poniedziałek, 11 listopada 2013

moja praca

Byłam dzisiaj na konsultacji u przemiłych opiekunów kundelka. Tradycyjnie, nazwijmy go Azor.
Pies jest u nich od kilku miesięcy. Wzięty był na 2 tygodnie (dom tymczasowy), ale – jak to często bywa – został na stałe.
Azor jest psem po przejściach. Ma trochę ponad rok, ale wiele już przeszedł: był bity, później prawdopodobnie wyrzucony, strzelano do Niego z wiatrówki… Koszmar.
Na początku obawiał się ludzi, smyczy bał się panicznie. Miał dużo szczęścia, że dostał się do wspaniałego domu, do ludzi o dobrych sercach. Psy są naprawdę niezwykłe. Mimo całego zła doznanego od ludzi, jest ufny i serdeczny, domaga się pieszczot.
Będzie z Nim sporo pracy, ale nie mam wątpliwości, że dużo da się zrobić. Najtrudniej będzie pewnie z fobią dźwiękową. Skoro strzelano do Niego, fobia jest pewnie mocno zakorzeniona w psychice, ale warto próbować.
Wiecie, uwielbiam swoją pracę. Nie tylko daje mi poczucie, że robię coś sensownego i w jakiś sposób dokładam swoją cegiełkę do poprawienia świata, ale też spotykam niemalże samych wspaniałych ludzi. Z większością chętnie umówiłabym się prywatnie na kawę J Dotyczy to przede wszystkim ludzi, do których jeżdżę na konsultację. Wiadomo, na szkolenie przyjeżdżają różni ludzie, ale na terapię jestem wzywana do tych, którym naprawdę na sercu leży dobro ich psa. To duży plus mojej pracy, że trafiają do mnie ludzie mocno „wyselekcjonowani” (nie mam pomysłu jak to zgrabnie określić). Nie wezwie mnie przecież człowiek, który trzyma psa na łańcuchu, bo niby po co? Na szkolenie też trafiają do mnie Ci „fajni” przewodnicy, bo Ci „mniej fajni” nie szukają raczej szkoły pracującej pozytywnymi metodami. Szkolenia „tradycyjne” są zwykle tańsze, bo na zajęcia przyjmuje się naście psów. Ja staram się mieć 4-5 psów w grupie, czasem są tylko 3, bywa, że 2. Wtedy mam czas i możliwość indywidualnego podejścia do każdego z Kursantów.
Kolejnym atutem mojej pracy jest to, że daje ona wiarę w ludzi, bo trafiam do tych, którym „się chce”, którzy mają często znajdy, psy z adopcji (dla tych jest rabat J ), którym zależy na szczęściu ich podopiecznych. Takie spotkania dają kopa do dalszej pracy i wiarę, że kiedyś świat będzie lepszy.

Wiele lat temu (pracowałam jeszcze wtedy jako tłumacz), mój mąż zamknął koło północy laptopa i powiedział, że chciałby w czasie wakacji pojechać zbierać truskawki. Bardzo się zdziwiłam, bo przecież jest to ciężka i bardzo słabo płatna praca. Wtedy usłyszałam: „tak, ale wtedy wyraźnie bym widział ile zrobiłem, widziałbym efekt”. Muszę powiedzieć, że dało mi to do myślenia i na pewno przyczyniło się do mojego przekwalifikowania się. Tłumaczenia też były w jakimś stopniu „wymierne”, ale teraz uzyskany efekt mojej pracy daje mi znacznie więcej przyjemności i satysfakcji. Mam wrażenie, że pracując – pomagam. To cudowne uczucie J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz