacja nie utrudnia szkolenia obronnego. Wręcz przeciwnie: psy słabo socjalizowane w ogóle nie powinny uczestniczyć w zajęciach IPO).
Mniej więcej do 12 tygodnia życia mamy szansę pokazać szczeniakowi świat, w którym spędzi swoje życie. To, z czym zapozna się (w przyjazny sposób) w tym okresie, będzie „oswojone” – pies nie będzie się tego bał. Jeśli natomiast socjalizacji zabraknie, pies będzie lękliwy, co może z czasem przerodzić się w agresję.
Im pełniejsza socjalizacja, tym fajniejszy pies. Warto więc zainwestować swój czas i pokazywać szczeniakowi jak najwięcej miejsc, zwierząt, ludzi, oswajać (stopniowo) z różnymi dźwiękami.
Jeśli pies boi się np. dzieci, nie musi to wcale oznaczać, że jakiś dzieciak się nad nim znęcał. Często wystarczy, że w początkowym okresie życia nie widział żadnego dziecka oraz że miał ogólne braki w socjalizacji. Oczywiście do 12 tygodnia życia nie da się pokazać psu wszystkiego, z czym się w życiu zetknie. Lecz jeśli zapoznał się z wieloma różnymi bodźcami, to nowe nie będą już tak przerażające.
Najgorzej wygląda sytuacja psiaków, które wyrosły w klatce, kojcu czy na odludziu, a mają zamieszkać w centrum miasta. Będą wtedy zestresowane, wszystko będzie je przerażało. Praca z takim psem jest bardzo trudna, bo kiedy zwierzę jest w stanie lęku permanentnego – bardzo trudno się uczy. Wygląda to, jakby psiak nie zauważał, że np. samochody nie robią mu krzywdy. Kiedy nowych, przerażających dla psa bodźców, jest za dużo – zwierzak nie oswaja się z nimi. Wręcz przeciwnie: jest coraz bardziej przerażony (dokłada się do tego zmęczenie organizmu – życie w ciągłym lęku jest bardzo wyczerpujące).
Nie wiem czy udało mi się w miarę jasno to wszystko wyjaśnić…
Socjalizacja i lęki to bardzo szeroki temat, a zależało mi żeby nie rozpisywać się za długo.
Jeśli macie jakieś pytania dot. tego tematu – piszcie. Postaram się odpowiedzieć.
A wracając do Kumpla: nie wydaje mi się żeby był bity. Jest na to zbyt spokojny i zrównoważony, nie reaguje nadmiernym lękiem, nie mówiąc już o agresji na dotyk, czy gwałtowne ruchy. Ten ktoś na spacerze musiał go zaskoczyć. Kumpel na ułamek sekundy się przestraszył. Tyle.
Mój poprzedni pies też musiał mieć fajnego pierwszego opiekuna. Baron też był bardzo spokojny, zrównoważony i pewny siebie. Nie zmienił tego człowiek, który „opiekował się” nim przede mną. Zanim Baron zjawił się u mnie, mieszkał z facetem, który okropnie go bił…

Cóż, początki życia są u psa najważniejsze. Warto więc na początku zainwestować swój czas i zadbać o właściwą socjalizację szczeniaka.

czwartek, 12 września 2013

Nie mogę się już doczekać kiedy wreszcie będę mogła iść z Kumplem na spacer. Bardzo mnie cieszy natomiast, że Adasiek wolał zrezygnować z nocowania u babci żeby tylko pójść na spacer „ze swoim kochanym pieskiem Kumpelkiem”. Wiedziałam, że bardzo chciał mieć psa, ale zaskoczyło mnie, że aż tak lubi chodzić na spacery. Bardzo mnie to cieszy.
Niestety Kumpel zachowuje się jakby Adasia nie dostrzegał. Nie cieszy się kiedy młody wraca do domu, nie wita się z nim. Adaś wyłapuje natomiast każde spojrzenie psa i interpretuje to na plus. Mówi „mamo, widziałaś? On się chyba cieszy. Chyba mnie już polubił”.
Dzisiaj pracowaliśmy trochę nad zbudowaniem więzi na linii Adaś-Kumpel. Przez żołądek, oczywiście J
Najpierw Adaś nagradzał Kumpla za dawanie łapy. Później dostawał smakołyk do ręki, pokazywał psu, że ma coś pysznego i wołał. Jak Kumpel spojrzał na młodego – dostawał smaka. Kolejny etap: Adaś po zawołaniu psa cofał się kilka kroków. Później odbiegał kilka kroków i dopiero wołał. Następnie wychodził do innego pokoju i wołał psa. Ostatni etap: chował się i dopiero wołał. Korciło mnie żeby nauczyć Kumpla komendy „szukaj dziecka”, ale okazało się, że na to jeszcze za wcześnie. Jak tylko się odezwałam – natychmiast wracał do mnie i czekał co będzie dalej. Pewnie spróbujemy ponownie za jakiś czas.


