Ostatnimi czasy, Kumpel dostarcza mi sporo wrażeń.
Sobota była dla Kumpla ciężka, bo sporo czasu był sam, a
spacery krótsze niż zwykle – mieliśmy strasznie napięty grafik…
W niedzielę rano byliśmy na spacerze w lesie i kiedy już
wracaliśmy, nie mogliśmy się go dowołać. Kiedy gdzieś razem idziemy, nie
wymagamy od Niego żeby cały czas był na widoku. Spacer, to Jego czas, więc
biega po krzakach, wącha itp. Staliśmy tak, wołając, dobre 10 minut. Później
mój mąż poszedł Go szukać, a ja czekałam z dziećmi przy samochodzie. Po
kolejnych 15 minutach, mąż go znalazł. W miejscu, gdzie mnie by nawet do głowy
nie przyszło, żeby tam szukać… Mąż postanowił przejść naszą zwyczajową trasę. Tego
dnia znacznie ją skróciliśmy, a Kumpel znalazł się w miejscu, gdzie w ogóle tego
dnia nie byliśmy. Faktem jest, że gdybyśmy szli tak jak zawsze – dotarlibyśmy tam.
Tyle, że do głowy mi nie przyszło żeby kontynuować spacer bez psa. Tym
bardziej, że przecież już wracaliśmy…
We wtorek wieczorem mój syn miał gorączkę, więc od środy
chłopcy nie chodzili do przedszkola. W związku z tym, spacery nie trwały po 60,
tylko po 40 minut – bałam się na dłużej chłopców zostawić samych w domu.
Wczoraj, w trakcie popołudniowego spaceru, kiedy już
wracaliśmy do domu, widziałam, że Kumpel idzie z nosem przy ziemi. Wyraźnie po
jakimś śladzie. Nie zwróciłam na to szczególnej uwagi, bo robi tak na każdym
spacerze. Niestety, kiedy po 2 minutach zawołałam – nie przyszedł. Stałam tak i
wołałam 15 minut. Szczerze mówiąc, czułam się jeszcze gorzej niż w niedzielę.
Byłam w mieście. Żeby dojść do domu, trzeba przejść przez ruchliwą ulicę. W domu,
od godziny dzieci same w domu. Powinnam już wracać. Powinnam też odnaleźć
Kumpla, a raczej poczekać, aż On znajdzie mnie. Tylko gdzie On jest? A może
wrócił do domu? Drogę przecież zna… No tak, ale tutaj widział mnie po raz
ostatni, więc tutaj powinien mnie szukać. Jeśli zostanę, to nie wiem jak długo
jeszcze będę czekać (a dzieci w domu same…). Jeśli pójdę w kierunku domu
(sprawdzić czy jakiś samochód go nie potrącił), to zostawię świeży ślad przy
ulicy, czym zwiększę ryzyko, że wpadnie pod samochód (jeśli do domu nie
poszedł) itd. Jedna, wielka gonitwa myśli. Po tych niekończących się 15
minutach, przyszedł. Od strony domu. Kiedy mnie zobaczył – położył się. Nie
miał chyba już siły do mnie podejść. Byliśmy na polnej drodze. Nie wstał nawet
kiedy samochód przejeżdżał kilka centymetrów od Niego.
Wracając do domu, robił sobie odpoczynki – kładł się w
każdej kałuży, jaką mijaliśmy.
Na wieczornym spacerze też pobiegł po śladzie kota i wrócił
po 10 minutach…
Dobrze, że dzieci mam już zdrowe, więc niebawem wszystko
powinno wrócić do normy.
Po tych ucieczkach nie powinien już się "zabłąkiwać" - wiem z doświadczenia. Mały raz się zgubił, w obcym miejscu. A że jest nie głupi, to poszedł na parking, z którego przyszłyśmy i szczekał. Kumpel wrócił od strony domu, więc pewnie też się po prostu zgubił. Od tamtego zdarzenia z Łopciem mały może nie zawsze wraca, kiedy go wołamy, ale zawsze stara się być w pobliżu nas - jak widzi, że jesteśmy dalej, sam przybiega bliżej.
OdpowiedzUsuńNo dokładnie, mam nadzieję, że po takiej akcji już się czegoś nauczył
OdpowiedzUsuńZgadza się :) Teraz znowu mnie pilnuje :) Aż za bardzo... O tym postaram się napisać w środę :)
OdpowiedzUsuń