Na poranny spacer poszedł z nami Adaś. Jestem dla niego
pełna podziwu: musiał wstać godzinę wcześniej niż zwykle. Bez marudzenia zerwał
się z łóżka, szybciutko się ubrał, zjadł śniadanie i poszliśmy. W świetnych
humorach dzieci pojechały do przedszkola, a Kumpel został z moim mężem –
dzisiaj wyjątkowo pracował w domu.
Wracając zrobiłam jeszcze zakupy, więc trochę mnie nie było.
Trochę się zmartwiłam, bo Kumpel podobno był dosyć niespokojny – łaził po domu,
nie mógł sobie znaleźć miejsca, opierał przednie łapy na parapecie i starał się
wyglądać przez okna, ile razy przejeżdżał samochód – nadstawiał uszu.
Pomyślałam, że pewnie czeka mnie żmudna praca nad
przyzwyczajaniem go do samotnego zostawania w domu.
Drugi spacer był cudowny. Godzinę łaziliśmy sobie tu i tam,
Kumpel uśmiechnięty, szczęśliwy. Siał postrach wśród grzybiarzy – z każdym
chciał się przywitać, a wszyscy się go bali L
Później, ku mojemu przerażeniu, musiał zostać sam w domu.
Musiałam pojechać z mężem odebrać jego samochód z warsztatu. Po spacerze był
bardzo zmęczony, ale i tak zbierał się z nami do wyjścia. Bez zbędnych
ceregieli zebraliśmy się i wyszliśmy. Żeby miał się czym zająć, zostawiłam mu
kość wędzoną do gryzienia. W połowie drogi do warsztatu uprzytomniłam sobie, że
zrobiłam szkolny błąd: zostawiłam swoje buty w przedpokoju…
Tutaj aż prosi się o małą dygresję, pt. „dlaczego psy gryzą
buty”.
Otóż wiedzieć trzeba, że rzucie i gryzienie ma działanie
uspokajające. Kiedy więc pies jest przestraszony, smutny, tęskni – szuka czegoś,
co go uspokoi. A co lepiej się do tego może nadawać niż buty osoby, za którą
tęskni? Buty przecież pachną tym, kogo tak bardzo mu w tej chwili brakuje…
Gryzienie i zapach ukochanej osoby koją nieco psi smutek. Nie ma to nic
wspólnego ze złośliwością, zemstą czy próbą „ukarania” opiekuna za to, że wyszedł
i zostawił psa samego.
Kiedy wróciłam do domu, czekała na mnie miła niespodzianka:
Kumpel był cicho, nie szczekał, a w dodatku jedyne, co gryzł, to kość! Nie
macie pojęcia jak się ucieszyłam!
Wieczorny spacer dostarczył mi nowej porcji emocji. Obaj
chłopcy chcieli iść. Całe szczęście, że mój mąż poszedł z nami, bo w pewnej
chwili zza krzaków wyszło małżeństwo z jakimś małym, białym pieskiem.
Maltańczykiem chyba, ale głowy nie dam. Kumpel popędził w stronę pieska,
którego opiekunowie chcieli wziąć na ręce. Niestety psiak spanikował na widok
rozpędzonego Kumpla i dał długą. Kumpel za nim. Za psami cała nasza trójka,
wydzierając się w niebogłosy, jak gdyby coś mogło to dać… Wyglądało to dosyć
przerażająco, Kumpel wyglądał bardziej jakby polował niż się bawił, Mika darła
się jakby ją ze skóry obdzierali. Psy pędziły w kierunku ulicy… Na szczęście na
nią nie pobiegły, wpadły w krzaki. Zapanowała cisza. Po chwili z krzaków
wyłonił się Kumpel. Serce mi stanęło. Już widziałam małego, białego,
upolowanego pieska i gorączkowo myślałam co się robi w takich sytuacjach. Na
szczęście pan wpadł w krzaki i wyciągnął z nich przerażoną Mikę. To jednak była
tylko zabawa. Niby wiem, że psy często się tak bawią, że to normalne, że
zazwyczaj wygląda to groźnie, a jednak psy zupełnie nic sobie nie robią, ale
wtedy cała wiedza gdzieś umknęła z mojej głowy. Na szczęście nic się nie stało.
Kumpel bez protestów wrócił ze mną do chłopaków. Jak to dobrze, że miał z nimi
kto zostać…
Po chwili ruszyliśmy do domu. Kumpel znowu bez smyczy. Kolejny
pies. Kumpel rusza do niego. Tym razem nie czekałam i od razu ruszyłam do
niego. Wrzasnęłam „Kumpel, stój!!!” Zatrzymał się przykurczony, z położonymi
uszami, przerażony. Wyglądało to jakby oczekiwał, że zaraz go walnę… Oczywiście
tego nie zrobiłam i spokojnie, już na smyczy, wróciliśmy do domu.
Dlaczego Kumpel nie dostał w tyłek? Po pierwsze dlatego, że
nie uznaję kar cielesnych. Po drugie dlatego, że Kumpel nie miałby szansy zrozumieć
za co oberwał. Kiedy przywołujemy psa, a on nie wraca – nie mamy jak go ukarać,
bo jak niby można by było to zrobić na odległość? No a kiedy pies już do nas
wróci, to dostanie przecież (w jego rozumieniu) za to, że wrócił… Nie mamy jak
mu wytłumaczyć, że dostaje klapsa za to, że nie wrócił od razu. Jeżeli kara ma
być skuteczna, musi być wymierzona dokładnie w chwili kiedy pies robi coś
złego. Już po 4 sekundach, jest za późno. Dodam jeszcze, że kara wymierzona w
idealnym momencie też nie zawsze wystarczy, żeby pies wiedział o co chodzi.
Wyobraź sobie, że w tej chwili ktoś staje za Twoimi plecami i wrzeszczy na
Ciebie po chińsku. Wiesz o co ma pretensje? Może mu chodzić o wiele różnych
rzeczy: jesteś zgarbiony/a, nogi masz ułożone nie tak jakby sobie tego życzył,
masz dookoła siebie bałagan, popijasz/nie popijasz herbaty/melisy itp. itd.
Karę wymierzył Ci w idealnym memencie, ale to wcale nie znaczy, że wiesz za co
obrywasz. Mimo że dla Chińczyka jest to oczywiste! W takiej właśnie sytuacji
najczęściej znajdują się karcone psy. To my wiemy za co jest kara. One nie
wiedzą. Jeśli wyglądają, jakby wiedziały, to dlatego, że wysyłają nam sygnały
uspokajające, o których już pisałam.
Zamiast karcić psa, lepiej jest postarać się wytłumaczyć mu
czego od niego oczekujemy. Jeśli to nie przynosi efektu, to trzeba się
zastanowić dlaczego tak jest. Może pies nie rozumie czego od niego oczekujemy,
a może za słabo go motywujemy do współpracy?
Na chwilę chciałabym jeszcze wrócić do maltańczyka. Nie znam
ani tego psa, ani jego opiekunów. Widziałam jednak, że chcieli wziąć psa na
ręce. Myślę, że robią to zawsze, kiedy w kierunku Miki idzie jakiś duży pies.
Prawdopodobnie sunia nigdy nie miała okazji pobawić się z żadnym dużym psem, a
więc brak jej dobrych skojarzeń. Jeśli dodatkowo nie lubi brania na ręce – duży
pies kojarzy jej się z karą. Ponadto, czuje
stres swoich opiekunów, przerażonych, że wielki pies zaatakuje ich sunię. Nic
więc dziwnego, że wpadła dzisiaj w panikę i w popłochu zaczęła uciekać… Znowu
kłania się okres socjalizacji. Jeśli przyzwyczaimy naszego yorka czy innego
niedużego pieska do kontaktów z miłymi, dużymi psami, nie będzie się ich bał, a
więc nie będzie na nie szczekał, nie będzie też uciekał.
Przede mną jeszcze jeden krótki spacerek. Mam nadzieję, że
już bez kolejnych wrażeń. Dobranoc.
Mam pytanko co do konga. Jaki rodzaj na początek wybrać? Bo są różne rodzaje. Chcemy mieć w domu i brać na spacery, na wyjazdy na wieś. Najlepiej jest taki podstawowy, wyglądający jak gruszka? I
OdpowiedzUsuńJa bym wybrała taki podstawowy, jeśli psiak nie jest zbyt duży i nie gryzie bardzo mocno, to czerwony (czarne są dużo twardsze).
OdpowiedzUsuńNa spacery, to kong się nie specjalnie nadaje. Żeby się nim bawić, pies potrzebuje spokoju. Dodatkowo, jeśli będzie przepadał za kongiem, może zacząć go bronić przed innymi psami. Kolejna sprawa: na spacerze pies powinien przede wszystkim wąchać i trochę się poruszać. Kong do aportu się nie nadaje, strasznie ciężko go w pysku nosić.
Lulka jest średnim pieskiem, niestety piszczałki, sznurki są zniszczone po 5 minutach zabawy. Jedynie na długo u niej wystarczają to: szynka http://www.kuchniapupila.pl/pies/zabawa1_i_nauka/zabawki1/juma_zabawka_szynka_z_koscia,p25922242 oraz taka szyszka http://www.kuchniapupila.pl/pies/zabawa1_i_nauka/zabawki1/petstages_224_zabawka_orka,p525862294. Więc myślę, że czerwony nie będzie za miękki? Do konga wrzucać jakieś smakołyki?
OdpowiedzUsuńW takim razie może lepiej faktycznie kupić czarny, chociaż znam sporo psów, które rozrywały wszystkie zabawki, a czerwony kong w zupełności wystarczał. Tak, zabawa kongiem polega na wydobywaniu smakołyków. Na początku wrzucamy małe - żeby bez problemu wypadały. Wtedy pies ma sukces i chętnie się bawi. Uczy się też o co w tej zabawie chodzi. Później można wrzucić małe i kilka większych. Później np. same duże. Zależy jak pies sobie radzi. Trzeba pilnować żeby zadanie nie było zbyt trudne i żeby pies się nie zniechęcił. Dla super zaawansowanych psów, można kong wypełnić pasztetem (lepiej takim dla psów - bez przypraw). A latem - napełnić pasztetem i zamrozić. Wtedy dla ochłody są lody pasztetowe :)
OdpowiedzUsuń