Znalazłam dzisiaj bardzo dobry artykuł Magdy Urban na temat warczenia. Myślę, że warto go przeczytać i przesłać znajomym opiekunom psów. Wrzuciłam go już na FB: https://www.facebook.com/pages/Szko%C5%82a-Baron/185145768189811?ref=hl

środa, 11 września 2013

gra w 3 karty

11.09.2013
Nowością dzisiejszego dnia jest psia gra w 3 karty. W pieskowej wersji gracz nie szuka czerwonej karty na chybił-trafił, lecz smaczka ukrytego pod jednym z kubeczków/filiżanek. Wskazane jest szukanie przy użyciu nosa! Pies ma wywąchać gdzie
ukryta jest nagroda. Zabawa dobra dla wszystkich psów, szczególnie dla tych, które kochają jeść. Zabawa uczy koncentracji – szczególnie ważne u psów nadpobudliwych.
Dzisiaj zabawę poznał też Kumpel.
Najpierw poprosiłam żeby usiadł przede mną i pokazałam, że do jednej z filiżanek wkładam smakołyk. Grzecznie siedział, więc postawiłam przed nim filiżankę żeby zjadł smaka. Następnie pokazałam, że wkładam do filiżanki kolejny smakołyk. Tym razem postawiłam przed nim filiżankę do góry dnem (tak, że przykrywała smaczek). Kumpel położył się przy filiżance i zaczął ją obwąchiwać. Po chwili zaczął ją popychać nosem. Podniosłam więc filiżankę i pozwoliłam zjeść nagrodę. Po 2 powtórzeniach dołożyłam drugą filiżankę. Kumpel się trochę zdziwił. Najpierw obwąchał „nową” filiżankę, a po chwili zaczął popychać nosem tę drugą – pod którą był smakołyk. Kilka razy powtórzyłam tą wersję – przysmak był ukrywany raz pod jedną, raz pod drugą filiżanką. Zrobiliśmy krótką przerwę na przytulasy (jeśli będziecie uczyć tej zabawy swoje psy - koniecznie pamiętajcie o przerwach! Pies nie może się znudzić zabawą – wtedy siada motywacja, bez której ciężko cokolwiek z psem zrobić. Żeby grać w 3 karty – potrzeba 2 chętnych).
Po przerwie krótka powtórka: smaczek raz pod jedną, raz pod drugą filiżanką. Następnie podniosłam poprzeczkę i zaczęłam zamieniać kubeczki miejscami. Kumpel tylko 1 raz się pomylił (na 8 prób).
Fajnie będzie się z nim na śladzie pracowało J Już się doczekać nie mogę.
Z tą zabawą w 3 kubeczki jeden element wyszedł inaczej niż zaplanowałam: wymyśliłam sobie, że Kumpel ma siedzieć przed filiżankami i nosem wskazywać „właściwą”. Tymczasem Jemu wygodniej było pracować/grać na leżąco. Kładł się za każdym razem. W zasadzie: nic dziwnego w tym nie ma. Jest wielki i w pozycji siedzącej było mu niewygodnie wąchać. Najpierw dałam mu spokój i przestałam prosić żeby siadał. Potem przyszedł mi do głowy pomysł. Po przerwie poszliśmy do pokoju chłopców. Ustawiłam filiżanki na dziecinnym stoliku. Wysokość była idealna: Kumpel mógłby siedzieć i wygodnie obwąchiwać filiżanki. Mógłby, ale nie chciał. W schroniskach naprawdę jest masa psich pereł. Miałam szczęście trafić na jedną z nich. Kumpel nie chciał wziąć niczego ze stołu. Oczywiście nie namawiałam go do tego, tylko wróciłam z zabawą na podłogę. Niesamowity ten Kumpel!
Życzę wszystkim udanej zabawy! Napiszcie, proszę, jak Wam się udało i czy psiaki polubiły zabawę.
Dzięki!