Dzisiaj opiszę zajęcia w drugim, odwiedzonym przeze mnie ośrodku. Przypominam, że odbyły się one kilka lat temu.
Ogrodzony, duży plac, mniejsza grupa: 14 psów,
w różnym wieku (od kilku tygodni do kilku miesięcy). Ktoś z kursantów pomylił
godziny szkolenia i przyszedł z dorosłym rottweilerem. Nie wiem jak do tego
doszło, ale rottweiler został przywiązany do ogrodzenia, a opiekun zniknął.
Zajęcia prowadzone były tak jak w czasach mojego
dzieciństwa. Psy na smyczach chodziły w koło, jeden za drugim. Kiedy oddalały
się od nogi lub zatrzymywały, przewodnik miał szarpnąć smyczą i przypomnieć psu
co ma robić, komendą „równaj!” Co jakiś czas była przerwa na zabawę. W tym
czasie prowadzący rozmawiał z kursantami lub przez telefon. Psy robiły co
chciały. Po przerwie, każdy łapał swojego psa, zapinał smycz i znowu wszyscy
chodzili w koło. Była też komenda „siad”. Ponieważ szkolenie było podobno
pozytywne – pojawił się smakołyk. To z jego pomocą przewodnik miał naprowadzić
psa na pozycję i nagrodzić w razie sukcesu. Gdyby pies nie usiadł – kursanci
mieli nacisnąć zad psa, pokazując czego oczekują. Był tam jeden chłopiec (na
oko miał z 10 lat) z malutkim szczeniaczkiem – kundelkiem. Chłopiec kilka razy
powtórzył „siad” i piesek usiadł. Mama powiedziała, żeby dać psu nagrodę, ale
synek nie zgodził się, bo psiak nie usiadł od razu. Oczywiście nikt poza mną
tego nie zauważył…
Dodać należy, że przywiązany do płotu rottweiler szczekał
przez całe zajęcia. Przerażone szczeniaki nie chciały przechodzić obok niego,
więc uciekały do środka koła. Wtedy były korygowane…
Zajęcia skończyły się, niektórzy podchodzili jeszcze do
prowadzącego z pytaniami. Z tyłu placu były ustawione przeszkody do agility.
Była tam kładka, a więc przeszkoda w takim kształcie: /”””\ Ktoś przeprowadził swojego psa po przeszkodzie.
Zobaczył to 10-letni chłopiec i też chciał żeby jego szczeniak przeszedł.
Maluch bał się i nie chciał wejść, mimo smakołyka. Chłopiec włożył więc psiaka
na górę kładki i chciał go poprowadzić do zejścia. Nie wytrzymałam. Podeszłam
do niego i kazałam mu natychmiast zdjąć psa. Kiedy szczeniak był już bezpieczny
na ziemi, starałam się jak najuprzejmiej wytłumaczyć dlaczego chłopak źle
zrobił. Przede wszystkim było to bardzo niebezpieczne: szczeniak był na smyczy!
Gdyby zdecydował się na zeskoczenia z kładki, a prawdopodobnie skakałby na przeciwną
stronę niż ta, po której stał opiekun – powiesiłby się na własnej smyczy! Po
drugie: nigdy nie wolno psa zmuszać do pokonania przeszkód. Trzeba pracować
powoli, dostosowując tempo do możliwości psa. Jeśli boi się kładki, to za
pierwszym razem w zupełności powinno wystarczyć, że pies do przeszkody
podejdzie i ją obwącha.
Jeśli chodzi o całokształt zajęć: szczeniaków nie wolno
szarpać na smyczy! Można im poprzestawiać kręgi szyjne, uszkodzić tchawicę lub
tarczycę! To samo może się przytrafić także u psów dorosłych, ale szczenię jest
bardzo delikatne, więc tym łatwiej je uszkodzić.
Wpieniło mnie, że prowadzący twierdził, że szkoli
pozytywnie. Szkolenie pozytywne, to nie to, gdzie pojawiają się nagrody. Szkolenie
pozytywne to takie, które wyklucza awersję, a więc karę (szarpanie na smyczy,
bicie, krzyczenie, zmuszanie psa do siadania przez naciskanie zadu itp.)
Ku mojemu przerażeniu, na koniec zajęć, słyszałam same
zachwycone szkoleniem głosy. Wygląda na to, że ludziom w zupełności wystarczy,
że słodkie szczeniaczki się mogły pobawić. Niestety zawsze w takich wypadkach
działa też bardzo mocno siła autorytetu: co powie prowadzący – jest prawdą i
nie podlega dyskusji. Przecież facet całe życie szkolił psy, więc na pewno wie,
co robi. W zasadzie, trudno się dziwić. Po to znajdujemy szkoleniowca, żeby
powiedział nam jak mamy pracować z psem. Zachęcam jednak do starannego
wybierania autorytetów oraz do zadawania pytań.
Zdarzają się też ludzie, którzy odmawiają szarpania swojego
psa na smyczy. Mają do tego prawo. To, że biorą udział w szkoleniu, nie oznacza
jeszcze, że muszą ślepo słuchać wszystkich poleceń prowadzącego.
Kilku moich Klientów było na szkoleniu (w różnych szkołach),
za które zapłacili (zazwyczaj płaci się z góry za cały kurs, obejmujący kilka
spotkań) i z którego nie byli zadowoleni, ze względu na stosowane metody.
Poszli oni do prowadzącego i powiedzieli prawdę: że zapisywali się na szkolenie
prowadzone metodami pozytywnymi i takich właśnie oczekiwali. Tymczasem okazało
się, że mają szarpać swojego psa. Każdemu z nich oddano wpłacone pieniądze.
Dodam jeszcze, że nawet gdyby nie odzyskali pieniędzy, a po prostu przestali
chodzić na zajęcia, to i tak by wygrali. Podstawową zasadą zawsze powinno być:
przede wszystkim nie szkodzić. Co nam po szkoleniu, po którym nasz pies zaczyna
się bać swoich opiekunów lub innych psów? Lepiej zrezygnować, niż kontynuować
takie „szkolenie”, bo „już zapłaciłem”. Wtedy będziemy miesiącami odkręcać
nabyte na szkoleniu traumy.
Następnym razem napiszę o jeszcze jednej szkole, którą
odwiedziłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz