Obawiam się, że relacje z wizyt w psich przedszkolach muszą
jeszcze troszkę poczekać. Sprawy bieżące mają pierwszeństwo.
Dzisiaj pojechaliśmy całą rodziną z wizytą do moich teściów.
Mieszkają w pięknym miejscu za miastem. Dokoła tylko pola i lasy J
Mieszka z nimi ogar polski – Ferdi (pamiętacie bajkę o
Ferdynandzie Wspaniałym? Stąd właśnie imię Ferdi’ego J).
Chciałam zrobić tak samo jak z Pikusiem – najpierw wspólny
spacer zapoznawczy, później ja wchodzę z Kumplem na teren, po chwili wchodzi
Ferdi.
Fakt, że nie uzgodniłam tego z teściową, która jak tylko
podjechaliśmy, otworzyła furtkę i wypuściła Ferdiego. W tym samym czasie mój
mąż wypuścił Kumpla z samochodu. Tak więc, pierwsze spotkanie odbyło się pod
samą furtką. Psy obwąchały się przyjaźnie i poszliśmy na spacer.
Ferdi kocha wszystkie psy. Mieszka na odludziu i bardzo
brakuje mu psiego towarzystwa. Każdy pies jest nie lada atrakcją. Na początku
nie odstępował Kumpla na krok. Mojego psiaka chyba to trochę drażniło, bo nowy
kolega bez przerwy stał mu na drodze – gdzie by się nie ruszył, tam Ferdi. Po
kilku minutach ogar zaczął kłaść pysk na grzbiecie Kumpla. Po chwili zaczął też
kłaść mu na grzbiet łapę. Tego już było za wiele – Kumpel warknął groźnie.
Ferdi zabrał łapę, ale dalej łaził za Kumplem krok w krok. Kilka kolejnych prób
zakończyło się tak samo. Wreszcie mój zmęczony psiak zaczął szukać u mnie
pomocy – podchodził i starał się schronić za moimi nogami. Włączyłam się więc
nieco w psią interakcję, blokując namołowi dostęp do Kumpla. Oczywiście nie
udawało mi się to długo – najwyżej kilkanaście sekund. Po tym czasie Kumpel
zwykle odchodził, a Ferdi biegł do niego, zgrabnie mnie omijając.
Szczerze mówiąc, byłam przekonana, że wreszcie psy się zetrą
żeby ustalić kto jest silniejszy, bo Ferdi ciągle naprzykrzał się Kumplowi.
Pomyliłam się. Pod koniec spaceru zaczęło się nawet zdarzać, że psy biegały w
pewnej odległości od siebie.
Nagle: zamarłam. Wyszliśmy z lasu na drogę. Tuż obok nas, na
nieogrodzonym podwórku przy domu łaziły sobie kury! Kumpel szedł ciekawie w ich
kierunku. Wrzasnęłam żeby wrócił. Na szczęście zatrzymał się i przyszedł do
mnie. Nie mam pojęcia jak by się takie spotkanie z kurami skończyło, ale
mogłoby się okazać dosyć dla mnie nieprzyjemne i kosztowne (pojęcia nie mam ile
kosztuje żywa/ świeżo ubita kura, ale nie miałam przy sobie ani grosza). Podejrzewam,
że Kumpel poszedłby obwąchać te dziwne stworzenia, które mogłyby się wystraszyć
i zacząć uciekać. Wtedy pewnie Kumpel zacząłby je gonić. Pewnie krzywdy by im
nie zrobił, ale harmidru na podwórku by narobił na pewno. Tak czy inaczej:
bardzo się cieszę, że nie rozgonił kurzego towarzystwa, bo co bym się
nasłuchała od gospodarza…
Nie był to jednak koniec wiejskich atrakcji. Szliśmy tak
sobie drogą, kiedy nagle nadjechał wóz zaprzężony w konia J.
