Skoro ruszyłam temat kursów, to chciałabym jeszcze pociągnąć
temat.
Ukończyłam ich kilka.
Pierwszy był korespondencyjny i byłam z niego bardzo
zadowolona. Dużo się z niego dowiedziałam, kiedy adoptowałam Barona –
wprowadziłam to, czego się nauczyłam i dzięki zdobytej wiedzy udało mi się w
ciągu kilku dni nauczyć psa cichego zachowania podczas mojej nieobecności. (Na
początku Baron szczekał jak tylko wychodziłam z domu bez Niego i szczekał aż do
mojego powrotu). Dzięki temu kursowi i sukcesom z Baronem, postanowiłam się
przekwalifikować i pracować z psami J
Zapisałam się więc na kurs treserski. Był prowadzony przez
świetnego szkoleniowca, który miał podejście nie tylko do psów, ale też do
ludzi. Uważam, że było trochę za mało praktyki – nie zawsze organizatorom udawało
się zebrać psy na szkolenie.
Generalnie rzecz biorąc, z kursu byłam zadowolona, ale muszę
powiedzieć, że egzamin okropnie mnie rozczarował. Zdaliśmy go wszyscy, mimo że
niektóre osoby naprawdę powinny oblać… Jedna Pani tak prowadziła zajęcia, że
Kursanci zupełnie nie wiedzieli co mają robić. Każdy robił co innego, panował całkowity
chaos. Kiedy coś nie wychodziło, Pani nie była w stanie pomóc, wytłumaczyć
dlaczego pies nie rozumie o co chodzi, jak dla mnie całkowita klapa… Inna
dziewczyna miała pokazać jak by przygotowała psa do jazdy samochodem. Miała do
dyspozycji kliker, smakołyki, samochód i psa, który nie bał się samochodu i
chętnie do niego wsiadał. Dziewczyna nie powiedziała na dobrą sprawę nic. Nie
miała bladego pojęcia jak podejść do tematu. Podpowiedzi nie pomagały, gadała
tylko jakieś banały, że psa trzeba przyzwyczaić do samochodu, ale słowem nie
wyjaśniła jak… Zdała. Obawiam się, że odgórne polecenie było takie, że zdać
mają wszyscy. Pewnie chodziło o to, że jeśli ktoś obleje – pójdzie fama w
świat, że w tym ośrodku strasznie trudno jest zdać egzamin i zabraknie chętnych…
Kolejny kurs, jaki zrobiłam, obejmował pracę własną i 4
weekendowe zjazdy. Miał nas przygotować do rozwiązywania problemów z
zachowaniem psów. Nie chodziło o szkolenie, tylko o terapię. Kurs był strasznie
drogi, więc wszyscy spodziewaliśmy się naprawdę wysokiej jakości. Tym bardziej,
że wśród prelegentów, miał być też specjalista z Wielkiej Brytanii.
Niestety przeżyłam wielkie rozczarowanie. Było to
rozszerzenie korespondencyjnego kursu, który ukończyłam. Tyle tylko, że w
kursie korespondencyjnym było „samo gęste”, a tutaj: w trakcie zjazdów ktoś
przez 2 godziny opowiadał nam o tym jak z wilka powstał pies. Było to ciekawe,
ale umówmy się szczerze, do terapii nie jest to najbardziej przydatna wiedza…
Wstyd nie wiedzieć, ale litości… Bez aż takich szczegółów!
Generalnie rzecz ujmując, uważam, że kurs był skierowany do…
nikogo. Część wykładów była o tak oczywistych sprawach, że słowo daję, można
było zasnąć i szkoda mi było czasu na siedzenie na sali. Inne wykłady były dla
mnie stanowczo za trudne. Nie tylko zresztą dla mnie. Rozumieli je na dobrą
sprawę tylko weterynarze, którzy dobrze znali hormony i wiedzieli który za co
odpowiada. Posiadali też wiedzę na temat substancji czynnych, zawartych w
lekach. Oni zrozumieli o czym była mowa. Reszta – nie. Jeżeli myślicie, że
weterynarzom ta część się podobała, to jesteście w błędzie – oni przecież już
to wszystko wiedzieli…
Dodam jeszcze, że kurs był nie tylko o psach, ale też o
kotach, którymi nie zamierzałam się zajmować, więc była to dla mnie ewidentna
strata czasu.
Dodatkowo, jedna z osób prowadzących (Polka) mówiła do tego
stopnia „po polskiemu”, że miałam duży problem z domyśleniem się, co właściwie
chce nam powiedzieć. Jakby tego było mało, kiedy padało jakieś konkretne
pytanie z sali odpowiadała na nie, nie udzielając na dobrą sprawę odpowiedzi –
mówiła to samo co przed chwilą, tylko innymi słowami, nie dodając żadnej nowej
informacji…
Kolejnym słabym punktem było to, że nie mieliśmy do
czynienia z żadnym, ani jednym Klientem. Terapię prowadziliśmy „na sucho” – na bazie
przypadków opisanych na kartkach. Nie dało się więc o nic dopytać… Dodajmy, że
było nas jakieś 50 osób, więc mowy nie było żeby każdy z nas samodzielnie
rozpatrywał jakiś przypadek…
Na koniec: egzamin. Kurs nie kończył się egzaminem, tylko
pracą zaliczeniową. Tak więc, trudno powiedzieć kto ile się nauczył, a kto przepisał
co się dało z materiałów czy Internetu. Dyplomy są więc, moim zdaniem, niewiele
warte…
Jakby tego było mało, po otrzymaniu dyplomu, dowiedziałam
się, że wcale nie mam jeszcze tytułu, który miałam otrzymać po zaliczeniu pracy
końcowej. Żeby go zdobyć – powinnam jeszcze zapłacić za praktyki, które polegać
miały na tym, że szukam sobie Klientów, opisuję problem i sposób pracy z psem i
przesyłam to do supervisora. Żeby było śmieszniej, sukces terapii wcale nie był
konieczny… Na koniec miałabym jeszcze przeprowadzić konsultację w obecności
mojego supervisora. Oczywiście to ja bym pokrywała koszty przejazdu,
ewentualnego noclegu itp. Poczułam się nabita w butelkę. Doszłam też do
wniosku, że taka „praktyka” to strata pieniędzy i dałam sobie spokój.
Muszę powiedzieć, że do tego kursu zachęciło mnie też to, że
miała być jeszcze możliwość konsultowania się z prowadzącymi (po zakończeniu
kursu), w sprawie naszych pierwszych konsultacji. Mówiono nam, że będziemy
mogli pytać, czy dobrze myślimy i liczyć na jakieś podpowiedzi. Nie wiem jak
reszta, ale ja nie doczekałam się odpowiedzi. Na naszym forum meldowali się na
dobrą sprawę wyłącznie kursanci. Nie widziałam jakoś żeby prowadzący faktycznie
podpowiadali nam jak pracować z naszymi Klientami…
Jedyną zaletą tego kursu było to, że poznałam kilka fajnych
osób (z grona kursantów). Sporo też się dowiedziałam w trakcie przerw… Wtedy
ludzie pracujący z psami mówili o sprawach praktycznych, opowiadali z życia
wzięte historie, o problemach z klientami, o tym gdzie szukać ważnych
informacji itp.
To właśnie podczas jednej z przerw dowiedziałam się, że w
Łodzi pracuje najlepsza w Polsce masażystka psów – Agnieszka, o której pisałam
w poprzednim poście.
Poznałam tam pewną dziewczynę, która robiła wcześniej
podobny kurs, ale w innym ośrodku i mówiła, że w tym drugim miejscu kurs jest
znacznie lepszy. Postanowiłam więc uzupełnić wiedzę w tej drugiej szkole. O tym
jak go oceniam – napiszę następnym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz