wtorek, 8 października 2013

życie z psem jest pełne wrażeń

Jeżeli ktoś narzeka, że jego życie jest nudne i pozbawione przeżyć, a jednocześnie nie jest gotów na rewolucyjne zmiany, jak wyprowadzenie np. się do Tybetu, czy podróż rowerem przez Afrykę, to mogę polecić sprawienie sobie psa. Najlepiej, oczywiście, adoptować.
Wkleję tutaj tekst, który napisał mi się kilka dni temu. Będzie to ilustracja dla pozytywnych przeżyć, związanych z psem:

W moim życiu pojawił się ktoś zupełnie wyjątkowy. Jest jak książę z bajki.
Jestem dla Niego najważniejsza na całym świecie i wiem, że tak już będzie do końca Jego dni. Nic na świecie nie jest w stanie tego zmienić. Wszystko przebacza, nie chowa urazy. Z radością przystaje na każdą moją propozycję wspólnego spędzenia czasu. Bez względu na to czy chcę iść na spacer czy wspólnie obejrzeć film. Co rano wita mnie jego uśmiech i buziak. Cieszy się z każdego dnia i zaraża mnie swoim optymizmem. Kiedy jestem wściekła - wystarczy, że się do niego przytulę i cała złość znika. Na wspólnym spacerze zatrzymuje się i patrzy na mnie z miłością. Uśmiecha się za każdym razem, kiedy do Niego mówię. O nic się nie obraża i wszystko bierze za dobrą monetę. Nawet, jeśli z jakiegoś powodu ograniczam Jego wolność i swobodę.
Cierpi, kiedy postanawiam gdzieś iść bez Niego. Czeka na mnie i tęskni, a kiedy wracam, nie robi mi wyrzutów, tylko cieszy się i wita jakbym była darem niebios.
Uwielbia moje dzieci, jest cierpliwy i wyrozumiały, nie złości się na nie, nawet kiedy mu dokuczają. Kiedy któreś z nich zapłacze – pędzi sprawdzić, co się stało i stara się pocieszyć.
Gdzie znalazłam takiego Księcia? Czekał na mnie.
W Fundacji Niechciane i Zapomniane.

A teraz, żeby nie było tak jednostajnie sielankowo, coś dla kontrastu. Z dzisiejszego dnia.
Moje chłopaki się pochorowały: starszy ma gorączkę, młody wymioty. Zostali w domu, więc nie było mowy o długim spacerze po parku. Dobrze, że mamy tuż koło domu sporo zieleni.
Przy blokach ludzie robią sobie czasem ogródki. Ogradzają sobie kawałek przy swoim balkonie. Niedaleko nas sporo jest takich ogródków. Dzisiaj Kumpel wlazł do jednego z nich. Niestety nie było furtki. Wejście tylko z mieszkania – schodki z balkonu. Wołanie nic nie dawało: po pierwsze pies był tak zaabsorbowany wąchaniem, że zupełnie mnie nie słyszał. Po drugie, nie bardzo wiedziałam jak tam wlazł, więc łaziłam wkoło szukając jakiejś dziury. Sporej, bo mój pies nie jest w końcu taki znowu malutki. Nie znalazłam. Nagle, zamarłam z przerażenia: z balkonu wystawała głowa malutkiego kotka. Kiciak był na tyle nieroztropny, że zaczął wyłazić na schodki. Nieporadnie zupełnie, bo to jakiś młodziak był. Już widziałam jak Kumpel do niego doskakuje lub wbiega na schody i dokonuje krwawej masakry. Pies biegał jak w amoku po ogródku, ja się darłam żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Na szczęście siatka nie była zbyt dobrze naciągnięta, więc udało mi się podnieść ją w górę. Kumpel przeczołgał się do mnie. Puściłam siatkę, nachyliłam się nad nim i rozemocjonowanym głosem zapytałam „co ty robisz?”, „jak ty tam wlazłeś?” czy też cokolwiek innego – nie pamiętam, o co pytałam. Nie ma to zresztą żadnego znaczenia, prawda? Dość, że Kumpel położył się z uszami położonymi po sobie i zamarł jakby oczekiwał uderzenia. Czy oznacza to, że wiedział, że źle zrobił? Oczywiście, że nie. Dodam, że nie byłam wściekła i ostatnią rzeczą, jaką bym zrobiła byłoby uderzenie go. Widać mój pies był kiedyś bity w podobnych sytuacjach. Tym bardziej jestem pełna podziwu, że do mnie przyszedł. W jednej sekundzie mnie rozczulił. Uśmiechnęłam się i powiedziałam łagodnie: „no przecież nie będę Cię bić…” i poszliśmy dalej.
Na drugim spacerze poszliśmy w przeciwnym kierunku. Są tam wysokie trawy. Już wracaliśmy i muszę powiedzieć, że trochę mi się spieszyło do dzieciaków. Nagle zauważyłam, że Kumpla nie ma przy mnie. Nie zdziwiło mnie to specjalnie. Nie po to chodzi bez smyczy, żeby chodzić tuż przy mnie. Zatrzymałam się i poczekałam chwilę. Zawołałam. Nic. Zaczęłam wołać coraz głośniej. Nic. Zaczęłam wracać drogą, którą szłam przed chwilą, cały czas wołając. Nic. Zobaczyłam 3 chłopaków, więc zapytałam czy nie widzieli gdzieś owczarka niemieckiego. Nie widzieli. Doszłam do ulicy, wzdłuż której szliśmy przed chwilą, pełna obaw czy nie wpadł pod samochód. Psa nie ma. Gonitwa myśli: jesteśmy niedaleko domu. Wrócił i czeka pod klatką schodową czy gdzieś się tutaj kręci? Pomyślałam, że pójdę do tych 3 chłopaków (jeszcze przed chwilą stali tam i gadali) i zostawię swój numer telefonu z prośbą żeby do mnie zadzwonili gdyby zobaczyli owczarka. Zaraz, pies zazwyczaj czeka tam, gdzie po raz ostatni widział opiekuna. Tylko w którym miejscu Kumpel mnie stracił z oczu? Trawy wysokie. Możemy się tu długo szukać. Idę do chłopaków. Kiedy wyszłam zza rogu garażu, zobaczyłam jak jeden z nich prowadzi Kumpla za obrożę w moim kierunku, tłumacząc, że idzie do pani J Kumpel, na szczęście, nie bronił się. Podziękowałam za pomoc i popędziliśmy do dzieciaków.
Tak, pies dostarcza pełnego spektrum emocji: miłości, spokoju, radości, ulgi, niepokoju, strachu, zdziwienia i jeszcze pewnie wielu innych, które w tej chwili nie przychodzą mi na myśl. Nie wywołuje chyba tylko gniewu (przynajmniej u mnie. Przynajmniej jak do tej pory).

Dla znudzonych rutyną i monotonią życia, polecam psie towarzystwo J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz