poniedziałek, 16 września 2013

dzień pełen wrażeń

Na poranny spacer poszedł z nami Adaś. Jestem dla niego pełna podziwu: musiał wstać godzinę wcześniej niż zwykle. Bez marudzenia zerwał się z łóżka, szybciutko się ubrał, zjadł śniadanie i poszliśmy. W świetnych humorach dzieci pojechały do przedszkola, a Kumpel został z moim mężem – dzisiaj wyjątkowo pracował w domu.
Wracając zrobiłam jeszcze zakupy, więc trochę mnie nie było. Trochę się zmartwiłam, bo Kumpel podobno był dosyć niespokojny – łaził po domu, nie mógł sobie znaleźć miejsca, opierał przednie łapy na parapecie i starał się wyglądać przez okna, ile razy przejeżdżał samochód – nadstawiał uszu.
Pomyślałam, że pewnie czeka mnie żmudna praca nad przyzwyczajaniem go do samotnego zostawania w domu.
Drugi spacer był cudowny. Godzinę łaziliśmy sobie tu i tam, Kumpel uśmiechnięty, szczęśliwy. Siał postrach wśród grzybiarzy – z każdym chciał się przywitać, a wszyscy się go bali L
Później, ku mojemu przerażeniu, musiał zostać sam w domu. Musiałam pojechać z mężem odebrać jego samochód z warsztatu. Po spacerze był bardzo zmęczony, ale i tak zbierał się z nami do wyjścia. Bez zbędnych ceregieli zebraliśmy się i wyszliśmy. Żeby miał się czym zająć, zostawiłam mu kość wędzoną do gryzienia. W połowie drogi do warsztatu uprzytomniłam sobie, że zrobiłam szkolny błąd: zostawiłam swoje buty w przedpokoju…
Tutaj aż prosi się o małą dygresję, pt. „dlaczego psy gryzą buty”.
Otóż wiedzieć trzeba, że rzucie i gryzienie ma działanie uspokajające. Kiedy więc pies jest przestraszony, smutny, tęskni – szuka czegoś, co go uspokoi. A co lepiej się do tego może nadawać niż buty osoby, za którą tęskni? Buty przecież pachną tym, kogo tak bardzo mu w tej chwili brakuje… Gryzienie i zapach ukochanej osoby koją nieco psi smutek. Nie ma to nic wspólnego ze złośliwością, zemstą czy próbą „ukarania” opiekuna za to, że wyszedł i zostawił psa samego.
Kiedy wróciłam do domu, czekała na mnie miła niespodzianka: Kumpel był cicho, nie szczekał, a w dodatku jedyne, co gryzł, to kość! Nie macie pojęcia jak się ucieszyłam!
Wieczorny spacer dostarczył mi nowej porcji emocji. Obaj chłopcy chcieli iść. Całe szczęście, że mój mąż poszedł z nami, bo w pewnej chwili zza krzaków wyszło małżeństwo z jakimś małym, białym pieskiem. Maltańczykiem chyba, ale głowy nie dam. Kumpel popędził w stronę pieska, którego opiekunowie chcieli wziąć na ręce. Niestety psiak spanikował na widok rozpędzonego Kumpla i dał długą. Kumpel za nim. Za psami cała nasza trójka, wydzierając się w niebogłosy, jak gdyby coś mogło to dać… Wyglądało to dosyć przerażająco, Kumpel wyglądał bardziej jakby polował niż się bawił, Mika darła się jakby ją ze skóry obdzierali. Psy pędziły w kierunku ulicy… Na szczęście na nią nie pobiegły, wpadły w krzaki. Zapanowała cisza. Po chwili z krzaków wyłonił się Kumpel. Serce mi stanęło. Już widziałam małego, białego, upolowanego pieska i gorączkowo myślałam co się robi w takich sytuacjach. Na szczęście pan wpadł w krzaki i wyciągnął z nich przerażoną Mikę. To jednak była tylko zabawa. Niby wiem, że psy często się tak bawią, że to normalne, że zazwyczaj wygląda to groźnie, a jednak psy zupełnie nic sobie nie robią, ale wtedy cała wiedza gdzieś umknęła z mojej głowy. Na szczęście nic się nie stało. Kumpel bez protestów wrócił ze mną do chłopaków. Jak to dobrze, że miał z nimi kto zostać…
Po chwili ruszyliśmy do domu. Kumpel znowu bez smyczy. Kolejny pies. Kumpel rusza do niego. Tym razem nie czekałam i od razu ruszyłam do niego. Wrzasnęłam „Kumpel, stój!!!” Zatrzymał się przykurczony, z położonymi uszami, przerażony. Wyglądało to jakby oczekiwał, że zaraz go walnę… Oczywiście tego nie zrobiłam i spokojnie, już na smyczy, wróciliśmy do domu.
Dlaczego Kumpel nie dostał w tyłek? Po pierwsze dlatego, że nie uznaję kar cielesnych. Po drugie dlatego, że Kumpel nie miałby szansy zrozumieć za co oberwał. Kiedy przywołujemy psa, a on nie wraca – nie mamy jak go ukarać, bo jak niby można by było to zrobić na odległość? No a kiedy pies już do nas wróci, to dostanie przecież (w jego rozumieniu) za to, że wrócił… Nie mamy jak mu wytłumaczyć, że dostaje klapsa za to, że nie wrócił od razu. Jeżeli kara ma być skuteczna, musi być wymierzona dokładnie w chwili kiedy pies robi coś złego. Już po 4 sekundach, jest za późno. Dodam jeszcze, że kara wymierzona w idealnym momencie też nie zawsze wystarczy, żeby pies wiedział o co chodzi. Wyobraź sobie, że w tej chwili ktoś staje za Twoimi plecami i wrzeszczy na Ciebie po chińsku. Wiesz o co ma pretensje? Może mu chodzić o wiele różnych rzeczy: jesteś zgarbiony/a, nogi masz ułożone nie tak jakby sobie tego życzył, masz dookoła siebie bałagan, popijasz/nie popijasz herbaty/melisy itp. itd. Karę wymierzył Ci w idealnym memencie, ale to wcale nie znaczy, że wiesz za co obrywasz. Mimo że dla Chińczyka jest to oczywiste! W takiej właśnie sytuacji najczęściej znajdują się karcone psy. To my wiemy za co jest kara. One nie wiedzą. Jeśli wyglądają, jakby wiedziały, to dlatego, że wysyłają nam sygnały uspokajające, o których już pisałam.
Zamiast karcić psa, lepiej jest postarać się wytłumaczyć mu czego od niego oczekujemy. Jeśli to nie przynosi efektu, to trzeba się zastanowić dlaczego tak jest. Może pies nie rozumie czego od niego oczekujemy, a może za słabo go motywujemy do współpracy?
Na chwilę chciałabym jeszcze wrócić do maltańczyka. Nie znam ani tego psa, ani jego opiekunów. Widziałam jednak, że chcieli wziąć psa na ręce. Myślę, że robią to zawsze, kiedy w kierunku Miki idzie jakiś duży pies. Prawdopodobnie sunia nigdy nie miała okazji pobawić się z żadnym dużym psem, a więc brak jej dobrych skojarzeń. Jeśli dodatkowo nie lubi brania na ręce – duży pies kojarzy jej się z karą.  Ponadto, czuje stres swoich opiekunów, przerażonych, że wielki pies zaatakuje ich sunię. Nic więc dziwnego, że wpadła dzisiaj w panikę i w popłochu zaczęła uciekać… Znowu kłania się okres socjalizacji. Jeśli przyzwyczaimy naszego yorka czy innego niedużego pieska do kontaktów z miłymi, dużymi psami, nie będzie się ich bał, a więc nie będzie na nie szczekał, nie będzie też uciekał.

Przede mną jeszcze jeden krótki spacerek. Mam nadzieję, że już bez kolejnych wrażeń. Dobranoc.

4 komentarze:

  1. Mam pytanko co do konga. Jaki rodzaj na początek wybrać? Bo są różne rodzaje. Chcemy mieć w domu i brać na spacery, na wyjazdy na wieś. Najlepiej jest taki podstawowy, wyglądający jak gruszka? I

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bym wybrała taki podstawowy, jeśli psiak nie jest zbyt duży i nie gryzie bardzo mocno, to czerwony (czarne są dużo twardsze).
    Na spacery, to kong się nie specjalnie nadaje. Żeby się nim bawić, pies potrzebuje spokoju. Dodatkowo, jeśli będzie przepadał za kongiem, może zacząć go bronić przed innymi psami. Kolejna sprawa: na spacerze pies powinien przede wszystkim wąchać i trochę się poruszać. Kong do aportu się nie nadaje, strasznie ciężko go w pysku nosić.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lulka jest średnim pieskiem, niestety piszczałki, sznurki są zniszczone po 5 minutach zabawy. Jedynie na długo u niej wystarczają to: szynka http://www.kuchniapupila.pl/pies/zabawa1_i_nauka/zabawki1/juma_zabawka_szynka_z_koscia,p25922242 oraz taka szyszka http://www.kuchniapupila.pl/pies/zabawa1_i_nauka/zabawki1/petstages_224_zabawka_orka,p525862294. Więc myślę, że czerwony nie będzie za miękki? Do konga wrzucać jakieś smakołyki?

    OdpowiedzUsuń
  4. W takim razie może lepiej faktycznie kupić czarny, chociaż znam sporo psów, które rozrywały wszystkie zabawki, a czerwony kong w zupełności wystarczał. Tak, zabawa kongiem polega na wydobywaniu smakołyków. Na początku wrzucamy małe - żeby bez problemu wypadały. Wtedy pies ma sukces i chętnie się bawi. Uczy się też o co w tej zabawie chodzi. Później można wrzucić małe i kilka większych. Później np. same duże. Zależy jak pies sobie radzi. Trzeba pilnować żeby zadanie nie było zbyt trudne i żeby pies się nie zniechęcił. Dla super zaawansowanych psów, można kong wypełnić pasztetem (lepiej takim dla psów - bez przypraw). A latem - napełnić pasztetem i zamrozić. Wtedy dla ochłody są lody pasztetowe :)

    OdpowiedzUsuń