Szczerze powiedziawszy, rozmawiałam akurat z synem i zupełnie wozu nie
zauważyłam. Na szczęście mój mąż złapał Kumpla mocno za obrożę, bo nasz
pieseczek bardzo, bardzo chciał do konika podbiec. Cholera wie, po co. Nie
umiem ocenić jego intencji, bo podstawową było uwolnienie się od Pana. Ferdi,
przyzwyczajony do takich obrazków, wąchał sobie trawkę, a ja przejęłam Kumpla
od męża i dalej trzymałam. Wóz odjechał, a Kumpel nadal wyglądał, jakby chciał
za nim ruszyć. Chciałam żeby usiadł, ale nie było na to najmniejszych nawet
szans, tak był zaabsorbowany ogromny zwierzęciem, które nas minęło. Staliśmy
tak dłuższą chwilę, koń był już bardzo daleko, ale Kumpel nadal miał ochotę go
pogonić. Po kolejnej chwili, mój mąż powiedział: „no puść go wreszcie”.
Puściłam i sekundę później pomyślałam, że stanowczo za często robię to, czego
się ode mnie oczekuje, nawet wbrew sobie. Kumpel pomknął jak strzała.
Oczywiście wołanie nic nie dało. Na szczęście koń był już bardzo daleko i mój
kochany psiak dobiegł do naszego/swojego ukochanego samochodu zaparkowanego pod
domem teściów i gwałtownie się zatrzymał. Obwąchał auto, obszedł je dokoła i
merdając ogonem, wrócił do nas J
Na teren ogrodu psiaki weszły razem – teściowa mówiła, że
Ferdi bez problemu wpuszcza wszystkie psy. Miała rację. Bezkolizyjnie weszliśmy
nie tylko na teren, ale i do domu J Gościnny Ferdynand ustąpił Kumplowi pierwszeństwa
przy swojej misce z wodą. Kiedy psiaki napiły się, moje słoneczko chciało chyba wyjść z domu, więc poszło do
drzwi wejściowych. Jego nowy cień – za nim, a że w
przedpokoju miejsca jest mało, to chyba Kumpel uznał, że jest tam o jednego psa
za dużo i dał to Ferdiemu wyraźnie do zrozumienia. Starli się na kilka sekund,
a później Kumpel przyszedł do nas do salonu. Cień za nim. Gdzie by Kumpel nie
poszedł – upierdliwiec za nim i zaczepia – tu się otrze, tam położy głowę na
kłębie. Niby nic, ale spokoju nie da. Wreszcie Kumpel położył się. Ferdi też
się położył. Na zadzie Kumpla. Głuche, głębokie warknięcie. Ferdi wstał, ale
ustawił się tak, że Kumpel nie bardzo miał co z głową zrobić. Nie bardzo wiem
jak to opisać… Ferdi stanął tak, że gdyby głowa Kumpla była na ziemi, to
leżałaby między przednimi a tylnymi nogami Ferdi’ego. Tyle, że głowa nie
leżała, a więc trzeba ją było obrócić żeby nie wpychać pyska w bok ciała Ferdynanda.
Postał tak chwilę, po czym położył się i wtulił pysk w klatkę piersiową Kumpla.
Co jakiś czas Kumpel wstawał i kładł się w innym miejscu, a upierdliwiec za nim
– żeby tak chociaż łapę na łapie Kumpla położyć. Podziwiam mojego psa, że mu
nie przyłożył. Ja bym chyba nie wytrzymała.
Po obiedzie wyszliśmy na taras. Tam, oczywiście, to samo. W
pewnym momencie raz jeszcze się starły na chwilę. Ferdi przestał na kilka minut
dotykać Kumpla, ale łaził za nim bez przerwy.
Kiedy wizyta była skończona, Kumpel wyglądał na niesamowicie
szczęśliwego. W domu padł i zasnął. Strasznie zmęczył go ten nowy, upierdliwy
kolega.
Kumpel jest naprawdę Wspaniały J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz